7. Dawno temu, było ci zimno.

499 47 4
                                    

media: Nightwish - Élan

<Art>

Spałem, a właściwie to przysypiałem, kiedy ktoś bezceremonialnie wepchał mi się do łóżka. Oczywiście długo nie musiałem się, zastanawiać kto to jest. Poza Albertem w moim pokoju nie było nikogo, a nawet sam zapach, który stał się, mocniejszy utwierdza mnie w tym, że to Albert, a nie jakiś senny majak.

– Co ty robisz? – pytam go, podpierając się na łokciu.

– Zimno mi – stęka i zwija się w kłębek, po czym dodaje:

– Swoją omegę, też będziesz wyrzucać z łóżka, kiedy powie ci, że jest jej zimno?

– Dlaczego porównujesz siebie do omegi? – pytam go.

– Nie porównuje – burzy się – No dobra – wzdycha głośno – To mam sobie iść? – pyta mnie, chciałem go złapać i powiedzieć mu, że nie musi się wydurniać, ale... To mogłoby zostać źle odebrane przez betę, szczególnie że to właśnie Albert ciągle mi przypomina o tym, że moim obowiązkiem jest związanie się z omegą.

– Leż już – mówię, próbując się przesunąć. To nie jest nic dziwne, że śpimy w jednym łóżku. Kiedy byliśmy jeszcze młodsi, właściwie tylko tam potrafiliśmy spać – wspólnie. Teraz... To jest strasznie skomplikowane. Jesteśmy nastolatkami, takie rzeczy... Nie wypada nam ich robić.

– Ej, jak myślisz, spotkam, kiedyś swoją przeznaczoną omegę? – pytam się przyjaciela. Chyba tylko spotkanie mojej bratniej duszy może sprawić, że uczucie do Alberta zniknie.

– Mhm – odpowiada – Na pewno spotkasz i na pewno szybciej niż myślisz – odpowiada – Wciąż myślisz o tym, że... Mogłeś się rzucić na tę omegę i ją przypadkowo oznaczyć? – pyta mnie.

– T-tak – kłamię. Jednak nie mam innego wyjścia. Albert... Nie zrozumie tego, ponieważ to on, co chwilę przypomina mi, że moim obowiązkiem jest spłodzenie potomka. Jestem nastolatkiem, dlaczego musi tak wybiegać w przyszłość? Nawet nie jestem jeszcze przywódcą. To... Nie ma w ogóle sensu.

– Nie zrobiłbyś tego – mówi Albert – Masz silną wolę. Tylko Borys niepotrzebnie tak agresywnie się zachował.

Rozmawialiśmy dużo, bo dlaczego mieliśmy marnować noc na sen? W końcu naszą tradycją jest, że w pełnie księżyca nie śpimy – czasami pozwalamy przejąć naszemu wilkowi kontrolę i całą noc biegamy po lesie, a jeśli Borys uzna, że to zbyt niebezpieczne, to siedzimy, w domu, oglądamy wypożyczone filmy, tak długo, dopóki rodzice nie uznają, że wystarczy nam, a później w moim pokoju siedzimy i rozmawiamy. Czasami nawet dołączał Desires. Jednak dziś, było wyjątkowo inaczej. Nie oglądaliśmy wypożyczonych filmów, ani nie biegaliśmy po lesie w swojej wilczej formie. Albert trochę panikował, głównie przez moje samopoczucie, wciąż myśląc, że się zadręczam tym, że mógłbym skrzywdzić tamtą omegę. A ja zacząłem analizować sytuację w inny sposób – to, że moją ofiarą mógłby zostać Albert. Przecież ja... Nie mógłbym sobie tego wybaczyć. Zabiłbym dla niego gdyby mnie o to poprosił.

Zabiłbym się, gdyby coś mu się stało.

Ja...

Z dołu dobiegł nas jakiś hałas, więc czym prędzej zerwaliśmy się z łóżka i pobiegliśmy na dół. W przedpokoju stał Borys, a tata właśnie schodził na dół. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to to, że Borys ma przy sobie broń. On zawsze ma przy sobie broń, ale schowaną, a teraz... Trzyma ją w dłoni. Czyżby ktoś nas zaatakował.

Mój wilk poczuł się przytłoczony, ponieważ nie wiedział, kogo ma w pierwszej chwili chronić.

Ten pierwotny instynkt każe chronić mu swojego partnera, a raczej osobę, którą zaakceptował jako swojego partnera. Jednak ten sam instynkt każe chronić mu omegę, czyli mamę.

– Co się stało? – pytam.

– Jedno ze stad, którym się opiekujemy, zostało zaatakowane – tłumaczy Borys.

Mój wilk uspokoił się nieco, ponieważ to oznaczało, że nie ma zagrożenia w pobliżu.

Zerknąłem na ojca, który właściwie był już gotowy do wyjścia. Właściwie ojciec, jak przywódca stada, zawsze chodził spać ubrany w takie ubrania, by w razie konieczności, być już gotowym do wyjścia i nikt nie zarzuciłby mu, że został wyrwany ze snu.

– Musimy się pośpieszyć – mówi tata.

– Idę też – wtrącam się, a tata spogląda na mnie chłodnym spojrzeniem.

– Nie, Art. To jest niebezpieczne – mówi.

– Twój tata ma rację – wtrąca się Albert – Powinieneś tutaj zostać na wszelki wypadek.

– Właśnie tak, nie wiemy, czy osoba odpowiedzialna za tamten atak nie będzie kierować się w naszą stronę. W najgorszym przypadku mogło to być odwrócenie naszej uwagi – stwierdza tata, a ja dopiero zdaję sobie sprawę, jak mało wiem i umiem. Jeszcze długa droga przede mną, zanim zostanę przywódcą stada.

– Doceniam twoją pomoc, Art, ale zostań tutaj z mamą, braćmi i Albertem – prosi mnie tata.

– Co się dzieje? – pyta zaspany Desires. Podszedłem do niego i go objąłem.

– Nic takiego, tata musi wyjść – tłumaczę mu – Co z Chrisem? – pytam go.

– Śpi. I przestań traktować mnie jak małe dziecko — burczy Desires odpychając mnie — Jestem niewiele młodszy od ciebie — cóż, nie będę go poprawiać, że siedem lat różnicy, to jednak spora różnica.

– No wiesz co? Chciałem być dobrym bratem, a ty musisz być taki brutalny?

– Jestem adoptowany, nie muszę być dla ciebie miły – mówi i uśmiecha się wrednie w moją stronę.

– Też cię kocham, Desires – mówię.

– Idę sprawdzić co z Chrisem – oświadcza i wraca na górę. To bardzo ogromne upokorzenie.

Zerknąłem w stronę Alberta, który nie mógł powstrzymać śmiechu.

– A ciebie to bawi? – pytam go.

– Zawsze – odpowiada, a ja tylko kręcę głową.

– Jesteś okrutny, Albert.

– Zawsze do twoich usług – mówi. Spoglądam na tatę, ale dopiero orientuję się, że musieli wyjść. Nawet się nie pożegnał. Jednak rozumiałem, że zrobił to tylko po to, żebyśmy nie zatrzymywali go. W końcu obiecaliśmy, że jeśli ktoś zaatakuje stado, nad którym pełnimy pieczę, wyruszymy natychmiastowo. W końcu nie wiadomo, co tam zastaną.

– Powinniście położyć się spać – mówi mama. Zaskoczyło mnie to, że jest taka spokojna. Przecież kocha tatę, nie martwi się, że coś mu się stanie? Ja... Bałbym się o Alberta. W życiu samego, bym go nie puścił. Jednak mama jest omegą, raczej nie nadałaby się do walk.

Jedno jest pewne, że kiedyś to ja będę zastępował ojca w takich sytuacjach. A jeśli Albert zostanie lekarzem, będzie musiał nam towarzyszyć, ponieważ mogą trafić się ranni, więc ktoś musi znać się na medycynie.

Wtedy na pewno nie pozwolę Albertowi brać czynnego udziału w walce. Zostawię go gdzieś z tyłu, żeby nie kręcił się w centrum zagrożenia. Tak właśnie będę robić. A jeśli nie zostanie lekarzem, znajdę tysiąc wymówek, żeby nie pozwolić mu jechać z nami. Zrobię wszystko, by go uziemić w naszym stadzie.

The moon is miles above us //BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz