LVII- Zabijasz swoich przyjaciół

758 62 25
                                    

Sama nie wiem czy wracam, ale jakoś łatwo mi teraz pisać kolejne rozdziały.

Zastanawiam się czy scenki w tym rozdziale wyszły klimatycznie, bo jakoś nie jestem z nich zadowolona.
_______________________________________

Wydało mi się, że tęczówki optimowca przeszywają mnie na wylot. Byłam prawie pewna, że mnie dostrzegł. Panika zaczęła władać moim ciałem. Kowalczyk poruszył ustami. Nie wiem jakim cudem, lecz zrozumiałam co powiedział.

,,Sprawdźcie to"

Rozszerzyłam oczy w przerażeniu, kiedy pokazał palcem na okno, na którym siedziałam. Instynktownie zeskoczyłam z parapetu, kątem oka zauważając, że dwójka mężczyzn wbiega do szpitala.

Muszę uciekać. I to natychmiast.

Nie wiedziałam w którą stronę biec. Nie spodziewałam się, że sprawy przybiorą taki obrót. Nie byłam na to przygotowana. Biłam się z myślami, intensywnie rozważając każdą możliwość. Schowek na B. Toaleta z krwią. Pokój.

Pokój.

Gdyby zobaczyli, że mnie tam nie ma, to za długo bym nie pożyła.

Zabawne. I tak za długo nie pożyję.

Ile sił w nogach popędziłam przez korytarz. Towarzyszami mojej ucieczki były jedynie krzyki pacjentów i mój płytki oddech. W całym swoim życiu nie biegłam tak szybko. Mogłabym się założyć, że w tamtym momencie nawet Usain Bolt nie dałby mi rady.

Ci mężczyźni to nie Zalewski. To już od dawna nie są gierki.

Jak burza poruszałam się pomiędzy korytarzami, pilnując, aby biec tymi, gdzie kamery są wyłączone. Adrenalina w moich żyłach, była tak wysoka, że nie czułam bólu po niedawnym wypadku. No...do czasu. Gdy wbiegałam po schodach na A, niefortunnie się poślizgnęłam i brzuchem upadłam na schodek. Zwinęłam się z cierpienia, zaciskając palce na poręczy od schodów. Mozolnie podciągnęłam się do góry, zagryzając wargę. Pod sobą usłyszałam twarde kroki.

Nie czas na czas na użalanie się.

Znów zaczęłam biec. W kilkanaście sekund dotarłam do stołówki, która nadal była otwarta. Weszłam do środka. Gorączkowo szukałam odpowiedniego klucza. Dłonie trzęsły mi się, utrudniając czynność. Wreszcie chwyciłam ten dobry, po czym zamknęłam ją od wewnątrz.

Chyba nie będą próbowali się tu dostać.

Moje serce biło jak oszalałe, chcąc wyskoczyć z piersi. Łapczywie łapałam oddech, próbując dać moim płucom tlenu, którego się domagały. Nie miałam już sił. Byłam tak wykończona, że zapomniałam nawet o strachu. Położyłam się na zimnej podłodze i złapałam za głowę. Pulsujący ból rozchodził się po moich skroniach, uniemożliwiając logiczne myślenie. Mój umysł, jak i ciało były zbyt przeciążone. Przeciążone całą tą nocą. Całym tym natłokiem informacji. Informacji, którymi z nikim się nie dzieliłam.

Chyba ponownie popadałam w paranoję. A w takich momentach robiłam jedną z dwóch rzeczy. Śmiałam się jak psychopatka lub łkałam jak mała, przerażona dziewczynka. W tej sytuacji każda z nich, byłaby nieodpowiednia.

Nie mogę dłużej tego ciągnąć. Nie powinnam trzymać w tajemnicy tego, co się dzieje. To moi przyjaciele. Muszę im powiedzieć w jak fatalnym położeniu jesteśmy. Mają do tego prawo. Powiem im to jutro. Oczywiście, jeśli do jutra dożyję.

Pokrzepiłam się tą refleksją. Tylko troszkę, ale jednak. Miłym uczuciem jest posiadanie kogoś w tak ciężkich chwilach.

Najchętniej przytuliła bym się teraz do Alexa.

Jak Uciekłam Z PsychiatrykaWhere stories live. Discover now