Rozdział 17 - Donovan

40 5 3
                                    

Byłem zaskoczony, że Gilbert i Cameron na tyle zajęli się sobą, że nie spostrzegli, że kroczyłem za nimi. Zauważyłem, jak Gilbert trzymał wyraźny dystans. Zapewne dla własnego bezpieczeństwa. Słyszałem zaledwie urywki rozmowy i mogłem niewiele wywnioskować. Jedynie wychodziło na to, że Cameron przyszedł ponarzekać na zachowanie przyjaciela.

Lub już dawnego przyjaciela.

Zatrzymali się w końcu. Schowałem się nieopodal za jednym z drzew. Przerwali na moment konwersację. Gilbert wzdychał załamany.

— Po prostu się od nas odwal — powiedział uniesionym tonem. — Czy to naprawdę takie trudne?

— Nawet nie próbujesz mnie słuchać, Gil — odparł wściekle Cameron.

— Dobrze, to może inaczej do ciebie dotrze. — Założył ręce. — Co się z tobą stało?

— Masz na myśli?

— Nie udawaj durnia. Jakoś na początku znosiłeś Lucy, zaczynałeś się nawet do niej przekonywać.

— Co to ma wspólnego w ogóle?

— Znam cię na tyle, że wiem, że nie jesteś bystry. Nie zmieniłbyś tak o niej mniemania bez powodu.

Cameron zacisnął wargi. Zauważyłem, jak delikatnie się trząsł. Nie rozumiałem, co się działo. Nie słyszałem początku, może dlatego, jednak mimo tego czułem coś w powietrzu.

— Cam, uważasz, że jestem debilem? Spacerki? Błagam. — Podszedł bliżej. — Coś ukrywasz.

— Ty tak to postrzegasz.

— I myślę, że postrzegam to dobrze. Cam, po prostu powiedz. — Wskazał na siebie. — Nie ufasz mi?

— Ufam, ale...

— Ale co? Albo mi ufasz, albo nie.

Cameron sprawdził kieszeń. Dokładnie tę samą, co wtedy w kryjówce. Coś kombinował. Dlatego coś przeczuwałem. Nie bez powodu odciągnął Gilberta tak daleko. Szybko rozejrzałem się dookoła. W razie czego musiałem jakoś mu pomóc. Mało prawdopodobne, żebym zdążył wrócić, obudzić kogoś i znów tu przyjść. Cokolwiek planował Cameron, na pewno nie odwlekałby tego.

— Jasne — skwitował Gilbert. — Nawet nie umiesz tego powiedzieć, co?

— Zmieniłeś się.

— Wzajemnie. — Wywrócił oczami. — Wiesz co? Rób sobie, co chcesz, Cameron. Po prostu się już odwal. Ode mnie, od Alexa, od Lucy, nawet od Donovana. Od nas wszystkich. Znajdź watahę, baw się dobrze, a moje życie zostaw w spokoju.

Odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić szybkim krokiem. Cameron wyraźnie zmarszczył brwi.

— Naprawdę wolisz się kisić z tamtymi idiotami? — wycedził przez zęby.

Gilbert się zatrzymał. Zauważyłem jego ściągnięte mięśnie przy szczęce.

— Powiedziałem ci coś wcześniej. Miarka się przebrała.

— Gil, przynajmniej pomóż mi znaleźć nowe miejsce.

Znów zaczął grzebać w kieszeni. Ruszył w stronę Gilberta.

— Poradzisz sobie. Dochowałem twojej tajemnicy. Nikt nie wie, że zabijałeś swego czasu własną rasę.

Szerzej uchyliłem powieki.

Jakich ja rzeczy się dowiaduję...

— Tak, bo ci uwierzę. Bez powodu nie chcesz mnie przegonić.

— Odpuść. — Westchnął. — Ukrywałeś się wystarczająco długo. Zacznij na nowo.

— Gilbert... Ej... Ej!

Tym razem ignorował wszelkie zaczepki Camerona. Szedł przed siebie. Przy tym minął moją kryjówkę. Widziałem, jak Cameron się wściekł. Podążył za nim. Przyspieszał kroku, wyciągając z płaszcza napełnioną strzykawkę.

Kurwa, wiedziałem!

Zerwałem się. Złapałem za jakąkolwiek gałąź, która nawinęła się pod palcami. Cameron zdecydowanie za bardzo skupił się na Gilbercie, dzięki czemu zdążyłem wziąć porządny zamach, zanim zaatakował. Akurat Gilbert się odwrócił, prawdopodobnie, chcąc, mu ponownie powiedzieć, żeby się odwalił. Odskoczył z zaskoczenia. Uderzyłem Camerona. Padł. Tylko cicho jęknął. Przestał się ruszać, więc szturchnąłem go stopą. Żył, bo oddychał. Zwyczajnie stracił przytomność. Odrzuciłem gałąź na bok.

Gilbert wciąż stał w szoku. Ciężej oddychał, co sprawiało wrażenie przerażenia. Uniósł wzrok na mnie.

— Co ty tu...

— Najwyraźniej podświadomie wiedziałem, że Cameron coś kręcił.

Gilbert odetchnął głęboko. Sprawdziłem szybko, czy strzykawka nie ucierpiała. Była cała. Przyjrzałem się dokładniej. Prychnąłem pod nosem, domyślając się, co to takiego.

— Krew wampira. — Pokazałem Gilbertowi czarny płyn. — Dam sobie nerki wyciąć, że usiłował cię zabić.

Otworzył oczy szerzej.

— Po co... — Przetarł twarz. — Po co w ogóle...

Zacisnął dłonie w pięści. Ponownie wziął kilka głębokich wdechów, po czym rozluźnił uścisk. Złapał się za głowę, zaczesując swoje włosy do tyłu.

— To by tłumaczyło, dlaczego nie chciał nic mówić — powiedział, jakby mi tłumacząc. — Musi z kimś spiskować.

— Z kimś, kto poluje na wampiry — dokończyłem. Pokręciłem głową. — Wróćmy z nim. Spróbujemy z niego coś wyciągnąć.

— Nie będzie gadał.

Uśmiechnąłem się.

— Lucy go zmusi. 

Hidden BloodWhere stories live. Discover now