29. Teraz, wszystko zaczynało się układać

485 36 3
                                    

media: KSHMR x KAAZE - Devil Inside Me (feat. KARRA)

<Albert>

Siedziałem sobie spokojnie w przychodni i odpisywałem na wiadomości Art'a, który wybrał się do miasta po zakupy. Dziś niewiele osób przychodziło; zgadywałem, że Art maczał w tym palce, oświadczając każdemu, że bez powodu nie powinni przychodzić do przychodni. Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, właściwie lubiłem to. Miło mieć jakieś inne towarzystwo niż to irytujące.

Wieść o tym, że zostałem oznaczony przez Art'a szybko rozbiegła się po całej społeczności. Niektórzy nie ukrywali zdziwienia, szczególnie wolne omegi, które od niepamiętnych czasów były zadurzone w moim alfie. Teraz straciły jakiekolwiek szanse na to, że Art się nimi zainteresuje. W końcu ma już partnera. Gdyby mnie nie oznaczył, sprawy wyglądałby inaczej – wciąż paliłby się w nich płomyk nadziei na to, że Art pewnego dnia zwróci na nie uwagę i uczyni swoją omegą. Cóż... Nic nie dawało mi gwarancji, że tak nie będzie, ale... Chyba nie mogę nic z tym zrobić? Stało się. Chociaż chciałem trzymać Art'a na dystans, nigdy nie dając mu do zrozumienia, że również darzę go uczuciem, to... Wyszło inaczej. Luna może wiedziała, co robi.

Mój spokój jednak nie trwał długo, do gabinetu przyszedł Desires niosąc na rękach Gwyn'a. Ostatnia pełnia okazała się dla Gwyn'a tą szczególną pełnią – dostał swojej rui, którą spędził z Desires'em. Oczywiście poprosiłem go, by obserwował Gwyn'a przez pierwsze dni. W końcu nie powiedziałem, że Gwyn jest bezpłodny; ma po prostu niewielkie szanse na zajście w ciążę.

Kiedy tutaj przyszli, zdałem sobie sprawę, że z omegą jest coś nie tak. Zapach omegi był inny; oczywiście Desires musiał się pochwalić tym, że oznaczył Gwyn'a, ale to była inna zmiana. I tak, Desires ma naprawdę problem z węchem.

– Gwyn... – zaczął Desires, ale szybko mu przerwałem. Jako ojciec, powinien jako pierwszy wyczuć swoje szczenię. To już dosadny dowód, że z jego węchem jest coś nie tak.

– Nie zauważyłeś tego? Jego zapach się zmienił – oznajmiam spokojnie. Siadam sobie za biurkiem i zaczynam przeglądać papiery.

– Oznaczyłem go to przecież normalne, że się zmienił – wyjaśnia Desires, a ja po prostu kręcę głową. Jest bardziej nieogarnięty niż swój brat.

– To coś innego – rzucam tajemniczo. Desires spogląda na Gwyn'a, a on na niego. Przez chwilę tak się gapią, zastanawiając się, czy to na pewno może być prawda. Postanowiłem powiedzieć to, do czego próbują dojść własnym siłami.

– Gratulację właśnie zostaliście rodzicami! – mówię, a Gwyn jako pierwszy zaczyna płakać. Właściwie to... Sam jestem pod wrażeniem. Myślałem, że Gwyn... Nie zajdzie tak szybko w ciążę. Liczyłem, że minie sporo czasu. Jednak to mnie najbardziej niepokoiło. Wciąż jego ciąża może być zagrożona. Chociaż wiem, że Desires zadba o Gwyn'a jak nikt inny, to... Nie wszystko musi być tak kolorowe. Jednak jestem dobrej myśli, że Luna będzie mieć tych dwoje w opiece.

– Cudownie – Desires uśmiechnął się szeroko i objął jasnowłosego.

Nie chciałem przerywać tej wzruszającej scenerii, ale musiałem.

– Nie chcę psuć wam humorów, ale... To, że wam się udało, nie oznacza, że to już koniec. Gwyn może poronić, albo co gorsza... – urywam. Raczej nie chciałbym powiedzieć czegoś za wiele. Istnieją również inne zagrożenia, dlatego wolałbym, żebyśmy pozostali przy opcjonalnym poronieniu.

Desires spojrzał na mnie, w niemałym szoku. Przecież informowałem go o możliwych problemach z ciążą Gwyn'a już na samym początku. Właściwie może... Powinienem zalecić im bardziej uważać w trakcie ruj? Dopóki organizm Gwyn'a nie ustabilizuje się?

– Nie patrz na mnie tak Desires, proszę cię, czuję się niekomfortowo przez to – mówię cicho – Po prostu musimy traktować Gwyn'a jakby był w zaawansowanej ciąży, a nie w jej początkach. Zero przemęczania się, zero dźwigania. Ogólnie Gwyn możesz sobie leżeć i ładnie pachnieć, ale również z umiarem. Musisz się ruszać, codziennie chodzić na krótkie spacerki, zdrowo się odżywiać, musisz nabrać sił, które będą ci potrzebne w trakcie porodu. Każdą zmianę, którą zaobserwujesz, nawet najmniejszy ból, masz zgłosić mi, rozumiemy się?

<...>

– A co ty taki szczęśliwy? – pyta mnie Art, nakładając coś na talerze.

– Desires ci się nie pochwalił? – dziwię się. Myślałem, że kasztanowłosy będzie biegać i krzyczeć, że spodziewa się dziecka. Chociaż po tym jak ostudziłem ich zapał, że jednak nie będzie tak kolorowo, Desires zmarkotniał, ale widziałem w nim determinację. Zrobi wszystko, by ujrzeć swoje szczenię i wychować je wspólnie z Gwyn'em.

– Desires z Gwyn'em spodziewają się szczenięcia – mówię. Art spogląda na mnie, w jakiś dziwny sposób.

– Żartujesz?

– Czy ja żartuję z poważnych rzeczy? Uderz się sam Art, nim ja to zrobię. Tak, naprawdę zostaną rodzicami. A to oznacza, że od tej pory jestem do dyspozycji Gwyn'a – mój alfa przygląda mi się z politowaniem.

– No nie patrz się tak. Pamiętaj, że mówimy tutaj o Gwyn'ie. Wiesz, jaki to cud? Udało im się za pierwszym razem, ale to nie oznacza, że... Wszystko będzie dobrze – wzdycham ciężko. Art podchodzi do mnie i obejmuje mnie. Kładę sobie głowę na jego barku – Boję się o niego – przyznaję – Nie mogę niczego zagwarantować. Nie jestem żadnym bogiem.

– Wiem, Albert, wiem. Nie masz żadnej mocy, ale to nic... Zrobisz wszystko, co w mojej mocy, by... Było dobrze.

– Mhm... Porozmawiasz o tym z Desiresem? Wytłumaczysz mu, że nie na wszystko będę mieć wpływ?

– Oczywiście. Chociaż czemu tego nie zrobisz sam?

– Bo mnie na pewno nie posłucha – skarżę się – Nie musisz od razu mówić najgorszych wieści, ale... Chociaż spróbował?

– Jasne, nie ma problemu. Zrobię wszystko by uszczęśliwić moją betę – mówi.

– Podlizujesz się. Czegoś chcesz.

– Nie mogę już być miły?

– Jesteś miły, tylko kiedy coś chcesz.

– Wcale nie.

– A właśnie, że tak. Uderz się, zanim ja to zrobię.

– Okrutny.

– Nie narzekaj, mogłeś mieć gorzej – burczę.

– Gorzej? Czy istnieje ktoś, kto może być gorszy od ciebie? – pyta mnie.

– A ty w łeb chcesz?

– O i jeszcze mnie bijesz.

– Czy ty się na mnie skarżysz?

– Właśnie tak. Skarżę się – rzuca z uśmiechem.

– No to szkoda, że żadnych skarg nie przyjmuje. Wiedziałeś, co brałeś.

– No wiem. I tak bym cię nie zamienił na nikogo innego – ujmuję moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie delikatnie.

– Może coś zjesz? – pyta.

– Masz jeszcze czelność pytać o takie rzeczy? – burczę na niego.

– No oczywiście, że mam – próbuję go uderzyć, ale Art łapie moją rękę.

– Bez bicia – zastrzega sobie.

– To przestań być takim debilem

The moon is miles above us //BLWhere stories live. Discover now