Rozdział 10 - Lucy

63 8 4
                                    

Biegłam przed siebie, praktycznie nie patrzyłam, czy ktoś się przede mną nie znajdował. Dosłownie brnęłam na oślep. Zatrzymałam się dopiero przy rzece, nad którą uwielbiałam przesiadywać, gdy byłam młodsza. Nad tę samą zabrał mnie wcześniej Donovan, jednak w nieco inne położenie. Nie tak głęboko w lesie, jak się teraz zapuściłam.

Nie przy moim kamieniu...

Usiadłam przy kamieniu, oparłam się o niego plecami. Podsunęłam nogi. Obwiązałam je ramionami. Wpatrywałam się w płynącą wodę. Jak każdym swoim ruchem wygładzała kamienie na dnie. Spokój. Bez zgiełku. Mogłam chwilę odpocząć od wszystkich. Nie chciałam, żeby inni cokolwiek o mnie wiedzieli, ale udawanie, że wszystko było w porządku, męczyło na dłuższą metę.

Starałam się, by za każdym razem zachowywać się przy chłopakach jak wcześniej. Zawsze z zadziornym uśmiechem, z wysoko uniesioną głową i dość luźną postawą. Z moimi częstymi odzywkami do Camerona czy klnącą co drugie słowo. Próbowałam schować wszystko, co najgorsze, jak najgłębiej mnie, byleby nikt tego nie odkrył.

Jednak miałam swoje limity.

Granicę, którą udało się pokonać Donovanowi, gdy wypowiedział tamto jedno słowo: „Laboratorium".

Pozwoliłam sobie w końcu płakać swobodnie. Tutaj nikt mnie nie zaczepi.

Nikt mnie nie zrozumie. Nikt. Każdy po części miał spieprzone życie, ale jakoś się odnajdywali. Ja tkwiłam w miejscu. Wszystko straciło sens. Ostatnimi osobami w życiu, które mi pozostały, byli Gilbert i Alex. Niedawno dołączył do tego grona Donovan, jednak wątpiłam, że w ogóle mnie polubił. Na każdym kroku w czymś zawadzałam. To przeze mnie musiał wybiegać z pracy, bo wpadłam na idiotyczny pomysł. Wyraźnie dawał znać, że nie miał ochoty pracować z wampirami, a i tak go do tego zmusiłam...

On intuicyjnie nie chciał z nami być...

Na co mógł narzekać? Może i kogoś stracił, ale za to wiódł godne życie. Tylko pozazdrościć. Ja cały czas się kryłam w nadziei, że coś się polepszy. Że w pewnym momencie w końcu wszystko się uspokoi. Moja psychika się odbuduje, życie się naprawi i zaznam spokojnej oraz długiej egzystencji bez strachu, który by mi towarzyszył na każdym kroku. Bez ciągłego złego przeczucia, jakie doczepiło się do mojego cienia i nie chciało dać spokoju.

Westchnęłam. Czasami mnie zastanawiało: co gdyby tamtego dnia Schatteni nie wparowali mi do domu? Jakie inne życie bym wtedy wiodła? Spokojne. Bez zmartwień. Może pełne miłości. Ale niestety. Taka egzystencja to jedynie marzenie, którym żyłam w swojej głowie. Gdyby mogło się spełnić, cała moja rodzina dostałaby szansę, by spokojnie żyć.

Moje rodzeństwo mogłoby normalnie dorosnąć...

— Lucy, chodź! — zawołała Tessa, która kolejno pociągnęła mnie za rękę.

Wraz z nią zrobił to młodszy ode mnie Alex. Cedric już koczował pod drzwiami do pokoju mamy. Powoli uchylił powłokę, zza której dało się usłyszeć płacz małego dziecka. Zajrzeliśmy do środka. Tata poprawiał mamie jej jasne włosy. Zerknęła na nas. Uśmiechnęła się, po czym pomachała jedną dłonią, żebyśmy podeszli. Szybko wbiegliśmy do pomieszczenia. Wspięliśmy się na posłanie, żeby zobaczyć kolejnego członka naszej rodziny.

— Mamo... — zaczął Cedric.

— To wasza młodsza siostra, Elorie. — Kąciki jej ust drgnęły ponownie, gdy zauważyła, jak uważnie przyglądałam się niemowlakowi. — Chcesz ją potrzymać, Lucy?

Pamiętałam, jak nosiłam Elorie niemal codzienne. Jak rodzice się śmiali, gdy widzieli, jak z trudem przenosiłam ją z miejsca na miejsce. Czekałam, aż w końcu stanie na nogi, podrośnie. Pozna jakiegoś chłopaka, z którym może później założyłaby rodzinę. Rozmarzyłam się do tego stopnia, że oczami wyobraźni widziałam, jak świętowała osiemnaste urodziny. Że tak samo jak ja odziedziczyła po mamie długie blond włosy. Jej uśmiech...

Hidden BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz