Двадцать чeтыре

3K 118 20
                                    

Harry siedział zdenerwowany w wielkim fotelu w głównej biblioteczce rodziny Blacków. Wpatrując się w płonące polana w kominku, głaskał nieświadomie nekomatę, który rozłożył się na jego kolanach. Wiedział, że Syriusz i Lupin stoją w progu i przyglądają mu się z niepokojem. Był im bardzo wdzięczny za to, że gdy w nocy wtargnął do ich sypialń ze słowami, że musi zobaczyć dyrektora, bez żadnych zbędnych pytań spełnili jego prośbę.

Nie wiedział, co powie Dumbledorowi, gdy ten wreszcie się pojawi. Sam do końca nie był pewny, co tak naprawdę ujrzał w swojej wizji. Czy to w ogóle była wizja? Przecież ćwiczył oklumencję i Snape powiedział, że robi postępy.

Na wspomnienie kochanka przygryzł wnętrze policzka. Severus był pośród Śmierciożerców. Należał do wewnętrznego kręgu. Razem z innymi świętował w stylu Czarnego Pana — mordując, rabując i gwałcąc.

Nagle poczuł się chory. Nie chciał o tym myśleć. Nie o tym, że Snape może być właśnie gdzieś tam torturując i odbierając życie.

Harry zaczął szybciej oddychać. Był niemal na skraju paniki. Wtedy poczuł pieczenie, a później usłyszał głośne miauczenie. Spojrzał w dół. Ash już nie leżał spokojnie na jego kolanach. Stał na nich nastroszony i wbijał swoje ostre pazury w jego uda. Piekło jak cholera, ale to przywróciło mu jasność myślenia.

— Nic mi nie jest. Już w porządku. — Położył dłoń na głowie kota, który zmrużył oczy, ale już po chwili się uspokoił, kładąc się z powrotem. — Nic mi nie jest — powtórzył, głaszcząc delikatnie nekomatę po policzku.

— Czy jesteś pewny, mój chłopcze?

Harry poderwał głowę.

— Dyrektorze — przywitał starszego czarodzieja.

— Syriusz poinformował mnie, że miałeś kolejną wizję. — Harry spojrzał na wejście do pokoju, ale nigdzie nie zauważył swojego ojca chrzestnego i Lupina. — Poprosiłem ich o odrobinę prywatności. Chcę żebyś czuł się jak najbardziej komfortowo, podczas naszej rozmowy.

— Dziękuję.

Harry skinął głową w podzięce. Nie chciał jeszcze mówić Syriuszowi i Lupinowi o swoich wizjach. Może kiedyś, ale nie teraz. Wiedzieli, że ma pewne połączenie z Voldemortem, ale nie mieli pojęcia, jak silne ono jest.

— Czy możesz teraz opowiedzieć, co widziałeś? — Dyrektor jednym machnięciem różdżki wyczarował drugi fotel tuż naprzeciwko miejsca, w którym siedział Harry.

— Miałem wizję, tak przynajmniej mi się wydaje. Dyrektorze! — Poderwał się gwałtownie, zrzucając z swoich kolan nekomatę, który nie był z tego zadowolony. — Trzeba wezwać aurorów. Voldemort zaatakował mugolskie osiedle! On ich wszystkich zabije! — krzyczał Harry.

Jak mógł o tym zapomnieć? Przecież tyle istnień mogło zginąć przez jego odrętwienie i zapomnienie, jaka jest sytuacja.

— Spokojnie. — Poczuł uścisk dłoni Dumbledore'a na swoim ramieniu. — Nikomu nie pomożemy, jeśli nie powiesz mi, co dokładnie widziałeś.

Harry kiwnął głową i, siadając z powrotem w fotelu, zaczął opowiadać o radości Voldemorta. O tym jak ten planuje większy atak i tym najazdem chciał wynagrodzić swoich zwolenników za służbę— niezależnie jak głupio to brzmiało. Mówił o tym, jak Śmierciożercy wywlekali mugoli z ich domów i poddawali ich okrutnym torturom. Niektórzy urządzali sobie „polowanie na mugoli". Ustawiali ich w rzędach i mówili im, że jeśli dobiegną do lasu i ukryją się przed nimi, to ujdą żywi. Nie było w tym ani krzty prawdy.

Obserwowali, jak mugole uciekają w popłochu w kierunku lasu z nadzieją na przeżycie. Kiedy znikali im z widoku, z przerażającymi okrzykami ruszali za nimi. Z werwą, z pohukiwaniem, z różdżkami wymierzonymi przed siebie. Harry nie chciał myśleć, co działo się w tym lesie. Wystarczyło mu to, że gdy Śmierciożercy z niego wracali, byli pokryci krwią, a na ich twarzach widniały obłąkańcze uśmiechy. Nie było to jednak najgorsze.

Syreni śpiew Where stories live. Discover now