37. Kiedyś, znowu nie było łatwo.

398 33 3
                                    

media:FEUERSCHWANZ - Memento Mori

<Albert>

– Art, wstawaj, Art! – potrząsam tą głupią alfą, tylko po to, by wstał. Sam mnie prosił, żebym go obudził. Dziś ma spotkać się z przywódcą jednej ze sfory, by omówić warunki sojuszu. Naprawdę będę zły jeśli się spóźni.

– Nie chcę – mamrocze i przewraca się na drugi bok.

Westchnąłem głośno, czyli jednak trzeba wyciągnąć broń ostateczną.

Bez żadnego skrępowania strzeliłem Art'owi w łeb. Właściwie to dawno nie oberwał.

– Albert – mruknął, podnosząc się do siadu – Nienawidzę cię.

– A ja cię kocham – uśmiecham się uroczo, po czym mierzwię jego włosy.

– Kiedyś mnie zabijesz – stwierdza – Dostanę zawału przez ciebie.

– Nie dostaniesz, w końcu dbam o ciebie – puszczam mu oczko.

– To... Czego ode mnie chciałeś? – pyta mnie.

– Obudzić cię na spotkanie... Zapomniałeś o nim prawda? – pytam, a alfa wyskakuje z łóżka, jakbym naprawdę coś mu zrobił.

– Szlag! Zapomniałem! – zaczyna biegać po sypialni, szukając swoich ubrań. To zawsze jest zabawny widok. Chociaż mieszka ze mną już tyle lat, zawsze w takich chwilach, mam wrażenie, że dopiero co się tutaj wprowadził. W końcu przestał biegać jak opętany i spojrzał na mnie.

– A ty?

– Co ja?

– Czemu się nie ubierasz?

– Bo nie muszę? – oświadczam.

– A czy ty przypadkiem nie jesteś moim partnerem? Jesteśmy małżeństwem Albert, to aż wymaga od ciebie, bycia tam ze mną jako mój partner!

– Powiedz, że źle się czuję. Nie chcę iść – mówię z posępną miną.

– Czemu? – pyta, siadając obok mnie na łóżku.

– Bo... Przecież nikt nie traktuje mnie poważnie – skarżę się.

– Nie zauważyłem nic takiego – odpowiada Art.

– Ty nigdy niczego nie widzisz – rzucam z przekąsem – Nigdy nie pozwalają mi dojść do głosu, bo jestem betą. Ale już swojej omedze, pozwalają, ale mi nie... Bo jestem betą. Męską betą – podkreślam. Nasze stado, owszem miało drobne problemy z zaakceptowaniem mnie jako partnera Art'a, ich przywódcy, ale... Jednak nikt nie próbuje podwyższyć mojej pozycji. Jednak tego samego nie mogę powiedzieć o innych stadach. Nie potrafią tego zaakceptować, tego, że męska beta pełni rolę partnera przywódcy. Niektórzy nawet uważają nas jako za wynaturzenie. Alfa nie powinien nigdy oznaczyć bety. Hipokryci jebani!

Dlatego wolę się nie pojawiać i nie przynosić wstydu Art'owi.

– Przepraszam Albert – mówi i ujmuje moją dłoń – Przepraszam.

<...>

– Tato, nie chcę tutaj być – mówi Artemida do Desiresa. Tradycja nakazuje, by rodziny przywódców spotkały się, najpierw przy obiedzie, nim przejdzie się do konkretnych negocjacji. W tym przypadku wymagało to od Desiresa i Artemidy stawiennictwa. O ile Desires zrobił to bez problemu, tak Artemida? Z nią jak zawsze są problemy.

– Zjemy obiad i pójdziemy sobie – Desires kręci głową, widać, że sam podziela entuzjazm córki, ale on przynajmniej zna zasady dobrego wychowania. Rozumiem jego ból, w końcu znowu, ktoś będzie pytać o Gwyn'a i dlaczego nie towarzyszy swojej alfie.

– Nim się obejrzysz, będziesz mogła pójść – pocieszam Artemidę, która wzdycha głośno i opiera się łokciami o stół. Desires oczywiście zgonił córkę za takie maniery.

Parę razy usłyszałem rozmowy wolnych omeg z naszego stada, które z czystą przyjemnością zostałyby kochankami Desiresa, gdyby tylko ten poprosił je o to. Nie przeszkadza im również to, że Desires nigdy nie zwróci na nich szczególnej uwagi. I ja się pytam... Dokąd zmierza ten świat?

Kiedyś to było nie do pomyślenia, żeby wolna omega zarywała do alfy, który stracił omegę. A teraz?

Cóż... Mimo upływających lat oraz samotnego rodzicielstwa Desires wciąż jest przystojny. W przeciwieństwie do Art'a, który będąc już w wieku Desiresa, zaczął powoli siwieć.

– Zapraszam – odezwał się Art, a po chwili nasi goście weszli do jadalni. Była to trzyosobowa rodzina. Najbardziej rzuciła mi się dziewczyna, od razu można było dostrzec, że jest alfą. Zazwyczaj alfami rodziły się mężczyźni, więc nic dziwnego, że każdy był zaskoczony. Jednak Artemida najbardziej była. Wstała od stołu i ruszyła w stronę przybyłej rodziny. Stanęła w niedalekiej odległości od dziewczyny alfy.

Przez chwilę obie wpatrywały się w siebie. Chyba każdy już zrozumiał, co się święci. Artemida i ta dziewczyna są sobie przeznaczone.

Zerknąłem na Desiresa, który w mgnieniu oka znalazł się przy córce i objął ją, warcząc ostrzegawczo na alfę.

– Desires – warknął Art, próbując uspokoić swojego brata.

– Sybilia! – rodzice dziewczyny złapali ją, by nie doszło do żadnych rękoczynów. Ma bardzo silnego wilka.

– Moja – warknęła dziewczyna, a ja postanowiłem już wkroczyć do akcji, nim naprawdę będę musiał kogoś składać do kupy.

– Zabierz stąd Artemidę – proszę Desiresa, a później zwracam się do rodziców Sybili – Ją też proszę stąd zabrać – ojciec dziewczyny kiwa głową i wyprowadza dziewczynę, dopiero po jakiejś chwili pozwalam Desiresowi zabrać stąd Artemidę.

Cholera tego się nie spodziewałem. Nikt nie mógł się tego spodziewać.

<...>

Sytuacja była na tyle skomplikowana, że musieliśmy zostawić negocjowanie sojuszu, na rzecz wyjaśnienia tej sprawy.

– Sprawa jest prosta, nasz sojusz przypieczętuje związek mojej córki z twoją bratanicą, przywódco – odzywa się ojciec dziewczyny. Desires chciał już coś dodać, ale dla bezpieczeństwa uderzyłem go łokciem. Spojrzał na mnie z wyrzutem. No przepraszam, ale nie potrzebuje tutaj narwanej alfy.

– Cóż... Jako przywódca powinienem dbać o dobro swojej sfory, ale... Nie mogę zmusić Artemidy do poślubienia pańskiej córki.

– Niby dlaczego? – burzy się ojciec dziewczyny.

– Po pierwsze, źle bym się czuł, gdybym zmuszał do tego członków swojej rodziny, po drugie nie jestem pewien, czy dobrze byśmy postąpili. Desires nie jest moim bratem. Gdy był dzieckiem, został przygarnięty przez mojego ojca i wychowany jak jego własny syn. Nie jestem więc pewien, czy ten sojusz miałby jakieś szanse – stwierdza Art. Desires oddycha z ulgą. Pewnie myślał, że Art zgodzi się na to. Jednak nie mógłby tego zrobić. Nawet jeśli byliby braćmi z krwi, ale nawet wtedy nie byłby tego zrobić. W życiu, by tego nie zrobił.

Art zawsze zadbałby o swoją rodzinę. I nie pozwoliłby, by coś takiego miałoby miejsce. Szczególnie że w żadnym wypadku nie mógłby czegoś takiego zrobić. Wybrać sojusz, czy własną rodzinę? Nie zrobiłby tego.

Zawsze wybrałby rodzinę, nie zgodziłby się na sojusz względem cierpieniem swojej rodziny. Jednak ta sytuacja jest inna. Sybilia jest przeznaczoną Artemidą. To coś innego. Bardziej skomplikowanego.

– Cóż, to... Zmienia postać rzeczy, jednak, czy powinniśmy się tym przejmować?

– Tak – warczy Desires – Nie pozwolę, by moja córka – urywa, bo znowu przywalam mu z łokcia.

– Auć, Albert – skarży się na mnie – To bolało.

The moon is miles above us //BLWhere stories live. Discover now