28. Teraz, uczyliśmy się żyć wspólnie.

560 40 2
                                    

media: Oli.P - Nothing's Gonna Change My Love For You

<Art>

– I czego mnie bijesz? – pytam, prostując się.

– Bo mogę – odpowiada Albert.

– Ale ja ci nic nie zrobiłem! – bronię się.

– A ta rączka to, co? Sama mnie smyra? – pyta, odwracając się na plecy i wbijając we mnie mordercze spojrzenie.

– No weź, Albert...

– Nie jesteśmy ze sobą nawet pięciu dni, a ty... – wywraca oczami.

– Znamy się całe życie, Albert, nie przesadzaj.

– To przestań mnie smyrać – upiera się. A ja totalnie go nie rozumiem. Raczej oboje próbujemy się przestawić na życie w głębszej relacji. I trochę średnio nam to wychodzi. Właściwie nie spodziewałem się, że coś w ogóle się zmieni. Albert z przepływu jakieś woli, uznał, że wpuści mnie do swojego łóżka, niż żebym miał spać znowu na kanapie, jednak i to mu nawet nie pasuje.

– To ja chyba pójdę spać na kanapie – mówię, wiedząc, że jeśli tak dłużej będziemy się szarpać, to Albert nie zaśnie i rano będzie nie wyspany, co poskutkuje tym, że zacznie mu odrobinę odbijać. W sumie już mu odbija. Wcale go nie dotykałem, chciałem tylko go objąć, no może troszeczkę go pomiziałem, ale po rączce! Nie robiłem nic nieprzyzwoitego! Jeszcze.

Wstaję z łóżka, ale Albert łapie mnie za rękę.

– Kładź się – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Ale...

– No kładź się – powtarza. Wzdycham głośno i kładę się obok bety, która niczym jakaś pijawka wtula się w mój bok. Nie zdążyłem się nawet wygodnie ułożyć, kiedy ta wredna pijawka zasnęła. Próbowałem zmienić swoją pozycję, ale miałem wrażenie, że ciemnowłosy wrósł we mnie. Skąd on nagle ma tyle siły?

Nie spałem całą noc. Trudno jest zasnąć, kiedy twoja pozycja do snu przypomina tą, jaką przyjmują zwłoki po zrzuceniu ich ze szczytu wieżowca.

Jednak nie chciałem budzić Alberta i zacisnąłem zęby, udając, że wszystko gra, modląc się do Luny, by Albertowi w nocy zachciało się siku, a ja mógłbym wykorzystać jego nieobecność na położenie się w nieco normalnej pozycji.

– Zgniotłeś mi śledzionę i obie nerki. I pewnie coś jeszcze – mówię, kiedy Albert w końcu raczył wstać i robić ze mnie swojej żywej poduszki.

– Ta na pewno – mamrocze. Wyciąga rękę i mierzwi moje jasne włosy.

– Zrobię ci śniadanie – mówi.

– Trochę się tego obawiam – nie ukrywam swojego przerażenia, właściwie to... Czy Albert w ogóle gotuje? Nie potrafię sobie przypomnieć sytuacji, by Albert gotował. Na pewno teraz jedyną rzeczą, którą gotuję to woda na herbatę i zupkę instant. Może wcześniej coś gotował? Będąc nastolatkiem? Na studiach na pewno nie gotował, robiłem to ja...

Cholera... Umrę. Umrę jak nic.

– Art! Gdzie jest patelnia?! – krzyczy z kuchni – I sól?! A jajka?! – krzyczy, a ja wzdycham głośno. Dziękuję ci, Luno, jeszcze przeżyje.

– ART! – wydziera się głośniej, a ja wstaję szybko. Jeszcze ktoś pomyśli, że cholera wie, co my tutaj robimy, tak z samego rana.

– O jesteś – mówi, uśmiechając się niewinnie. Zakłada ręce na piersi i spogląda na mnie wyczekująco.

– Czy ty naprawdę nie masz pojęcia, co gdzie leży w twoim domu? – pytam go.

– Wiem gdzie leży herbata i zupki.

– Spakuję cię i zamieszkasz ze mną – ostrzegam go.

– A może sam się spakuj i zamieszkaj ze mną? Skoro właściwie robisz to od kilku lat? – pyta, w sumie dobra myśl. Zdecydowanie szybciej byłoby gdybym przeniósł się tutaj niż Alberta do siebie. Zresztą mój wilk traktuje dom Alberta niczym swoje własne leże, więc... Nie stanowi to problemu.

– Ty wiesz, że ja żartowałem? Ale tak po części? – pyta mnie, kiedy wyciągam patelnię.

– Mhm... Wrócimy do rozmowy innym razem – mówię. Z jednej strony wydaje się to, być szybkim posunięciem, ale... Mieszkaliśmy razem, kiedy studiowaliśmy, a ja naprawdę tutaj pomieszkuję, więc to nawet nie powinno być kwestią rozmowy. Powinienem tylko poinformować go, że od dziś mieszkam z nim.

Podaję Albertowi wszystkie potrzebne rzeczy.

– Teraz się zastanawiam, co byś zrobił gdybym sobie poszedł i wrócił po kilku miesiącach.

– Najpierw bym cię zatłukł... A nie, nie pytasz o to. Nie wiem – wzrusza ramionami.

– Tak jak myślałem. Ty w ogóle kiedyś gotowałeś? Tak sam z siebie?

– Gotowanie wody się liczy? – kręcę głową – No to nie.

– Dobrze wiedzieć, by do kuchni cię nie wpuszczać, bo albo nas zabijesz, albo otrujesz.

– Bez przesady... Nie będzie takie złe – mówi i zaczyna szukać talerze – Ej gdzie są te ładne talerze? Te we wzroki?

– Wszystkie rozbiłeś – przypominam mu.

– Niby kiedy? – dziwi się.

– Jak rzucałeś we mnie w szale talerzami za oznaczenie cię.

– Aaa, wtedy? To, czemu mnie nie powstrzymałeś?! – spogląda na mnie, a ja poprawiam mu okulary, które zsunęły mu się z nosa. Albert mruży oczy, a ja zbliżam się i całuję go. Beta kładzie dłonie na moich ramionach i zaciska mocno dłonie, myślałem, że spróbuje mnie odepchnąć, ale z każdą sekundą pieszczoty, nacisk na moje ramiona lżył, a dłonie z ramion przemieściły się na moją twarz, pogłębiając pocałunek. Oderwałem się od słodkich ust, na chwilę, by ściągnąć okulary, które przeszkadzały mi. Jednak przez moją nieuwagę zamiast na blat, okulary wylądowały na ziemi. To dość szybko zreflektowała Alberta do zaprzestania pocałunków.

– No serio Art? – pyta mnie, pochylając się nad okularami, które nie przeżyły spotkania z kafelkami w kuchni.

– I tak ich nie nosisz.

– Zazwyczaj ich nie noszę, to nie oznacza, że ich nie noszę.

– Po śniadaniu pojedziemy do optyka, żeby ci je naprawił, dobrze? – kiwa głową odrobinę za mocno.

– Jesteś szalony – komentuję jego zachowanie.

– Za późno, nie masz nawet takiej możliwości, by się mnie pozbyć – dotyka swojego karku – Mogłeś myśleć – ubliża mi – A teraz, nie masz nawet szansy, by tego zmienić – mówi, nachylając się nade mną – A jak zobaczę cię w towarzystwie jakiejś wolnej omegi, to dziabnę cię skalpelem – ostrzega mnie.

– Ale czemu mnie?

– Bo... Omeg nie wolno bić.

– Nawet jeśli to omega mnie uwiedzie? – pytam go.

– Wtedy to cię dziabnę tak, że nie wstaniesz. Jesteś alfą, przyszłym przywódcą stada, miej ty na tyle honoru, by nie dać się uwieść omedze.

– Będę o tym pamiętać – mówię śmiertelnie poważnie. Raczej nie chcę narazić siebie na gniew Alberta, do tego stopnia, by sięgnął po ten skalpel.

– Głodny jestem – jęczy Albert, w ogóle nie mając taktu. Jeszcze przed chwilą mógłby zabić, a teraz... Przypomina mi szczeniaczka, co goni swój ogon.

– Ty ja ci dam zaraz szczeniaczka – mówi Albert. Chyba powiedziałem to na głos. Ups.

The moon is miles above us //BLजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें