Rozdział 4

522 39 3
                                    


W drodze na poziom więzienny towarzyszyła mi Natasha i Clint. Miałam nadzieję, że Jace (czy ktokolwiek inny) szybko zorientuje się, że coś jest nie tak i zareaguje, wyciągając mnie stąd. Nie miałam najmniejszego zamiaru siedzieć z ojcem pod jednym dachem dłużej niż to konieczne. Skutą wyprowadzili mnie z windy. Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu. Parę cel było zapełnionych, ale znajdowały się one daleko od tej, do której mnie prowadzili. Zaraz obok natomiast, pierwsza ze wszystkich była cela ojca.


Chcieli mieć go na widoku od razu, jak zjadą na ten poziom? Na ich miejscu wsadziłabym go jeszcze kilka poziomów w dół lub do najbardziej oddalonej celi tak, aby nie musieć na niego patrzeć.

— Loki — odezwała Natasha, patrząc na bożka z błyskiem w oku. Zdawało mi się, że chyba mieli jakieś porachunki. — Będziesz miał sąsiadkę.

Kruczowłosy stał do nas tyłem, więc mnie nawet nie zauważył. Na słowa bohaterki wzruszył ramionami i odpowiedział głosem pełnym pogardy:

— Po co mi jakaś midgardka? Weźcie ją gdzieś dalej. Sądzę, że Loner się ucieszy.

Oj tatulku, rodzona córka przychodzi do ciebie po latach, a ty znowu ją odrzucasz? Nieładnie.

— Nie ma szans, jelonku — odparł Clint, prowadząc mnie do niewielkiej celi obok, gdzie zdjął mi kajdanki.

Następnie bez słowa udali się do windy.

— Do zobaczenia... — odezwałam się do nich, dodając w myślach pogardliwe "śmiertelnicy".

Kiedy tylko się odezwałam, Loki poderwał zaskoczony głowę, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Tak, tatulku, to ja. Jak leci? Midgard już zdobyty?

— Czemu się tak patrzysz, bożku? — Zapytałam go oschle, mierząc spojrzeniem. Z jednej strony robiłam to dla zachowania pozorów, z drugiej naprawdę żywiłam do niego żal. Oparłam się bokiem o szybę, patrząc nań wyzywająco. — Loki? Bóg kłamstw i psot?

— Owszem, midgardko — odpowiedział mi podobnym tonem, zapewne orientując się, że nikt nie wie o naszym pokrewieństwie i tak ma pozostać.

Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Uważnie wpatrywałam się w jego oczy i rysy twarzy, szukając czegokolwiek, co wyjaśniłoby mi jego postępowanie sprzed lat. Jednak jego twarz była jak kamienna maska, nieprzenikniona, a kiedy zbyt długo wpatrywałam się w szmaragdowe oczy ojca, to miałam wrażenie, że płonie w nich ogień. Wtedy nie wiedziałam, czym był ten ogień. Dziś, choć od tamtego momentu minęło sporo czasu wiem, że to był ogień doznanego bólu i krzywd, ogień zemsty. W celi było całkiem przytulnie, jeśli można tak powiedzieć o małym pomieszczeniu, w którym cię przetrzymują. Znajdowało się w niej łóżko, stolik i krzesło, a nawet półka z kilkoma książkami. Mówili, że jest to cela, a wyglądała jak pokój. Gdyby kiedyś zobaczyli więzienie Clave... Wzdrygnęłam się na tamto wspomnienie. Choć nigdy nie chciałam do niego wracać, to one samo przychodziło do mnie, kąsając boleśnie obrazami, których chciałam nie pamiętać.

— Co zrobiłaś, midgardko? — Zapytał po pewnym czasie ojciec, kiedy pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy i usiadłam na podłodze obok łóżka.

Bawiło mnie to jak zwracał się do mnie. Midgardko. I to jeszcze takim poważnym tonem z nutami odrazy. Miałam ochotę się zaśmiać i przypomnieć mu, że jestem w połowie z Asgardu (czy może właściwiej — Jotunheimu), ale wtedy zniszczyłabym swoją przykrywkę. A o interesy oraz pozory należy dbać. Przez chwilę zastanawiałam się, czy wdawać się z nim w dyskusję. Mógł pomyśleć, że wybaczyłam mu wszystko co zrobił. Albo zacząć wyobrażać sobie, że pomogę mu w jakiś planach. Z drugiej strony i tak nie miałam nic innego do roboty. A milczenie, kiedy był obok, było wyjątkowo trudnym zadaniem.

Dziecko boga: Krew nocyWhere stories live. Discover now