Rozdział 12

339 24 6
                                    

Dzień był bardzo słoneczny. Po wizycie u specyficznego w charakterze Asgardczyka, gdzie stałam się "bardziej miastowa", William zabrał mnie na coś co przypominało bazar. Zewsząd dochodziły mnie kuszące zapachy i tak wiele dźwięków, że ciężko było się skupić na którymkolwiek z nich. Mieszkańcy śmiało chodzili pomiędzy stanowiskami, targowali się, plotkowali. Kowal podkuwał konie, garncarz z wielką ostrożnością wyciągał z pieca garnki, a jakiś inny mężczyzna ze skupieniem zdobił naczynia. Woźnica przysypiał, czekając na swego pana, jakieś damy wzdychały zaskoczone, oglądając pokaz połykacza ognia, a jakiś wielmożny lord przechadzał się dumnie, podpierając się laską, otoczony wianuszkiem służby. Kilku strażników jak zwykle kontrolowało bezpieczeństwo.

Przemieszczając się pomiędzy kolejnymi kramami i barami, które — według zapewnień Lannistera — najliczniej zapełniały się wieczorem, nie mogłam nacieszyć się tą chwilą. W końcu widziałam miasto i nawet spacer po bazarze był dla mnie magiczny. Kaptur peleryny skrywał moje oblicze przed światem, a jej poły — moje tatuaże sugerujące pochodzenie. Byłam anonimowa, a co za tym idzie czułam się bezpiecznie. Kupcy nie tracili rezonu i wciąż zachwalali swoje towary. Ich głosy, damskie i męskie, były bardzo donośne i niosły się wiele alejek dalej. Przeplatały się ze sobą, tworząc niepowtarzalny klimat tego miejsca.

— Świeeeeże owoce i warzywa! — Krzyczała gruba kobieta w międzyczasie obsługiwania przybywających licznie klientów.

— Zimne napoje! Świeżo wyciskane, tylko z najwyższej klasy owoców — kusiła inna z szerokim uśmiechem.

— Najlepszy jedwab we Wszechświecie! Delikatny jak pióro, piękny jak kwiat! — Wołał brodaty mężczyzna znad różnobarwnych tkanin.

— Przyyyprawy z dalekich krain! — Krzyczał inny.

— Biżuteria! Może ciesząca oko błyskotka dla zacnej pani? — Zaczepił mnie jeden z kupców z dziwacznym turbanem na głowie, widząc jak zawiesiłam na dłużej oko na ładnej srebrnej bransolecie z fioletową lilią.

— Nie, dziękuję — pokręciłam głową, na co tamten wzruszył ramionami i począł krzyczeć dalej. Westchnęłam napawając się widokiem targu i uczuciem wolności. — Jest pięknie — uśmiechnęłam się do Willa, który konsumował swoje obiecane karmelizowane jabłka. 

Były tak duże jak te ziemskie, nadziane na patyk i obficie polane karmelem. Nie skusiłam się na to aby spróbować. Nie byłam na tyle odważna. Ale Will zamówił dwie potrójne porcje i pałaszował ze smakiem, całkiem zapominając o dobrych manierach.

— Aszpart ma szwój ulop — wybełkotał znad deseru, co miało zapewne znaczyć "Asgard ma swój urok".

— Nie mów z pełnymi ustami, to obleśne — skrzywiłam się.

— Szto? — Podniósł głowę, całkowicie nieświadomy moich słów.

— Nic — westchnęłam. — Ile to kosztuje? — Zapytałam kupca, który sprzedawał przepiękne husty, którymi okrywało się ramiona.

— Trzy srebrne monety, moja pani — odpowiedział mi. 


Zakupiłam zatem jedną zieloną i srebrną dla siebie oraz jedną fioletową i szarą w duże kwiaty dla Neny. Z tego co zauważyłam wiele kobiet nosiło tu podobne rzeczy i były naprawdę ładne. Zapłaciłam i odebrałam pakunek. Zapytacie się pewnie skąd mam tutejsze pieniądze? Cóż, powiedzmy, że tatulek przed wyjazdem podrzucił mi coś w stylu kieszonkowego.

— Dobrego dnia — pożegnałam się grzecznie, uśmiechając się do sprzedawcy. Wtem moją uwagę przykuł schowany w cieniu stary sklepik, przy którym krzątał się starzec, rozwieszając zioła. Biło od niego coś dziwnego, coś co sprawiło, że zatrzymałam się, poświęcając mu więcej uwagi. — A tu co jest? — Zapytałam Willa, który widząc miejsce, na które patrzę, zbladł i chwycił mnie pod ramię, próbując odciągnąć.

Dziecko boga: Krew nocyWhere stories live. Discover now