Rozdział 2 - Donovan

97 10 41
                                    

Noc minęła nadzwyczaj spokojnie. Zero koszmarów, zrywania się oblanym potem. Nic. To było takie proste.

Nie mogłem przez moment wstać, bo Yappee ułożył się wygodnie na moim brzuchu. Położyłem na nim przedramię, co spowodowało, że lekko go zgniotłem. Wydał przez to z siebie cichy dźwięk, jakby chciała go opuścić dusza. Uciekł w popłochu. Schował się pod moim płaszczem. Wystawał tylko nosek poruszający się z zawrotną prędkością.

Już nawet królik ze mną nie chce leżeć...

Podniosłem się leniwie. Odsłoniłem zasłony, wpuszczając poranne słońce do mieszkania. Skrzywiłem się, kiedy promienie uderzyły prosto w oczy. Zrobiłem daszek dłonią. Wyjrzałem za okno z ciekawości. Było wyjątkowo mało ludzi. Zazwyczaj panował hałas, przejeżdżały powozy konne, a teraz panował nadzwyczajny spokój. Jakby wszyscy nagle pomarli. Wyszedłem na balkon. Niestety, nie widziałem dokładnie głównej ulicy, ale na obecną chwilę nie wydawało mi się, żeby przechadzały się tamtędy tłumy.

Czyżby...

Nie. Donovan, nie. Pewnie ludzie zmęczyli się po święcie.

Od dwunastu lat w ten jeden dzień wyglądałem każdej nocy przez okno, obawiając się powtórki z rozrywki, jednak, jak widać, nie miałem się o co martwić.

Zrobiłem proste śniadanie. Owsiankę. Królikowi rzuciłem kolejną marchewkę. Przydałoby się wybrać na rynek, kupić na zapas. Na jakiś czas wystarczy. Zależy od żołądka tego pasożyta. Dobrze, że nie uczyłem go podpijania krwi. Wyssałby ze mnie wszystko.

Wziąłem krótki prysznic, przy okazji przemywając czarne siano na głowie. Włosy źle wyglądały. Puszyły się, miały rozdwojone końce. Nie chciało mi się ich ogarniać. Choć na ten moment najlepszą opcją byłoby ich ścięcie. To samo z brodą. Na razie tylko ją przyciąłem, żeby nie przypominała gniazda srok. Spojrzałem na siebie w lustrze. Tak łatwej przeczesywać i związywać włosy w koczek. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że spałem w soczewkach.

Kurwa...

Zdjąłem je teraz. Jeszcze zbierałem się do wyjścia, więc istniała szansa, że przypomnę sobie o nich w drzwiach. Inaczej każdy zwróciłby uwagę na szare oczy. Bardzo nienaturalne, głównie przez tony wpadające nieco w srebro. Musiałem przyznać, całkiem ładne. Szkoda, że to oznaka wampiryzmu...

Wróciłem do kuchni, sprawdzić, czy królik przypadkiem nie uczył się otwierania drzwi od lodówki. Ku mojemu zdziwieniu siedział grzecznie. Zmarszczyłem lekko brwi.

— Czy ty czegoś chcesz, że jesteś taki grzeczny?

Yappee opuścił uszy. Stanął na tylnych łapkach. Wskazał pyszczkiem na lodówkę.

Mam niekiedy wrażenie, że ten królik jest mądrzejszy ode mnie.

— Wystarczy ci, darmozjadzie.

Zszedł smutny ze stołu.

Poszedłem do szafy znajdującej się niedaleko drzwi od balkonu. Wziąłem ubrania na zmianę. Jednocześnie złapałem za jednego papierosa. Dokończyłem poranną rutynę. Zostało mi całkiem dużo czasu. Mógłbym nawet wyjść wcześniej. Nikt mi nie bronił. I tak nie miałem nic lepszego do roboty.

Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Ruszyłem w stronę głównej ulicy. W okolicach domu nadal było aż nadto spokojnie. Dopiero później zobaczyłem tego przyczynę. Miejsce, gdzie wczoraj nagromadziły się tłumy ludzi, zostało zablokowane dla użytku publicznego. Roiło się tam od Schattenów, szczególne oznakowanych białymi i niebieskimi opaskami na ramieniu.

Każdy z nich miał na sobie długi płaszcz, sięgający mniej więcej do kolan. Kołnierze zakrywały twarze prawie pod sam nos, choć na dobrą sprawę każdy z nich nosił maski – przy tym wyglądały minimalnie jak maski lekarzy plagi z szesnastego wieku. Oczy wszystkich zakrywały gogle. Na dłoniach rękawiczki wyglądające jak ze skórzanego materiału, luźne spodnie – niemal zbyt luźne, biorąc pod uwagę, jakie mieliśmy czasy – a na stopach buty sięgające do połowy łydki. Sznurowane, w trzech miejscach zaciśnięte na pasek, z metalowymi czubkami.

Hidden BloodOn viuen les histories. Descobreix ara