15. Teraz, czułem się niezrozumiany

420 32 2
                                    

media: Ava Max - Who's Laughing Now

<Art>

– Wiesz w ogóle, która jest godzina? – pytam go, przychodząc do przychodni, bo beta nie raczyła się pojawić w domu! Już przez myśl przeszło mi milion złych scenariuszy. Wiedziałbym gdyby, co się stało i Albert byłby potrzebny w przychodni. Jednak dziś był względny spokój. Nikt nie stracił kończyny, żadna omega nie rodziła. A mój głupi wilk omal nie wyszedł z siebie, bo nie wiedział, co się dzieje z Albertem. Już dawno powinien być w domu.

Normalne, że się bałem i zastanawiałem się, co mogło się stać! Ktoś mógłby go porwać!

– Już jest tak późno? – mówi odkładając telefon, na którym przed chwilą sprawdził godzinę.

– No jest! Do domu!

– Nie rozkazuj mi.

– A właśnie, że będę, bo nie potrafisz o siebie zadbać.

– Wyjdź stąd Art, mam cię dosyć – mówi, a ja zaciskam usta w wąską kreskę.

– Nie możesz mnie... – zaczynam, ale beta wstaje od biurka i spogląda na mnie swoimi ciemnoniebieskimi oczami.

– Bo co? Wykorzystasz swój autorytet przyszłego przywódcy? Daj mi spokój Art i przestań mieszać się w moje życie – mówi, a jego głos jest chłodny.

To nie mój Albert! Mój Albert zawsze był kochany i miły... Czasami mnie bił, ale... Nie zwracał się do mnie w taki sposób.

– Mógłbyś wyjść? Chcę zamknąć – warczy w moją stronę. Nie zrobiłem przecież nic złego. O co mu chodzi?!

– Albert – próbuję złapać betę, ale ten odskakuje ode mnie.

– Zostaw mnie. Idź wkurzać kogoś innego – mówi, a ja naprawdę nie wiem, o co mu chodzi. Nie zrobiłem przecież nic, co mogło go zdenerwować. Przyszedłem, bo się martwiłem o niego. Również dobrze mógłby stracić przytomność, mogło się stać tak wiele rzeczy. I nikomu nie przyszło przez myśl, żeby tutaj zajrzeć. Zrobiłem to, chociaż nie musiałem tego robić. Mogłem wrócić do siebie, położyć się spać, udawać, że Albert jest w domu... Nie musiałem się nim przejmować.

Dlaczego on tego nie widzi?

<...>

– Mógłbyś z łaski swojej zacząć korzystać z dzwonka, a nie otwierać mi te drzwi jakbyś był u siebie? – pyta Desires. Właściwie to miałem iść do siebie, ale zobaczyłem zapalone światło, więc pomyślałem, że wpadnę w odwiedziny do młodszego braciszka.

– Tak jest prościej – odpowiadam, szczerząc zęby.

– Jeśli Gwyn chociaż raz mi się poskarży na ciebie, nie będę już taki miły – ostrzega mnie – Nie możesz irytować Alberta? – pyta mnie. Po części rozumiałem zirytowanie Desiresa, w końcu Gwyn... Niezbyt za mną przepada. Pewnie chodzi o to podobieństwo między mną, a Garthem. Raczej nikt nie powiedział tego na głos, ale... Widziałem zdjęcia i wygląda niemalże jak moje odbicie. Różni nas tylko kolor oczu. Moje są złote, a jego czarne. Chociaż jeśli się uważnie przyjrzeć, to nie tylko oczy nas różnią, ja mam łagodne rysy twarzy, Garth wygląda, jakby wykuto go z kamienia.

– Albert mnie wyrzucił – mówię.

– No w końcu ktoś – mówi ucieszony.

– Przygarnij mnie – proszę go, spoglądając na niego.

– Spadaj.

– No weź, Desires, dom ci posprzątam, tylko mnie przygarnij.

– Nie, idź sobie.

– Ale ja nie chcę.

– Walnę cię, to ci się zachcę – grozi mnie – Śpij już na kanapie, ale mnie nie wkurzaj, dobra?

Wiedziałem, że mój braciszek ma dobre serduszko i mnie nie wyrzuci.

– Mhm... A co tam słychać u Gwyna? – zmieniam temat, gdyby jednak Desires uznał, że nie chcę mnie w swoim domu.

– Nic ciekawego? – wzrusza ramionami.

– Normalnie aż się rozgadałeś – żartuję – W sumie niedługo musimy zacząć myśleć nad przyjęciem Gwyna do stada, by chociaż w minimalnym stopniu ograniczyć zainteresowanie Gartha jego osobą – stwierdzam, a Desires przytakuje mi skinieniem głowy. Wie, że to nie zniweluje zagrożenia, ale może je zmniejszyć. Trudno stwierdzić, co Garth zrobi z tą informacją, ale... Gdyby był honorowym wilkołakiem to... Odpuściłby sobie Gwyna, wiedząc, że spotkał swojego mate. Są sytuacje, kiedy trzeba się poddać. I to jest właśnie ta sytuacja.

– A ty co? Znalazłbyś sobie kogoś – stwierdza Desires, a ja posępnieje. Znalazłem sobie kogoś, ale ten ktoś jest poza moim zasięgiem. To znaczy, kiedyś był, kiedy byliśmy nastolatkami, mogłem się z nim umówić i nie byłoby to nic dziwnego, a teraz? To kwestia czasu, aż tata przekaże mi władzę w stadzie. Raczej nie będę mógł już związać się z Albertem, żyjąc w świadomości, że to na mnie ciąży obowiązek posiadania potomka. Teraz kiedy Desires znalazł sobie omegę, to... Jego dziecko mogłoby przejąć władzę, ale... Nie jesteśmy braćmi z krwi. Raczej nikt by nie protestował, w końcu mowa tutaj o Desiresie i to mogłoby mieć szansę na zaistnienie w przyszłości, ale... Czy na pewno chcę wtrącać się w życie własnego brata? I tak je komplikować? Już teraz mają wystarczająco problemów, a ja mam dokładać im swoich?

– Cóż... Nie tak dawno zerwałem z Zoe, więc... – drapię się po głowie.

– Właśnie... Jak to się stało, że zerwaliście? Raczej to było już przesadzone, że zostanie twoją partnerką – stwierdza Desires, a ja wzdycham głośno. Co mam niby powiedzieć? Że cały nasz związek składał się z kłamstw, które mówiłem jej? Chociaż Zoe nie poznała prawdy to... Pewnie znudziło ją życie ze mną. A może zaczęła coś podejrzewać? Że zamiast spędzać ruje z nią, unikałem, tego jak mogłem?


Silverthorn zastanawia się jakim cudem to opowiadanie ma jeszcze ręce i nogi, ale jakoś to chyba wyszło. Możemy powiedzieć, że wracamy do korzeni, jeśli chodzi o pisanie, czyli totalny spontan. 

The moon is miles above us //BLWhere stories live. Discover now