Семнадцать

2.4K 124 5
                                    

Harry był wściekły. Wściekły na siebie, na swoje zachowanie, na błagania, które wyszły z jego ust, gdy ciało mężczyzny przycisnęło się do jego własnego - a najbardziej wściekły był na Snape'a.

Nie rozumiał mistrza eliksirów. Coś się między nimi stało tamtej nocy, coś, co było bardzo intensywne dla nich obu. Jednak w momencie, gdy Snape pośrednio się do tego przyznał, zarzucił jednocześnie, że Harry czuje niesmak i chce poskarżyć się dyrektorowi, że znienawidzony nauczyciel molestował jednego z uczniów i to nie takiego zwykłego, tylko samego Wybrańca! A Harry o czymś takim nawet nie pomyślał.

Nie obwiniał mężczyzny za to, co się stało. Z tego, co pamiętał, miał w tym taką samą rolę jak mistrz eliksirów, jeśli nie większą. Jednak kiedy przyznał, że dotyk mężczyzny sprawił mu przyjemność, Severus go wyrzucił i kazał o wszystkim zapomnieć. Tak jakby mógł! Sny prześladowały go w nocy, a mistrz eliksirów w dzień. Jak mógł wymazać to ze swojej głowy, gdy jego ciało jeszcze drżało na wspomnienie dotyku Snape'a?

Ale Harry nie miał zamiaru błagać o litość. Nie chciał już wyczekiwać pod drzwiami profesora, mając nadzieję, że ten zwróci na niego uwagę, absydowe oczy spojrzą na niego z zachwytem, a jego imię zostanie wypowiedziane tym hipnotyzującym głosem.

Miał zamiar zaatakować. Nie chciał już liczyć na to, że Snape wykona pierwszy ruch. Mężczyzna miał zbyt duże obawy, by związać się ze swoim uczniem — a przynajmniej Harry żywił się nadzieją, że to jedyny, a przynajmniej główny powód — i dlatego chciał ograniczyć ich kontakty, zanim dojdzie do czegoś poważniejszego. Dlatego też to Harry musiał jakoś go podejść. Muskać palcami poplamione od eliksirów dłonie mężczyzny. Dotykać podczas sesji, twierdząc, że pomaga mu się to skupić. A jeśli zajdzie konieczność to schwytać mężczyznę za szaty i przyciągnąć do kolejnego pocałunku. Skosztuje tych ust ponownie. Zrobi wszystko. Nawet jeśli będzie musiał grać niczym Ślizgon. A mówiąc już o Ślizgonach…

Harry spojrzał na stół Slytherinu. Trwał obiad i jak zawsze uczniowie z tego domu jedli w ciszy, od czasu do czasu wymieniając jedynie ciche uwagi między sobą. Ich ruchy były eleganckie i przemyślane. Żaden z nich nie mówił z otwartymi ustami. Nikt nie wymachiwał sztućcami. Na stole nie było żadnych gazet czy książek. Tylko co rusz któryś z nich śledził salę wzrokiem, sprawdzając, co robi reszta mieszkańców zamku. Można było to zauważyć tylko wtedy, gdy obserwowało się ich przez dłuższy czas. W przeciwieństwie do innych domów mogli być wzorem kulturalnego zachowania.

Uczniowie Ravenclawu oprócz talerzy mieli przed sobą książki, notatki i inne pomoce naukowe. Część z nich dyskutowała o tym czy innym zagadnieniu, które dla pozostałym uczniów byłoby śmiertelnie nudne. Uczniowie Hufflepuffu zebrali się w małe grupki, rozmawiając ze sobą. Byli pochyleni nad talerzami, nie trzymając odpowiedniej pozycji przy stole. Jednakże — Harry przeniósł spojrzenie na swój stół — to właśnie Gryfoni zachowywali się najgorzej. Byli głośni, popychali się, jedzenie często trafiało gdzie indziej niż do ust właściciela talerza. Śmiechy mieszały się z okrzykami. Co rusz ktoś podskoczył, wylał sok.

Ja nie jestem lepszy — pomyślał Harry, prostując się mimowolnie.

Snape miał rację - każdy dom się różnił. Dumbledore mógł mówić o zjednoczeniu domów, ale różnice między nimi zawsze będą istnieć, nawet w takich podstawowych sprawach jak zachowanie przy stole czy to, co jedli. Harry tego nie dostrzegał, dopóki mistrz eliksirów nie zwrócił mu na to uwagi.

— Harry, czemu nie jesz? — Spojrzał na Hermionę, która zadała to pytanie. — Nie masz apetytu? — chciała wiedzieć dziewczyna.

— Nie. To nie to. — Odsunął od siebie talerz ze smażonym filetem. — Po prostu nie mam ochoty jeść ciągle to samo. — Skrzywił się.

Syreni śpiew Where stories live. Discover now