25.

2.5K 250 230
                                    

Harry biegł przed siebie częściowo nic nie widząc przez łzy. Długo słyszał krzyki Dracona, jego głos wchodził w każdy zakamarek jego głowy... Wiedział, że ślizgon znowu w jednej chwili go znienawidził. Nie chciał go okłamywać ani wykorzystać by odnaleźć horkruksa, ale tutaj nie chodziło tylko o nich, a o cały świat. Draco prędzej czy później zrozumie, że musiał tak postąpić.

Na dole, na głównym korytarzu, trwała już walka. Harry w pierwszej chwili bał się, że nie przebiję się żywy przez walczących, ale szybko okazało się, że nie ma czym się martwić. Nikt go nie atakował. Tak jakby był duchem, którego wszyscy widza, ale nikt nie może dotknąć. Biegnąc położył dwóch śmierciożerców. Wyczarował patronusa, który wyrzucił dementorów ze szkoły. Wiedział, że to tylko chwilowe, w miejsce zabitych weszło pięciu kolejnych, a dementorzy zaraz po zniknięciu patronusa zaczęły na nowo nacierać, ale więcej zrobić nie mógł. Gdy wybiegł ze szkoły zdziwił się, że jest tak piękna pogoda. Nie zatrzymując się, pognał co sił do Zakazanego Lasu. Miał ciarki na całym ciele. Tak bardzo się śpieszył, że nie miał czasu pomyśleć, że biegnie prosto w ramiona śmierci. 

Poczuł rozbawienie gdy stanął naprzeciw Voldemorta, w dobrze już znanej polanie.

-Do trzech razy sztuka. - powiedział do siebie wiedząc, że tym razem nikt go nie zasłoni. Już nikt więcej nie zginie przez niego. 

-Harry Potter. Witaj. - przywitał się uprzejmie Voldemort.

-Nie przedłużajmy już tego. - burknął Harry. 

-Myślałem, że najpierw stoczymy pojedynek. - Harry w odpowiedzi schował różdżkę do kieszeni spodni. Zamknął oczy. Swoje myśli skupił na Draconie. - Jak chcesz. Avada Kedavra! - gdy czar dotknął Harry'ego, od razu go odcięło. Upadł na ziemię, a jego serce przestało bić. Voldemort zawołał radośnie. W końcu osiągnął to czego chciał. Rozkazał jednemu ze swoich popleczników zabrać ciało gryfona, chcąc pokazać je wszystkim, jakby Harry był jakiś trofeum. Ruszyli w kierunku szkoły. 

W Hogwarcie duszący pył unosił się w powietrzu. W całej swojej historii, jeszcze nigdy nie był tak zniszczony jak dzisiaj. I nie chodziło tylko o to, że budynek był częściowo zawalony i dodatkowo uszkodzony podczas walk, bo takie rzeczy można łatwo naprawić. Zapach śmierci poległych, mieszał się z żalem osób, które przeżyły. Ranne osoby wzywały pomocy, bądź jęczały z bólu. Byli też tacy, którzy chcieli zamknąć oczy i już nigdy ich nie otworzyć. Każdy w większym, lub mniejszymi stopniu odniósł dzisiaj stratę. A przecież to nie był jeszcze koniec.

-Coś dzieje się na błoniach. - powiedział któryś z uczniów wyglądając przez drzwi na zewnątrz.

-Przyszedł po nas. - odezwał się z przerażeniem inny.

-Wszyscy umrzemy. - zaczęła lamentować jakaś dziewczyna. Ile z tych osób żałowało, że stanęło po stronie Harry'ego? Pewnie sporo, chociaż nikt głośno nie odważył się tego powiedzieć.

-Musimy opatrzeć rannych... - Minerwa rozejrzała się po korytarzu. Liczyła, że wśród licznych ciał, znajdą się po prostu nieprzytomne osoby. - Po co tu przyszli? Dostał... Dostał czego chciał. - podobnie jak reszta była przybita i miała dosyć. Nikt nie miał już nadziei. Nadchodzące widmo śmierci dla większości było ukojeniem. Draco również był gotów umrzeć, a do słabych nie należał. Wiedział jednak, że to co wydarzyło się chwilę wcześniej to był znak. 

-To jeszcze nie koniec. - stwierdził. - Zbiorę zdolnych do walki i wyjdę mu naprzeciw. Pani zajmie się rannymi. - kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Raczej zawsze była negatywnie do niego nastawiona, dał jej do tego wiele powodów. Nigdy nie sądziła, że skończy otoczona ślizgonami. Przynajmniej nie takimi, którzy są przeciwko Voldemortowi.

Miłość, która nie powinna się narodzić.[DRARRY]Where stories live. Discover now