Rozdział 5

583 45 41
                                    

     Słońce zaczynało powoli wschodzić nad Londynem. W okresie letnim następowało to niebywale szybko, bo już w okolicach piątej rano. Pewna szatynka siedziała otulona kocem na parapecie swojego okna. Spoglądała na śpiącą Ulicę Pokątną, która w stu procentach należała do czarodziejów. Znajdowała się w prawie w centrum miasta, ale prawie nikt o niej nie wiedział. Obecnie też była niezwykle spokojna, czasami tylko przeszedł nią, jakiś człowiek, w końcu jeszcze wszystko było zamknięte. W żaden sposób nie przypominała tego głośnego deptaku, co za dnia.

     Ten widok nie przeszkadzał młodej czarownicy, wręcz przeciwnie uspokajał ją. Spoglądała z okna swojego pokoju na senną ulicę, chociaż sama chętnie poszłaby spać. Niestety nie było jej to dane, albowiem współlokator szatynki przyprowadził sobie kochankę na noc i pomimo jej próśb nie zaczęli zachowywać się ciszej. Hermiona starała się rzucić zaklęcia wyciszające na pokój rudzielca lub wyczarować sobie zatyczki do uszu. Na marne, ponieważ hałas był tak duży, iż rzucony czar zostawał od razu przełamany. W końcu poddała się i zaczęła spoglądać przez okno.

     Dawniej pewnie walczyłaby do końca i na wszystkie możliwe sposoby, ale wojna zmieniła wszystko. Walcząc na niej zrozumiała, że należy dążyć do wygranej, ale nie każdym kosztem. Po prostu zaczęła dostrzegać inne wartości, takie jak miłość, przyjaźń czy wolność. Oczywiście nadal była odważną i niezwykle inteligentną czarownicą, jednak od pewnego czasu umiała powiedzieć stop oraz zaczęła okazywać słabości, które kiedyś ukrywała głęboko w sobie. Była młodą osobą, więc miała ich wiele, ale najbardziej uciążliwa okazywała się jedna, do której nikomu nigdy się nie przyznała, nawet swoim najlepszym przyjaciołom.

     Około godziny szóstej rano irytujące dźwięki ustały, a dziewczyna w końcu mogła położyć się spać. Zasnęła prawie natychmiast i obudziła się około godziny dwunastej. Wykonała poranną toaletę, ubrała się w luźny strój, bo w końcu była niedziela, a ona nie miała żadnych planów. Udała się do niewielkiej kuchni, w której zrobiła sobie gorącą kawę oraz tosty z dżemem.

     Czuła się okropnie zmęczona, po niezbyt przespanej nocy. W pewnym momencie dostrzegła, że o szafki kuchenne opiera się jej współlokator z mocno zadziorną miną. Chłopak wstał nie dawno, wziął prysznic, po którym założył tylko dresy i udał się do kuchni. Wzrok szatynki mimowolnie zatrzymał się na idealnie wyrzeźbionej klatce piersiowej chłopaka. Nie da się ukryć, że lata grania w Quidditcha i uczęszczanie na magiczną siłownię dało niebywałe rezultaty.

-Witaj Granger!- przywitał się chłopak dość ponętnym głosem.- Widzę, że niezbyt się wyspałaś. To nie dobrze, wyglądasz, jak zombie.- Ku niezadowoleniu Freda, Hermiona lekceważyła jego słowa, więc postanawił zagadywać ją dalej.- Przepraszam, jeśli byliśmy zbyt głośno, ale sama rozumiesz, iż znam się na rzeczy.

-Nie! Nie rozumiem i na przyszłość proszę cię, bądź ciszej ze swoimi panienkami, albo chociaż nie blokuj moich zaklęć wyciszających! Bo nie ręczę za siebie! Jasne?!- Krzyczy mu prosto twarz z założonymi rękami.- Jakoś nie mam ochoty znosić odgłosy twoich stosunków seksualnych! Mam ciekawsze zajęcia, niż słuchać, jak ledwo dochodzisz!

     Rudzielec przybliża się do dziewczyny, po czym kładzie rękę ja jej plecach. Niespodziewanie szatynkę przechodzą dreszcze od dotyku Freda. Zadowolony z reakcji swojej współlokatorki chłopak z pewnością siebie wymalowaną na twarzy, szepcze Hermionie do ucha.

-Może wolałabyś ty tak krzyczeć, leżąc pode mną. Uwierz mi, iż potrafię zdziałać cuda, ale niestety wcześniej musiałbym wypić niezliczoną ilość alkoholu, żebym w ogóle zechciał dotknąć Miss Trolli.

     Hermiona wyrywa się z objęć chłopaka i bez słowa zaczyna kierować się do swojego pokoju. Zadowolony z siebie chłopak przygląda się oddalającej dziewczynie, która niespodziewanie zatrzymuje się i odwraca się w kierunku rudzielca.

Fremione- od nienawiści do miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz