Rozdział 13

261 19 1
                                    


Od świtu panowało poruszenie. Wezwano wszystkich strażników w trybie natychmiastowym, podobno na jakieś ważne zebranie, a reszcie surowo zabroniono opuszczać komnaty. Cóż, nie byłabym sobą gdybym posłuchała rozkazu. Ukryta za pośrednictwem runy niewidzialności oraz wzmocniona runą wzroku i szybkości, a także tą, która umożliwiała ciche poruszanie się, opuściłam swoją komnatę i podążając za biegnącymi w pośpiechu i bladymi jak ściana strażnikami, zeszłam na poziom więzienny. To, co tam zastałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Ściany i podłoga skąpane były we krwi, która znalazła się nawet na suficie. Czerwona, częściowo zakrzepła już ciecz, zaschła na szklanych szybach cel i nieprzyjemnie plaskała, kiedy ktoś przypadkowo nadepnął na większą kałużę. W powietrzu unosił się smród gnijących ciał i zapach śmierci. Więźniowie zostali po prostu zmasakrowani. Ich ciała, lekko nadpalone, leżały w różnych pozach i częściach więzienia, czasem można było natrafić na kawałki oderwanych kończyn, czy fragmenty rozszarpanego mięsa. Ich twarze, zastygłe w przerażeniu i bólu miały zaszyte usta tak, aby żaden nie wydał z siebie głośniejszego dźwięku. Na haku, gdzie normalnie znajdowały się klucze do cel, smętnie zwisały jelita.

Odwróciłam wzrok od tego widoku, czując jak zbiera mnie na mdłości. Niemal słyszałam ich agonalne krzyki, czułam ich cierpienie. Ci ludzie, asgardczycy, istoty, zostały zjedzone żywcem.

Na miejscu oprócz strażników był już Odyn. Patrzył pusto na ciała, a potem odwrócił się na pięcie, kazał posprzątać i nie wpuszczać tu Thora. Potwór. Nie mogłam dłużej tu przebywać. Zrobiło mi się duszno, brakowało tchu. Wybiegłam, ile sił w nogach, choć zdawało mi się, że ledwie stawiam kroki. Wpadłszy do komnaty, natychmiast pognałam na taras i oparłam się na barierkach. Nogi miałam jak z waty, dłonie drżały niekontrolowanie. Było mi słabo, czułam się okropnie. Chciałam płakać, lecz moim ciałem wstrząsały tylko dreszcze. Chciałam krzyczeć, lecz nie byłam w stanie otworzyć ust. Miałam ochotę wyć, lecz nie mogłam.

Wielu zastanawia się zapewne dlaczego tak zareagowałam. Przecież jestem Nocnym Łowcą, powinnam być zahartowana i odporna, mając na co dzień do czynienia z gorszymi rzeczami. Lecz ten widok tak bardzo przypomniał mi chwilę, która zmieniła wszystko. Chwilę, która przeważyła o moim losie. Chwilę, która sprawiła, że sama stałam się p o t w o r e m. Nie chciałam jej pamiętać. Nie chciałam znowu jej przeżywać. Lecz było to nieuniknione, albowiem nocna masakra świadczyła, że w pałacu pojawił się ktoś podobny mnie. Zacisnęłam oczy. Już widziałam tamten jesienny dzień, słyszałam szelest liści, czułam zapach ziemi...

Nie, nie, nie, nie!

— Nena! — Zawołałam, zwijając się z bólu, uprzednio zdejmując runę niewidzialności. — Zaparz mi ziół — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

°Mała dziewczynka bawiła się na dworze. W jej pobliżu były także inne dzieci i dorośli. Uśmiechnięta, podbiegła do innych Nocnych Łowców w podskokach...°

— Przestań — załkałam. — Przestań!

Odwróciłam się, wchodząc do komnaty na chwiejących się nogach. Przez przypadek stłukłam wazon. Liczyło się to, czego chciałam. A chciałam zagłuszyć wspomnienia, zabić ból jak zawsze, kiedy się pojawiał. Na Ziemi robiłam to inaczej. Fajki, dragi, alkohol... Uzależnienie mnie niszczyło, choć podobne napady nie zdarzały mi się często. Czasem wystarczyła jedna fajka, a czasem musiałam spić się do nieprzytomności. Dragi wzięłam raz i gdyby nie Clary nie chodziłabym już po tym świecie.

Tutaj tego nie miałam. Byłam na głodzie, ale jakoś dawałam sobie radę. Do teraz... Niedawno odkryłam zioła. Pojono mnie nimi dla stłamszenia mocy, ale w dużej ilości działały jak narkotyki. Teraz tego chciałam, tego pragnęłam.

Dziecko boga: Krew nocyWhere stories live. Discover now