JUZP XXI - Gabinet Dyrektora

2.5K 252 16
                                    

Zamknęłam oczy, próbując pogodzić się ze swoim marnym losem. Wokół mnie rozległ się przeraźliwy krzyk, boleśnie uderzając w moje bębenki. Czy naprawdę umrę w takim żałosnym miejscu, w tak żałosny sposób? Czy to właśnie było moje przeznaczenie? Gorzki żal wypełnił moje serce, kiedy odliczałam w głowie sekundy, jakie mi pozostały. Gdy naliczyłam do 15, uznałam, że trwa to zdecydowanie za długo. Do tego czasu powinnam już nie żyć przynajmniej z dwa razy. Zacisnęłam pięści i niepewnie uchyliłam powieki. Marrie nie było. Wychyliłam głowę zza framugi otwartych na oścież drzwi, kątem oka dostrzegając jak demon znika za rogiem, ewidentnie za kimś podążając.

Momentalnie poczułam niepokój. A co jeśli gonił Alexandra? Nie mogłabym żyć z myślą, że nie zrobiłam niczego, aby mu pomóc. Czy powinnam więc ruszyć za duchem, odrzucając wszelki instynkt przetrwania? Bardzo chciałam to zrobić, lecz moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Słabość w nogach, zawroty w głowie, a przede wszystkim wewnętrzny, pierwotny lęk przed śmiercią nie pozwalały mi postawić ani jedno kroku na przód. Czy naprawdę aż tak kurczowo trzymałam się życia, że nie potrafiłam go przezwyciężyć? Nie mogło tak przecież być. Świadomie wybrałam tak ryzykowną ścieżkę, dlatego prędzej czy później musiałam pogodzić się z możliwością najgorszego.

Nagle moja intuicja znowu doszła do głosu, nakazując mi spojrzeć w tył. Niezwłocznie odwróciłam się za siebie, aby uprzedzić napastnika, lecz okazało się, że jestem za wolna. Ktoś załapał mnie za ramiona i z powrotem wciągnął do kantorka. Uścisk, w którym się znalazłam był niezaprzeczalnie męski. Czyżbym padła ofiarą Zalewskiego, przez to, że na moment opuściłam gardę? Chciałam krzyknąć i zacząć się wyrywać, lecz wiedziałam, że każdy głośniejszy dźwięk może zwrócić uwagę demona, który dopiero co dał mi spokój.

-Ciii. - usłyszałam niski baryton, który zdążył dobrze wbić mi się w pamięć. Był to nikt inny jak Alex.

- Jeśli jeszcze raz zrobisz mi coś takiego, to nie ręczę za siebie. - posłałam chłopakowi mordercze spojrzenie, odwracając się do niego przodem. Jako, że staliśmy blisko siebie, a chłopak przewyższał mnie co najmniej o kilkanaście centymetrów, musiałam odchylić głowę do tyłu, aby na niego spojrzeć. Patrząc mu w oczy przy minimalnej ilości światła latarki, a na dodatek z takiej perspektywy, poczułam się dziwnie nieśmiało. Przez to, że znaleźliśmy się w tak ciasnym pomieszczeniu, prawie stykaliśmy się ze sobą klatkami piersiowymi. I nie powiem, skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi to przeszkadza, jednak było to w pewien sposób niezręczne. - Nie możesz zachodzić mnie od tyłu i wciągać nie wiadomo gdzie jak jakiś porywacz. 

- Nie mogę? - zielonooki ustawił usta w podkówkę, po czym wyszczerzył zęby. - No dobrze, przepraszam. - powiedział wreszcie, gdy zauważył, że jego mina wcale mnie nie bawi. - Po prostu nie chciałem zwrócić na nas uwagi tego kogoś...ktokolwiek to był. - wypowiadając te słowa, poruszył się niespokojnie.

- To nie był człowiek, Alex. - wyszeptałam drżącym głosem. - Nie wiem jak to możliwe, ale jestem pewna, że była to jakaś dziewczynka-demon. Marrie. - ledwie wypowiedziałam jej imię, bojąc się, że w jakiś sposób ją to przywoła.

- Jesteś pewna, że to był duch? - nie chciał wierzyć mi chłopak, pomimo, że sam przez chwilę się w nią wpatrywał.

- Tak. - skinęłam z powagą. - Ona tu była. Tu, przed tym kantorkiem. Przede mną. - po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. - Widziałam otchłań w jej oczach i zęby, które wyglądały jak u jakiegoś drapieżnika. A jej skóra...ona nie mogła być żywa. - opowiedziałam z przerażeniem.

- I nic ci nie zrobiła?- brunet instynktownie złapał mnie za nadgarstki, przez co momentalnie się spięłam. - Przepraszam, to był odruch. - zauważając moją reakcję, zabrał ręce za siebie. 

Jak Uciekłam Z PsychiatrykaWhere stories live. Discover now