Aldianel ponownie schowała naszyjnik i ze znacznie mniejszym niepokojem rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej wzrok zdążył się już przyzwyczaić do otaczającej jej ciemności i dostrzegła zbliżającą się w jej kierunku postać w której rozpoznała Legolasa. Elf zatrzymał się kawałek od niej opierając się o ścianę. Dziewczyna przez chwilę przyglądała się mu z wyczekiwaniem, jednak po chwili odwróciła wzrok i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o zimną, kamienną ścianę.

— Dlaczego tak bardzo zależy ci, aby tutaj być? — zapytał cicho, a dziewczyna zmarszczyła brwi nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. — Dlaczego tak bardzo zależy ci, aby uczestniczyć w tej wyprawie?

Dziewczyna westchnęła, właściwie nie była zdziwiona, tak naprawdę mogła spodziewać się tego pytania od chwili ich rozmowy w Rivendell. Aldianel przez chwilę milczała zastanawiając się co powiedzieć, jednak w końcu się odezwała.

— Od zawsze słyszałam, że jestem słaba — zaczęła, sama nie wiedząc, dlaczego to mówi jendak w tamtej chwili niezbyt ją to interesowało — że to nie dla mnie, że nie dam sobie rady. Jednak ja, chcę walczyć za tych, których kocham, za tych którzy są dla mnie ważni. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie w obliczu tak ogromnego zła. Bo ja mam zamiar iść moją drogą, choćby wszyscy inni byli przeciwko mnie.

Gdy skończyła mówić, ponownie zapanowała długa cisza. W końcu elfka podniosłą się z ziemi i ruszyła w kierunku śpiących towarzyszy.

— Teraz twoja warta — powiedziała nawet się nie odwracając.

Aldianel położyła się obok pozostałych otulając się kocem. Dlaczego to powiedziała? Sama nie była pewna, po prostu uznała, że w tamtym momencie nie ma miejsca na głupie wypominanie błędów i bezsensowne sprzeczki, bo potrzebowała szczerości. Bo miała zamiar być sobą.

Mimo to oni wciąż mieli sobie dogadywać, przerywać i po prostu nawzajem się irytować. Bo oni tacy byli. Bo widocznie tak miało po prostu być.

*

Zapewne rozpoczął się już nowy dzień, kiedy Gandalf ich obudził.

— Podjąłem decyzję — oznajmił. — Nie podoba mi się środkowy korytarz, niepokoi mnie tak, że zapach dochodzący z tego po lewej. Pójdziemy korytarzem po prawej, nadszedł czas, aby ponownie ruszyć w górę.

Przez osiem długich godzin maszerowali, zatrzymując się tylko dwa razy na krótki postój. Nikłe światło różdżki Gandalfa płynęło przed nimi w ciemnościach. Szli nieustannie w górę nie trafiając na żadne rozgałęzienie. Wzdłuż korytarza nie odchodziły żadne odnogi, nie pojawiały się żadne komnaty ani tunele. Przemierzyli w linii prostej około trzy i pół mili. Ogarniało ich coraz większe zmęczenie, a w ich głowach zrodziło się marzenie o odpoczynku. Jak by na spełnienie ich próśb, ściany korytarza rozstąpiły się, a oni znaleźli się w ogromnym pustym pomieszczeniu. Przed nimi zgromadziła się masa ciepłego powietrza. Zatrzymali się i, mimo że niewiele mogli dostrzec w ciemności, rozglądali się z niepewnie dookoła.

— Dobrze wybrałem — powiedział Gandalf zadowolony. — Dotarliśmy do pomieszczeń mieszkalnych i wydaje mi się, że już nie daleko do wschodniego wyjścia. Jednak jeśli się nie mylę, jesteśmy bardzo wysoko, o wiele wyżej niż Czarna Brama. Wnioskując po powietrzu znajdujemy się teraz w wielkiej sali i możemy sobie pozwolić na odrobinę światła.

To mówiąc machnął różdżką i na chwilę zapłonęło jaskrawe światło, jakby przez kamienne ściany przedostały się promienie słońca. Podróżni przez moment widzieli wysokie sklepienie oparte na wysokich, kamiennych filarach. Salę otaczały gładkie lśniące ściany. Na przeciwległej ścianie dostrzegli trzy wyjścia. Ponownie otoczył ich mrok, w którym już nic nie byli w stanie zobaczyć.

— Teraz nie zobaczymy wiele więcej — powiedział Gandalf. — Niegdyś wykuto w górskim szczycie okna, aby światło przedostawało się kanałami do wyższych pokładów kopalni. Wydaje mi się ze właśnie do nich dotarliśmy. Z rana przekonamy się, czy mam racje, jeśli tak, będziemy mogli dostrzec promienie wschodzącego słońca. Spróbujmy odpocząć. Większość drogi w mroku mamy już za sobą. Jednak jeszcze długa droga do bramy.

Od wschodniego wejścia wpływało zimne powietrze, dlatego stłoczyli się w koncie. W ten sposób spędzili noc. Aldianel znowu poczuła niepokój, ale tak, że samotność, ciemność otaczająca ich była przytłaczająca i wydawała się napierać na nich. Przyłożyła dłoń do niewielkiego kryształu, który wciąż pozostawał pod jej ubraniem i przymknęła oczy.

— Kiedyś z pewnością żyło tutaj mnóstwo krasnoludów, a każdy z nich musiał kopać co najmniej pięćset lat, by wykuć to wszystko. Po co im to było? Przecież nie mieszkali w tych mrocznych lochach — zapytał Sam.

— To nie są lochy — zaprzeczył Gimli — lecz stolica krasnoludów. Kiedyś nie było tu mroku, a wszystko wypełnione było światłem i przepychem, co wciąż brzmi w naszych pieśniach.

Krasnolud wstał i zaczął śpiewać niskim głosem, który niósł się po sali między kamiennymi ścianami. Aldianel wsłuchiwała się w słowa pieśni zajmując w ten sposób swoje myśli i odciągając je od dziwnego przeczucia, które ją ogarniało.

— Przepiękne — powiedział Sam, kiedy ostatnie słowa ucichły — z chęcią nauczyłbym się tego. Czy nadal leżą tutaj góry klejnotów i złota?

Gimli nic nie odpowiedział, zamiast niego odezwał się Gandalf.

— Nie — powiedział. — Orkowie wiele razy plądrowali Morię, w górnych korytarzach nie pozostały dawne bogactwa. Od kiedy krasnoludowie opuścili Morię nikt nie śmiał przeszukiwać niższych poziomów.

— Dlaczego więc krasnoludowie chcieli to powrócić?

— Z powodu mithrilu — odparł Gandalf. — Dla krasnoludów skarbem Morii nie jest złoto czy drogie kamienie. Kopalnie Morii są jedynym na świecie miejscem, gdzie można odnaleźć moriańskie srebro, w języku elfów zwane mithrilem. Niegdyś jego wartość była dziesięć razy większa od złota, a teraz jest bezcenne. Krasnoludowie nie opowiadają o tym historii, jednak wiadomo, że mithril podobnie jak był źródłem bogactwa, był tak, że ich zgubą. Ogarnęła ich łapczywość, kopali zbyt głęboko, obudzili to, przed czym musieli później uciekać: Przekleństwo Durina. Prawie całe zasoby mithrilu zostały im odebrane przez orków, którzy wpłacili je Sauronie jako daninę.

Czarodziej dokończył swoją historię, a oni wymienili jeszcze kilka zdań, po których nastała cisza w której wędrowcy jeden po drogim zapadali w sen.

*

Spod stropu spływał na nich blady promień światła. Aldianel wydawało się, że już od wielu lat nie widziała światła dziennego. Mimo że promień porannego słońca był nikły i niewielki dodawał siły i napawał nadzieją, która wkrótce miała zostać im odebrana.

Enemy or friend | LegolasOnde histórias criam vida. Descubra agora