JUZP XXV - Bieg po życie

2.3K 257 17
                                    

Po tych słowach, bez zbędnego zastanawiania się, wybiegliśmy na korytarz. Można by uznać, że nie była to zbyt rozsądna opcja, aczkolwiek na pewno lepsza, niż pozostanie w klatce bez wyjścia, jaką był gabinet dyrektora. Nie moglibyśmy przecież wrócić do tuneli, po których szwendali się optimpowcy. Pod żadnym pozorem nie wchodziło to w grę. Z dwojga złego wolałam już chyba zostać zamordowana przez demona, niż dać się schwytać podwładnym Kowalczyka. Co oczywiście nie oznaczało, że zamierzałam oddać się w szpony tamtej istoty. Wręcz przeciwnie, liczyłam na to, że zdołamy wyjść z tego bez szwanku. Pozostawało tylko pytanie - jak? Wierzcie lub nie, aczkolwiek nigdy wcześniej nie miałam okazji brać aktywnego udziału w ucieczce przed duchem. 

Czy w ogóle da się zgubić coś, co jest paranormalne i nieograniczane przez żadne z ziemskich praw fizyki? Odpowiedź nasuwała się sama, aczkolwiek nie mogłam dopuścić jej do świadomości. Nie, bo sprawiłoby to, że straciłabym całą swoją motywację i wolę przetrwania. A przecież musiałam żyć. Miałam cel, bez którego spełnienia nie mogłam odejść z tego świata. 

Mocno zacisnęłam dłonie na latarce, którą trzymałam w rękach, ponieważ tylko to powstrzymywało mnie od jej upuszczenia. Całe moje ciało drżało, a serce rwało się do wyskoczenia z piersi. Działaj szybko. To było moje motto w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia. Tak więc trzymając się swoich zasad, intuicyjnie pobiegłam korytarzem przeciwnym do tego, z którego nadchodził demon. Gnałam przed siebie tak szybko, na ile tylko pozwalały mi nogi, nie patrząc za siebie. Zresztą i tak nie miałabym odwagi się odwrócić, wiedząc, co mogę ujrzeć za moimi plecami. Gdy tylko dobiegłam do rozwidlenia korytarza, błyskawicznie zwróciłam się w prawo, a kiedy udało mi się dotrzeć do kolejnego zakrętu, ostro skręciłam w lewo i przylgnęłam plecami do ściany, czując, że ledwo mogę oddychać. Moja kondycja nie należała do najlepszych, a już na pewno nie nadawała się do morderczego, nieprzerwanego biegu. Nie byłam w stanie uciekać w nieskończoność, nie robiąc sobie przerw.

- Biegnij. - wydyszał Alexander, będąc tuż za moimi plecami. 

- Nie dam rady. - jęknęłam, lecz mimo tego ruszyłam przed siebie. 

- Dobiegnijmy do końca korytarza...i skręćmy w prawo...- brunet mówił pomiędzy wdechami. - Stamtąd jest prosta...droga na B.

- To...za...daleko. - sapałam, czując coraz mocniejszy ucisk w klatce piersiowej. - Nie dobiegnę...nie.

- Musisz, Marlena. - chłopak przyspieszył, aby mnie prześcignąć, a następnie chwycił za nadgarstek, aby móc ciągnąć mnie za sobą. - Nie zatrzymuj się.

Nie zatrzymuj się. Nie zatrzymuj się. Nie zatrzymuj. 

Powtarzałam sobie to zdanie w głowie raz po raz, aby przypadkiem nie zapomnieć o tym, czego mam nie robić. Biegłam pomimo zawrotów w głowie i uderzeń gorąca, skupiając się na celu. Mój umysł był pobudzony i zdeterminowany do dotrzymania słowa, lecz ciało coraz bardziej nie dawało już sobie rady. Jedynym, czego naprawdę pragnęłam, było rzucenie się na ziemię i pozostanie tam już na zawsze. Nie wiem nawet jakim cudem udało mi się dobiec do kolejnego zakrętu, lecz gdy tylko to zrobiłam, zrozumiałam, że to niemożliwe, abym dobrnęła do przejścia na B. 

- Naprawdę...nie dam...rady.

Jedyną opcją jaka mi pozostała, było ukrycie się w jakimś z pobliskich pomieszczeń. Po kolei sprawdzałam wszystkie drzwi, modląc się, by któreś z nich były na samą kartę magnetyczną. Niestety w sektorze, w jakim się znaleźliśmy, większość pomieszczeń była prywatnymi pokojami, zamykanymi na klucz. Dopiero trzecie drzwi z kolei, okazały się wejściem do gabinetu pielęgniarki. Przyłożyłam kartę do czytnika, a następnie wraz z Alexandrem wparowałam do pomieszczenia. Natychmiast zablokowaliśmy wejście, po czym zaczęliśmy rozglądać się za kryjówką. Nie było zbyt wielu możliwości, dlatego ukryłam się pod leżanką dla pacjentów, a brunetowi nakazałam schować się pod biurkiem, które na szczęście ustawione było w samym rogu pomieszczenia i częściowo zasłonięte przez gablotkę z lekami. 

Zapadła cisza.

Bezdenna i gęsta, niczym przed burzą, która zaraz miała nadejść.

Czas na chwilę zwolnił. Do takiego stopnia, że miałam złudzenie, że przestał płynąć.

I nagle wszystko ruszyło. 

Drzwi się otworzyły, miażdżąc resztki nadziei na przetrwanie.

Moje przyzwyczajone już do ciemności oczy dostrzegły chude nogi stojącej w futrynie dziewczyny, a na skórze poczułam uderzenie lodowatego powietrza. Wstrzymałam oddech, w paraliżu obserwując jak istota powolnym krokiem wchodzi do pomieszczenia, ciągnąc za sobą ciężkie, brzęczące łańcuchy. Ich przerażający dźwięk dudnił w mojej głowie, wydając się być podobnym do odgłosu dzwonów kościelnych, ogłaszających śmierć. Duch zbliżył się do leżanki, zatrzymując się tuż przy mojej głowie. Zakryłam dłonią usta, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Jeden. Dwa. Trzy. Zaczęłam odliczać sekundy, które wydawały się trwać wieczność. Kiedy stopa demona poruszyła się w bok, prawie mnie dotykając, miałam wrażenie, że moje serce na moment stanęło. Usłyszałam charknięcie, a chwilę później uderzyła mnie kolejna fala zimna. Tym razem o wiele bardziej intensywna, niż poprzednio. Dziewczyna była wściekła i żądna krwi. Czułam to.

Czyżby naprawdę nie wiedziała, gdzie jesteśmy?

Nagle stało się coś, czego nigdy bym nie przewidziała. Duch odwrócił się w stronę wyjścia, po czym zaczął wycofywać się z pomieszczenia. Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam, lecz nie byłam w stanie. Postępowanie zjawy nie miało najmniejszego sensu. Coś znowu było nie tak. Czy to pułapka?

Nie zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo zanim w ogóle je przetworzyłam, coś wytargało mnie spod łóżka, a następnie uniosło w powietrze. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się na leżance z rękami i stopami przytrzymywanymi w dole przez jakąś niewytłumaczalną siłę. Poczułam, jak ciśnienie w mojej czaszce się zwiększa, wywołując pulsujący ból w skroniach. Na tyle mocny, że ledwo zdołałam uchylić powieki. Dostrzegłam, że istota wskakuje na biurko, pod którym siedział Alex. Fala niepokoju zalała mój żołądek. Próbowałam się ruszyć, lecz bezskutecznie. Mogłam tylko patrzeć, jak dziewczyna wbija szpiczaste paznokcie w drewno, a następnie przewraca mebel niczym malutką zabawkę. Do moich uszu doszło krótkie syknięcie. Zacisnęłam powieki, czując jak ból mojej głowy się nasila.

Gdy ponownie je otworzyłam, brunet był już przyszpilony do ściany, a szpony demonicy oplatały jego szyję.

- Zostaw go! - krzyknęłam, nie mogąc się powstrzymać.

Cieniutkie stróżki krwi, wypływające spod skóry zielonookiego, podpowiedziały mi, że duch jeszcze nie zadał śmiertelnego ciosu. Wręcz przeciwnie. Uścisk istoty był na tyle mocny, aby przytrzymać chłopaka w bezruchu, lecz na tyle słaby, aby nie spowodować żadnych poważniejszych obrażeń. Oznaczało to tylko jedno. Chciała, abym patrzyła na to, co robi i błagała ją o litość. To dawało jej satysfakcję. Ta dziewczyna się z nami bawiła. A raczej - nami się bawiła. 

Zamierzała najpierw wzbudzić w nas lęk, którego nie będziemy w stanie znieść, a dopiero później nas zabić. Zabić w bardzo brutalny, powolny sposób. Kiedy tylko to do mnie doszło, po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie chciałam patrzeć na to, co robi Alexowi. Nie chciałam być jej zabawką. Nie chciałam umierać.

Jak Uciekłam Z PsychiatrykaWhere stories live. Discover now