Forgetting Envies ~ Rozdział 2

Start from the beginning
                                        

Zawsze zwiastowały, że coś nadchodzi, tylko tym razem nikt nie mógł być pewien, dokąd ich zabiorą.

— Shizhui, zbadaj pochodzenie tego chłopca — poprosił nagle Lan Wangji.

— Tak, Hanguang—jun — pozdrowił mistrza. — Czy mam wypytać pozostałych uczniów?

Lan Wangji podniósł dłoń.

— Nie niepokójmy ich niepotrzebnie — zauważył. Ich pytania mogłyby wzbudzić podejrzewania, szczególnie że nawet po dwóch tysiącach lat Nieśmiertelny Mistrz uchodził za jednego z tych, którzy położyli kres złym poczynaniom Wei Wuxiana.

Prawda była inna, ale nikt nie chciał jej wysłuchać. Nie interesowała tych, którzy napisali historię, bo nigdy nie była im wygodna. W tej historii wychowali się młodzi adepci, więc nie chciał im mieszać w sercach.

To co się wydarzyło stulecia temu, nie ulegnie zmianie, a przyszłość stałą otworem przed młodym pokoleniem, pozwalając im nie popełniać tych samych błędów, co ich mistrzowie.

Jednak Lan Qiren był innego zdania. Od dłuższego czasu stał za wejściem do ogrodu z tacą pełną księżycowych ciastek dla Hanguang—jun. Przysłuchiwał się mistrzom od chwili, dzieląc z nimi obawy. Nie chciał siać paniki, nie zamierzał zmieniać swoich poglądów, ale zawsze zastanawiał się, czy w księgach i pismach zapisano prawdę, czy na ustach mistrzów nigdy nie pojawiło się kłamstwo. Nie zawsze z cudownych pąków rodziły się piękne kwiaty. Czasem obumierały i wszyscy zapominali jak pięknymi pąkami były.

— Wei Wuxian to wolny duch — wyszedł z ukrycia, nie zaskoczył obu mistrzów swoją obecnością — w szkole sprawia wiele problemów, ale nie jest groźny. Chętnie wszystkim pomaga i ma najlepsze wyniki w całej szkole.

Lan Wangji podwinął rękaw. Nalał do trzeciej filiżanki herbaty i wskazał dłonią, aby Lan Qiren do nich dołączył. Chłopiec w podzięce schylił się nisko. Położył księżycowe ciastka, a potem kontynuował:

— Wei Wuxian nie jest kultywatorem, ale bardzo się interesuje historią kraju i swoim imiennikiem, choć zapis ich imion jest inny. Żyje podobno nieopodal szkoły, jego dziadek prowadzi szkołę sztuk walki, matka jest nauczycielką, a ojciec wiele podróżuje.

— Widzę, że jesteś z bliższych relacjach z Wei Wuxianem — zauważył Lan Shizhui.

— Nie, nie, mistrzu — zaprzeczył. — To wolny duch i gaduła, która rozpowiada o swoim życiu dookoła. Uwielbia zaczepiać ludzi, a szczególnie osoby z naszej sekty. Ale jest niegroźny — podkreślił, aby mistrzowie nie zrozumieli go niewłaściwie.

— Czy kiedyś prosił o wpuszczenie go na teren Zacisza Obłoków? — tym razem pytanie zadał Lan Wangji.

— Nie. — Pokręcił głową. — Nigdy. Ale trzy razy zapytał o ciebie, Nieśmiertelny Mistrzu.

— Hm... — Jego usta lekko drgnęły.

— Tak, ale nie śmiem powtórzyć słów Wei Wuxiana, wybacz mi, Hanguang—jun.

Lan Zhizhui odstawił naczynie na bok. Postukał w swój miecz i dopiero po chwili odważył się rzucić krótkie spojrzenie w stronę mistrza. Wyraz jego twarzy nie zmienił się, ale czuł ciężką atmosferę, która ich otoczyła.

Jasna moc mistrza objęła Lan Qirena. Lan Wangji hamował niepodobny do niego gniew, a Lan Qiren dobrze wiedział, że to jego wina.

— Wybacz mi, Hanguang—jun. — Uderzył czołem o drewnianą podłogę. — Wei Wuxian pytał, czy jesteś starym dziadkiem, czy przystojnym młodzieńcem. Interesował się również tym, czy czytasz wieczorami erotyczne opowieści. Chciał wiedzieć, czy lubisz mężczyzn. I dopytywał... I... — Przełknął głośno ślinę. Lan Wangji czekał. — I pytał, czy widzieliśmy ciebie nagiego. Jeśli tak, to prosił o szczegóły.

Lan Shizhui zarumienił się ze wstydu. Zakrył twarz, nie potrafiąc znieść hańby, jaką rzekomy Wei Wuxian mógł przynieść Nieśmiertelnemu Mistrzowi. Wycierpieli ostatnimi laty już wystarczająco dużo, a Zacisze Obłoków straciło na renomie sprzed wieków. Niepotrzebne im były kolejne insynuacje.

— Gdzie Wei Wuxian mieszka? — odezwał się Lan Wangji.

Wstał. Ręce założył za plecy i ruszył w stronę sadzawki, usiadł naprzeciw niej.

Czekał, ale odpowiedź się nie zjawiała. Za to trwało niepokojące milczenie, którego Lan Shizhui i Lan Qiren nie potrafili ścierpieć.

— Gdzie? — powtórzył, równie łagodnym tonem, co wcześniej.

— Mistrzu, błagam! — krzyknął Lan Qiren. Uderzył czołem o podłogę trzy razy, aż skóra mu pękła. Krew spłynęła po twarzy młodego człowieka cienkim strumieniem. — Nie zabijaj go! — dodał, zaciskając pięści z gniewu. Żałował swojej decyzji i tego, że w ogóle śmiał skierować tak haniebne słowa w stronę swojego mistrza, narażając na niebezpieczeństwo głupiego Wei Wuxiana.

— Nie zabiję, porozmawiam — zapewnił go Lan Wangji.

Lan Qiren odetchnął na moment z ulgą. Nadal ciążyło na nim poczucie winy, choć obietnica Nieśmiertelnego Mistrza była święta i wiedział, że Hanguang—jun nigdy jej nie złamie.

— Dziękuję, mistrzu! — krzyknął w podzięce. Pożegnał się i odszedł, a zaraz za nim w milczeniu podążył Lan Shizhui.

Bambusowa tykwa stuknęła o kamień otaczający sadzawkę. Rozbrzmiała rozkosznym dźwiękiem, który napełnił Lan Wangji przedziwnym szczęściem. Przez ostatnie dwa tysiące lat nigdy nie towarzyszyło mu podobne uczucie. Zazwyczaj pogrążał się w smutku i obojętności.

— Wei Ying — wypowiedział imię Demonicznego Kultywatora, a następnie wyjął zza rękawa dzwoneczek już nieistniejącej sekty Jiang. Zacisnął go między palcami i zapytał siebie, jak tym razem powinien postąpić. Ale tak jak dwa tysiące lat temu, zdał sobie sprawę, że jego decyzje nie znaczą nic wobec planów przeznaczenia.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now