Forgetting Envies ~ Rozdział 5

Start from the beginning
                                        

— To nie ja — wyszeptał nagle młodzieniec kroczący za nim.

Wei Wuxian doszedł do mężczyzny i złapał go za rękaw. Pociągnął za niego, ale na tyle słabo, że Nieśmiertelny Mistrz niczego nie poczuł. Usta chłopca drżały, w oczach zebrały się łzy przez poczucie winy za obecne wydarzenia, którym przecież nie był winny.

— To nie ty — potwierdził Lan Wangji, nigdy nie podejrzewając Wei Wuxiana, że stał za podobnym atakiem.

Na moment nastało milczenie. Wei Wuxianowi zadrżały usta. Zacisnął je i pochylił głową, chowając zawstydzoną twarz za długimi włosami. Odetchnął z ulgą i puścił mężczyznę, cicho przepraszając za swoje zachowanie.

— Braciszku! — doszedł do nich krzyk małej Yanli.

Wei Wuxian rzucił się bez opamiętania w kierunku kuchni. To tam ją zostawił ostatnim razem i wierzył, że i tym razem ją tam spotka. Nawet nie chciał myśleć, co się stanie, jeśli ich tam nie zastanie. Skrzywdził wszystkich zbyt wiele razy swoim zachowaniem, sprowadzając niepotrzebne problemy w szkole — z kolegami i nauczycielami. Ale nie chciał źle...

Czy to przez to, że wszyscy nazywali go "Wei Wuxianem"? Nie był nim, wszyscy się mylili, bo przecież jeśli taka była prawda, to oznaczałoby, że potwór powrócił. Demoniczny Kultywator. Morderca. Niszczyciel. Zdrajca.

Nie.

Nie.

Nie.

Poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę.

Lan Wangji biegł za nim, podążając śladem bez podejrzeń, że może prowadzić Nieśmiertelnego Mistrza w sidła zastawionej pułapki. Zaufał mu bezwzględnie, jak za każdym razem, kiedy napotkał Wei Wuxiana.

Zacisnął mocno powieki i przetarł oczy. Obraz zrobił się niewyraźny przez ciągły płacz, więc biegł na pamięć. A rezydencję, każdą kryjówkę, tajne przejście, znał na wylot. Uciekał przed dziadkiem, od kiedy tylko skończył pięć lat. Jednak nie sądził, że podobna umiejętność kiedykolwiek mu się przyda, nie w takich okolicznościach.

— Uratuję ich — zapewnił go Lan Wangji.

Wei Wuxian skinął zdecydowanie, powierzając Mistrzowi obronę swojej rodziny, a kultywator zamierzał dopełnić tej obietnicy.

Drzwi od kuchni otworzyły się gwałtownie. Zapach śmierci wypełnił korytarz odorem, od którego Wei Wuxianowi zakręciło się w głowie. Zachwiał się i by upadł, gdyby nie Lan Wangji, który złapał.

— Dziękuję — wyszeptał młodzieniec.

— Hm...

Demoniczna energia wyżarła tereny rezydencji Wei, budząc kolejne zło, śpiące pod fundamentami domu. Uczniowie szkoły walki opuścili miecze z przerażenia. Uciekli z platform ćwiczebnych i pobiegli w kierunku wyjścia, ale to trzasnęło im prosto przed nosami. Najstarszy i najsilniejszy z uczniów szarpnął za sznur, ale drewniane wrota nie poruszyły się. Potem spróbował innej taktyki i zaczął walić swoim cielskiem, aby wyważyć drzwi. Obił sobie ramiona, nic więcej nie dał rady zrobić.

Uczniowie w tym samym momencie zwrócili się w stronę swojego nauczyciela. Mężczyzna zamarł w miejscu, wpatrzony w stojące dwadzieścia kroków od niego zwłoki. Demoniczna moc wypływała ze zwłok w postaci czerwonych jęzorów. Dziki trup otworzył szeroko usta, pragnąc wydać z siebie żałosny krzyk. Jednak przez jego zgniłe usta nie wydobył się żaden dźwięk. Zamachnął rękoma, wściekły ze swojej porażki. Gwałtownie obrócił się w kierunku uczniów.

Głowa dzikiego ducha przechyliła się na prawy bok. I... jakby się uśmiechnął albo nawet śmiał z uczniów, którzy stali podparci o bramę domostwa. Wielu z nich opadło ze strachu na ziemię, niektórzy jeszcze stali, ale ich spodnie były dawno mokre. Nie umieli powstrzymać się od tego wstydu, lęk okazał się za silny.

— Pomo... — jeden próbował poprosić o pomoc. Za późno.

Trup rzucił się na nich, napędzany przez nieznane, demoniczne siły wydobywające się spod całej rezydencji. Wszyscy młodzieńcy wrzasnęli w tym samym momencie, jednak niektórzy z nich zamilkli po kilku uderzeniach bambusowej tyczki o kamień, kiedy ostre jak niedawno wykonany miecz pazury przedarły ich gardła. Zachłysnęli się krwią, dusząc w początkowych konwulsjach, które minęły równie szybko jak przybyły. Duch opuścił ich ciało, a oczy wypełniły się bladym, słabym światłem, lecz i ono ugasło moment później.

Nauczyciel chwycił swój miecz i rzucił się z nim na demona. Ten odwrócił się nagle i złapał go za gardło, roztrzaskując je między dłońmi. A potem wrzucił martwe ciało mistrza do sadzawki. Plusnęło, odganiając gromadzące się na kwiatach lotosu ważki.

Jeden z uczniów zacisnął mocno szczękę, tak że aż zęby mu zazgrzytały. Zebrał w sobie ostatnie siły, ostatnie krople odwagi i ryknął:

— POMOCY!!!

Lan Wangji usłyszał wołanie. Zacisnął rękę na ramieniu Wei Wuxiana i wtedy spojrzał na niego wymownie. Nie musiał nic mówić. Młodzieniec dostrzegł w oczach Nieśmiertelnego Mistrza zawahanie. I rozumiał go doskonale. Życie należało ratować, ale był tylko jeden, a atak nastąpił z wielu miejsc.

Wei Wuxian wyprostował się i stanął o własnych siłach. Wciąż kręciło mu się w głowie od wirującej demonicznej energii.

Żałosne!

Choć Lan Wangji wcale nie uważał go za kogoś żałosnego. Nie przegrał z siłami, do których nie przyzwyczaiło go życie, dążył do celu, walcząc, a to nieczęsto się w obecnych czasach zdarzało.

— Zostaw mnie — poprosił Wei Wuxian, odwracając wzrok. Zacisnął powieki. Dobrze wiedział, że nie ma mocy, aby walczyć z siłami, które nawiedziły jego dom, ale w tych okolicznościach był gotowy zaryzykować. Nawet jeśli to oznaczało, że zatrzyma nieczyste siły tylko na kilka chwil.

Wydobył z pochwy miecz. Dumnie skierował ostrze w kierunku kuchni, gdzie znajdowało się źródło nieczystej energii. Lan Wangji nadal znajdował się obok niego.

Wei Wuxian zaśmiał się cicho. Po raz pierwszy jego śmiech nie oznaczał, że się dobrze bawi. Był to smutny odruch, którym zamierzał dodać sobie sił.

Nieśmiertelny Mistrz nie opuści go.

Nieśmiertelny Mistrz wybierze mniejsze zło.

Nieśmiertelny Mistrz nie zaufa mu, bo czemu?

— Wei Ying — wypowiedział delikatnie imię młodzieńca.

Podniósł wysoko głowę. Powoli obrócił głowę w stronę Lan Wangji. Mistrz sięgnął w stronę rękawa i wyjął z niego czerwonokrwisty flet. Gra jakby wydobywała się z instrumentu, choć nikt na nim jeszcze nie grał. Ale to nie to wzbudziło w Wei Wuxianie wątpliwości. Znał te cienkie rysy na flecie od uderzeń. Melodia grana na instrumencie była cierpka. Nie dało się jednak zapomnieć o tym, że reprezentowała również piękno. A najgorsze było to znajome uczucie. Serce zabiło mu mocniej, jakby obudził w sobie wspomnienia, które nie powinny należeć do niego.

— Dlaczego? — zapytał

Lan Wangji od chwili, w której usłyszał "Zostaw mnie" nie miał żadnych wątpliwości. Decyzja była dla niego oczywista, więc podał Chenqinga Wei Wuxianowi.

Ten ujął go w niepewnym uścisku i wyszeptał:

— Dziękuję... Lan Zhan.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now