I kiedy starszy Wei poddał się, akceptując, że niektóre rzeczy pozostaną nieodkryte, nagle usłyszał od Nieśmiertelnego Mistrza:
— Byłem tym, który nie potrafił przywrócić mu na twarzy uśmiechu.
Starszy Wei rozwarł usta, lecz zdusił w sobie to, co zamierzał powiedzieć. Nie wypadało krytykować Nieśmiertelnego Mistrza, tego nauczył się od swojego drogiego dziadka i tego przestrzegał przez całe życie.
— Chyba dla Mistrza ten chłopiec znaczył coś więcej... — stwierdził, sugerując drobną zmianą głosu, że mówi o zupełnie innych uczuciach aniżeli przyjaźń.
Lan Wangji nie zaprzeczył.
Spoczywający w jego rękawie flet zadrżał, po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat od śmierci Wei Wuxiana. Wyciągnął go z rękawa i uwolnił moc, aby dotknęła korzeni Chenqinga, aby wydobyć z niego wiadomość, którą duch instrumentu pragnął mu przekazać. Jednak ten milczał, jakby pragnął przekazać krótkie ostrzeżenie, a potem zatonąć w ciemności, w której znajdował się od porażki swojego mistrza.
Ciemne szaty przemknęły przed oczami Nieśmiertelnego Mistrza. Stanął i rozejrzał się wokoło, wodząc wzrokiem za kawałkiem materiału, który falował zza ściany. Chował się za nią młodzieniec, ten sam, który wcześniej uciekł w kierunku kuchni, a za nim mała Wei Yanli. Ubrany był tym razem w długą szatę. Czerń. Szarość. Krwista czerwień. Kolory mieniły się w słońcu, ale moment później zanikły w ciemności, która przykryła popołudniowe światło.
Nastała niespodziewana ciemność.
Wszyscy zmartwili się. Wina nie leżała po stronie chmur. Niebo wyglądało na czyste, tylko przyciemnione, i to zaniepokoiło Nieśmiertelnego Mistrza najbardziej. Wydobył zza rękawa jeden talizman ze znakiem uwolnienia. Wyrzucił go w powietrze i wymamrotał dwa słowa:
— Uwolnij. Niszcz.
Talizman rozdarł się na trzysta kawałków, które powędrowały przez całą rezydencję. Lan Wangji skumulował w sobie całą siłę. Zamknął oczy i podążył za mknącymi kawałkami. Nagle znikły, wszystkie zniszczone w tym samym momencie.
— Coś jest nie tak... — stwierdził Wei Wuxian. Wyszedł z ukrycia. Założył ręce za głową i udał, że głęboko zastanawia się nad tym, co się właśnie zdarzyło. Ale koniec końców odpowiedział ciepłym uśmiechem, na którego widok starszy Wei wybuchnął gniewem.
Starzec zaczerwienił się ze złości. Laską wskazał na swojego wnuka i mu zarzucił:
— To twoja sprawka? Co maja znaczyć te ubrania?
— Dziadku, mówiłem ci, że musisz uważać na serce — przypomniał mu Wei Wuxian.
Zatrzymał się przy Lan Wangji, na tyle blisko, że zdołał mu wyszeptać do ucha:
— To sprawka sił, które dłużej nie powinny być na tym świecie.
Odskoczył na bok, a potem uciekł w kierunku kwitnących kwiatów. Ujął jeden z nich i wyrwał — czerwonokrwisty kwiat, którym się zamachnął. Płatki oderwały się, wiatr porwał je i poleciały w kierunku, z którego wydobył się przerażający ryk.
Wei Wuxian wyprostował się i obejrzał przez ramię. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i szepnął:
— Nie to miałem na myśli...
Z wnętrza rezydencji wydobył się kłęb dymu. Coś huknęło. Starszy Wei złapał się za obolałe biodro i upadł, wykrzykując imię swojej żony. Ze środka nie wyszła także mała Yanli.
Lan Wangji bez chwili zawahania wskoczył do środka i pobiegł przez kłęby kurzu i dymu w kierunku, z którego dobiegały krzyki.
Ktoś za nim podążał, ale to nie miało znaczenia. Wyjął kolejny talizman, przyciągający zło, i przyczepił go do ściany budynku, aby przywołać zło w tym kierunku. Gardłowy, pełen agonii głos przemknął przez wszystkie pomieszczenia budynku, roznosząc po nim negatywną, demoniczną energię, którą Lan Wangji dobrze znał.
YOU ARE READING
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...
Forgetting Envies ~ Rozdział 5
Start from the beginning
![[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi](https://img.wattpad.com/cover/252878826-64-k883908.jpg)