Двадцать семь

2.8K 115 22
                                    

Rozdział edytowała Adelcia

Harry powoli wracał do świadomości. Czuł się obolały i najchętniej dalej zostałby w tym błogim stanie, jaki zapewniał mu sen, ale podniesione głosy dobiegające parę metrów od niego, nie pozwalały mu na to.

— Masz mu dać jakieś eliksiry na ból!

— Severus powiedział, że w jego stanie nie może przyjąć żadnych płynów — zabrzmiał cichy głos, który oscylował jednak na granicy irytacji.

— Nie obchodzi mnie, co powiedział ten przebrzydły smark! Mój chrześniak cierpi, a ten pedofil jest sadystą i uwielbia jak jego ofiary cierpią!

— Black! — zabrzmiał inny głos. — Nie możesz rzucać takimi oskarżeniami, bez żadnych dowodów.

Harry zmarszczył brwi. Czy oni rozmawiali o...?

— Nie mam dowodów?! Ja nie mam dowodów?! Każdy widział, że wpakowywał mu język do gardła, a jego oślizgłe ręce, były oplecione wokół jego ciała! Z pewnością to nie był pierwszy raz! Jak tylko upewnię się, że z Harry'm jest wszystko dobrze, wyśle go do Azkabanu!

— Syriuszu, spokojnie...

To był Remus. Brzmiał na zmęczonego, ale wciąż panował nad swoimi emocjami.

— Nie, Remusie! Czy ty nie rozumiesz, że ten...

Tu nadeszła kolejna wiązanka przekleństw i dość graficznych metod uszkodzenia jednych z najważniejszych dla wielu mężczyzn organów. Harry jęknął wewnętrznie. To był chyba jedna z najgorszych możliwości, w jakich Syriusz mógł dowiedzieć się, o jego związku z Severusem.

Tylko gdzie jest mężczyzna? Chyba nie aresztowali go? Przecież Snape nic nie zawinił. To on chciał tego związku, jego ciętego humoru, przenikliwego spojrzenia, smukłych palców i obecności. Chciał go całego. Nie zależnie, czy było to spowodowane tym, że był jego partnerem, czy przez to, że w którymś momencie, zakochał się w nim.

Nie mógł pozwolić, by Syriusz go oskarżył. Snape na to nie zasługiwał. Już za wiele poświęcił dla niego. Nie mógł pozwolić, by mężczyzna bez słowa przyjmował oskarżenia Blacka, a z pewnością by to zrobił. Przecież Snape nigdy nie bronił się przed ostrymi słowami. Mógł bronić swojego honoru, ale nigdy nie zaprzeczył temu, o co inni go oskarżali.

Harry, postanawiając przerwać litanię swego ojca chrzestnego otworzył oczy. Powitała go biel skrzydła szpitalnego. Biorąc głęboki oddech, próbował odepchnąć się od materaca łóżka, ale wtedy świąt pociemniał mu przed oczami. Całe jego ciało krzyknęło z bólu. To było tak, jakby każdy kawałek jego jestestwa był narażony na ogień. Chciał krzyczeć z bólu, ale nie mógł zaczerpnąć oddechu. Łzy popłynęły po policzkach, a z ust wymknął się cichy jęk. Jednak ten cichy dźwięk był wystarczający, by mógł go usłyszeć przebywający w pokoju wilkołak, który był czujny na jakąkolwiek oznakę tego, że członek jego watahy obudził się.

Kotara, oddzielająca łóżko Harry'ego od innych, została odsunięta gwałtownie, a Lupin pojawił się tuż obok niego, kładąc uspokajająco dłoń na plecach.

— Ciiii, spokojnie szczeniaku. Postaraj się wciąć głęboki oddech i wydech. Powtarzaj razem ze mną — chwycił jego dłoń i położył ją na swojej klatce piersiowej. — Wdech i wydech. Tak, właśnie tak. Wdech i wydech. Postaraj się rozluźnić. Ból będzie dzięki temu mniej dokuczliwy. — Remus wiedział, co mówi. Zbyt wiele razy stosował tę sztuczkę, by chociaż odrobinę zażyć ulgi, po bolesnych przemianach. — Świetnie sobie radzisz. Wdech i wydech. — Kiedy upewnił się, że chłopak oddycha już normalnie, a jego ciało jest bardziej rozluźnione niż chwilę temu, odsunął się. — Spójrz na mnie, szczeniaku. — Harry podniósł głowę i spojrzał na zmęczone oblicze mężczyzny. — Martwiliśmy się o ciebie — otarł kciukiem łzy z jego twarzy.

Syreni śpiew Where stories live. Discover now