Dzisiaj wcześniej, bo umieram i zaraz idę spać. Miłego wieczoru kochani!
PS. Jutro kończymy maraton, kto się cieszy?
💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙
H: Źle się czuję
L: Co się dzieje?
H: Nie wiem. To znaczy wiem, ale to głupie
L: Nawet jesli to i tak mi opowiedz
H: Po prostu jestem trochę zagubiony? I czuję mrowienie całego ciała. I ciężej mi się oddycha. To nie jest atak paniki, miałem już kiedyś i wiem, że przebiega inaczej, ale wciąż boję się. To atakuje mnie już od kilku dni co jakiś czas i nie chcę
L: Najpierw skupmy się na oddechu dobrze? Nieważne co musisz spróbować go jakoś uspokoić. Powoli i głęboko dobrze? Dasz radę?
H: Muszę
L: Na pewno sobie poradzisz. Bez pośpiechu jestem tutaj cały czas dla ciebie
L: Chcesz żebym zadzwonił?
H: Chcę, żebyś mnie przytulił. Chcę zniknąć
L: Co masz przez to na myśli?
H: Nie umrzeć. Po prostu położyć się gdzieś z boku i pozwolić światu toczyć się przez chwilę tak całkowicie beze mnie. Nie wiem, czy ma to sens
L: Ma. Ogromny. A co cię doprowadziło do takiego stanu?
H: Nie chcę cały czas narzekać na mamę. Mam wrażenie, że stała się takim naszym czarnym charakterem. A przecież ona jest dobra i bardzo mnie kocha i chce dla mnie, jak najlepiej
L: Nie kwestionuję tego słoneczko. Coś ci powiedziała?
H: Właściwie nic takiego. Wiesz, że w końcu nauczyłem się ignorować jej przytyki? Nawet zaczynają mnie śmieszyć
L: I tak trzymać. W końcu ona nie zna cię tak dobrze jak ty sam
H: To smutne. Nie chcę tego
L: Wiem
H: Kiedy byłem młodszy, a właściwie to zanim poszedłem do tej szkoły nasze relacje wyglądały zupełnie inaczej. Wszystko jej zawsze opowiadałem, świetnie się rozumieliśmy. Jasne, były jakieś uwagi rzucane w moją stronę, czasami miałem poczucie, że mnie nie słucha i skupia się tylko na sobie, ale w gruncie rzeczy była naprawdę wspaniałą mamą. I dalej jest. Kocham ją najbardziej na świecie i boli mnie, że tak wiele się wydarzyło po drodze. Chcę wrócić do czasów, kiedy chodziliśmy razem na długie spacery trwające po kilka godzin, nie było tej napiętej atmosfery, nie czułem się pominięty, beztroski, wspólnego gotowania bez elementów kłótni. Ale jednocześnie nie chcę tracić tej historii, która łączy naszą małą grupkę. To były najpiękniejsze miesiące mojego życia
L: Może kiedyś uda się pogodzić te dwie rzeczy?
H: Kiedy się wyprowadzę? Póki co cały czas tak wiele rzeczy chcę jej powiedzieć, ale ALBO dopiero się wydarzą i wiem, że się nie zgodzi ALBO już się wydarzyły, ale do śmierci będę miał szlaban za wszystkie przewinienia ALBO mnie nie zrozumie. Najbardziej boli mnie, że muszę kłamać, a nie chcę tego. I jeszcze dzisiaj nazwała mnie swoim przyjacielem, rozumiesz? Przyjacielem, kiedy ja tak ją traktuję?
L: To nie twoja wina. Gdybyś mówił jej wszystko praktycznie na nic nie pozwalałaby ci
H: Czasami pytałem, czy mogę wyjść gdzieś do dalszej części Londynu, ale zabraniała mi, bo się zgubię i ktoś może mnie zaczepiać. Wiesz co jest zabawne? Byłem w dokładnie tych samych miejscach z Niallem, tobą, całą naszą grupką albo ostatnio nawet zacząłem sam. I nic mi nie jest, a ludzie nie są straszniejsi, niż w promieniu kilku kilometrów od naszego domu. Ale nawet nie mogę jej tego powiedzieć, bo przecież byłem nielegalnie
L: To jak jej zdaniem masz się usamodzielnić? Masz 17 lat! Pojedyncze osoby w twoim wieku nawet już nie mieszkają z rodzicami a co dopiero coś takiego
H: Ja to wiem. Czasami słyszę, jak niektórzy z klasy byli na różnych koncertach, festiwalach, imprezach, wakacjach z przyjaciółmi, a ja muszę ukrywać pojechanie do galerii oddalonej o dwie przesiadki autobusem. To jest żałosne
H: Chcę się już wyprowadzić
H: Ale nie chcę być złym synem
L: Co to ma do bycia dobrym lub złym synem?
H: Ilekroć nachodzi mnie myśl, że chcę stąd uciec, duszę się tutaj, ona zawsze potrafi nagle zaatakować mnie pytaniem, czy ją kocham i nigdy nie zostawię i czy chciałbym zamieszkać tylko z nią i jak bardzo jej na mnie zależy... Niby nic takiego, ale ona potrafi obrać to w takie słowa, iż zawsze czuję wyrzuty sumienia na samą myśl o opuszczeniu domu. I ona nawet mnie nie słucha, kiedy próbuję jej pokazać, jakie to jest złe, co robi. A jeszcze ostatnio dużo kłóci się z Robinem, kiedyś nawet padło słowo rozwód, Gem prawie nie ma w domu, więc naprawdę tylko ja jej zostałem
H: Czasami chciałbym, żeby zrobiła coś złego. Nie zazdroszczę Zaynowi rodziców, ale on przynajmniej miał niezaprzeczalny powód, żeby uciec, a ja? Ona nigdy nie chciała mnie skrzywdzić, dbała o mnie najlepiej, jak umiała, a na samym końcu to ja jestem tym złym synem, który jej nie docenia i nie próbuje zrozumieć. Ostatnio zarzuciła mi, że zaczynam się buntować. JA! Czy to nie jest śmieszne?
L: Trochę jest mój rebeliancie. Ale przemoc to nie tylko wyzwiska albo uderzenia. Ona tobą manipuluje. Nie wiem czy jest tego świadoma czy nie ale robi to. A ty nie masz powodu by czuć się źle przez potrzebę samodzielności. Jesteś prawie dorosły i musi się z tym pogodzić
H: Nie chcę jej rozczarować
L: Dlaczego nosisz tak oryginalne stroje? Bo to twój styl. Tak samo nie możesz cały czas jej ulegać bo to twoje życie
H: Potrzebuję cię przytulić
L: Możesz do mnie przyjechać?
H: Zaraz będę
L: Kocham cię
H: Ja ciebie też
Harry miał wrażenie, że cofa mu się śniadanie do gardła, kiedy jechał do domu Tomlinsonów, wcześniej mówiąc Anne, iż idzie się spotkać z Niallem. Zaraz po tym, jak skarżył się na ciągłe kłamstwa. Był żałosny. Jednak zapomniał o tym w momencie gdy kochane ramiona owinęły się wokół jego ciała, a miękkie usta zetknęły się z jego policzkiem. Był takim idiotą. Zakochanym i zagubionym idiotą.
Leżąc już w pokoju chłopaka, nie potrafił powstrzymać płaczu, ale może nawet i nie chciał? Może potrzebował się oczyścić w ten sposób, a gdzie mógł czuć się bezpieczniej, niż u boku Louisa? Z jego palcami raz za razem przeczesującymi loczki Stylesa, ciepłym oddechem łagodnie muskającym bladą skórę oraz słodkim, waniliowym zapachem odurzającym go za każdym razem. Miał wrażenie, że te wszystkie złe rzeczy były tylko jakimś sennym koszmarem, z którego dopiero co się obudził. Jakby znowu byli w górach, czy też ich domku i już nic ponad to się nie liczyło - tylko te dwie dusze połączone ze sobą tak bardzo, jak tylko było to możliwe.
- Przepraszam - szepnął Harry łamiącym się, zachrypniętym od płaczu głosem. Zacisnął mocno dłonie na bluzce ukochanego, nawet nie kontrolując swoich ruchów. Już nie czuł tego nieuzasadnionego lęku, lecz wciąż był bardzo niestabilny.
- Za co, aniołku?
- Nie chciałem cię martwić, po prostu... Spanikowałem, bałem się być sam...
Wąskie usta szatyna delikatnie musnęły czoło chłopaka, wywołując u niego drżenie całego ciała. Jeszcze tylko na moment zahaczył nimi o wilgotny policzek, aż z największą czułością pochwycił dolną wargę Stylesa między swoje, by zaraz to samo uczynić z górną. W zamian otrzymał ciche westchnienie, a jedna z dłoni Harry'ego przemieściła się z bluzki Louisa na jego szyję. Nic więcej nie zrobił, oddając się Tomlinsonowi i pozwalając mu poprowadzić pocałunek w takim tempie, w jakim tylko chciał. A szatyn nie zamierzał się z niczym spieszyć, leniwie delektując się ich smakiem oraz tekturą. Nie pogłębiał pieszczoty, pozostając subtelnym i delikatnym, jakby miał doczynienia z drobnym kwiatem, a nie żywą osobą. Choć prawdę powiedziawszy Louisowi zdarzało się powątpiewać w rzeczywiste istnienie tego chłopca.
- A wy znowu... - jęknęła Fizzy, która akurat wpadła do pokoju najstarszego brata.
Harry zawstydzony ukrył twarz w szyi ukochanego z cichutkim piskiem. Louis prychnął na to, że ktoś im przeszkodził i rzucił w nastolatkę poduszką.
- Hej! Ja tylko miałam przekazać, że mama woła na obiad. Hazzę zjesz później.
Szatyn wywrócił oczami i z ociąganiem podniósł się do siadu, tym sposobem tracąc kontakt z ciepłym ciałem pod nim. Jeszcze tylko rzucił spojrzenie w kierunku siostry, która usniosła obronie ręce i szybko wycofała się z pokoju.
- Zero prywatności - westchnął Tomlinson, poprawiając grzywkę. Spojrzał na Stylesa, a na jego ustach od razu zagościł czuły uśmiech. - Jak się czujesz?
- Lepiej. To... Nie chciałem być problemem... Przepraszam...
- Czym? Słońce, nigdy tak nie myśl, rozumiesz? Jesteś... Jesteś dla mnie wszystkim i dajesz mi więcej, niż ktokolwiek kiedykolwiek.
Harry uśmiechnął się delikatnie, kiedy Louis chwycił go za rękę i potarł kciukiem kostki.
- Przede wszystkim problemów? Wiem, że nie jestem... prosty.
- To co ja mam powiedzieć? - zaśmiał się cicho. - Skarbie, myślisz, że ja jestem idealny i bezproblemowy? Nikt z was tak naprawdę nie wie, jak bardzo jestem zagubiony i ile płaczę i to jest w porządku. Nie chcę, żebyście byli tego świadkami. Chodzi mi o to... Każdy z nas jest trochę problemowy i każdy z nas inaczej sobie z tym radzi. Ty potrzebujesz się wypłakać się w moich ramionach, ja po prostu potrzebuję twojej bliskości. Jesteś moją kotwicą, która trzyma mnie na tym świecie. I całe moje osiemnastoletnie życie nie byłem szczęśliwszy, niż teraz z tobą, dlatego nie jesteś dla mnie problemem, a darem, na który nie zasługuję.
Harry nienawidził tego, jak wieke znał słów, jednak nigdy nie potrafił znaleźć tych odpowiednich, potrafiących w pełni oddać jego myśli oraz uczuć. Tym razem nie było inaczej i jedynie był w stanie wydusić wyznanie miłości, wpatrując się w chłopaka z rumieńcami oraz szczerym oddaniem w oczach. Może jego usta nie mogły wyrazić nawet części tego, czego chciał, jednak oczy potrafiły pokazać więcej, niż w ogóle sobie wyobrażał.
- Ja ciebie też - szepnął Louis i chwycił go za rękę. - Chcesz jeszcze porozmawiać, czy idziemy?
- Chodźmy. Nie możemy pozwolić pani Jay czekać za długo.
Tomlinson jeszcze przez chwilę wpatrywał się w chłopaka, szukając oznak fałszywości, jednak już po chwili pociągnął ukochanego za rękę może odrobinę za mocno w kierunku korytarza. Szybko uderzył w nich aromatyczny zapach jedzenia dochodzący z kuchni, gdzie od razu się udali. Była sobota, więc cała rodzina siedziała w domu, a tym razem już przy stole tylko czekając na parę zakochanych. Styles od razu wymamrotał ciche przeprosiny, jednak Louis nie wyglądał, jakby było mu przykro i tylko z szerokim uśmiechem usiadł na swoim miejscu po czym nalał sobie soku do szklanki.
- Przygotowałam pieczeń, bo nie wiedziałam, że dzisiaj do nas przychodzisz - zaczęła Jay z delikatnym uśmiechem - ale szybko zrobiłam też kilka marchewkowych kotlecików z twojego przepisu.
Chłopak zaraz cały pokrył się czerwienią, kiedy rozglądał się nerwowo po twarzach obecnych. Od razu poczuł dłoń na swoim udzie, która ścisnęła je w uspokajającym geście, co pomogło mu znowu spojrzeć w łagodne oczy kobiety.
- Ja... Nie było trzeba tak specjalnie dla mnie... To ja tak trochę bez zapowiedzi wpadłem...
- Ale to żaden kłopot! Kilka minut i gotowe. Mam nadzieję, że będą ci smakować.
- Ja też chętnie je zjem zamiast mięsa, więc nie będziesz sam - wtrąciła Lottie i nałożyła sobie dwa.
- Też zostajesz wege? - prychnął szatyn z kpiącym uśmieszkiem. Choć zrobił to bardziej dla zasady, żeby podroczyć się z siostrą, niż faktycznego wyśmiania. Tym bardziej na widok tego wyrazu ulgi na twarzy ukochanego.
- Ostatnio jadłeś wegetariańskiego burgera i bardzo ci smakował - przypomniał już bardziej zrelaksowany Styles.
- Ten kotlet smakował, jak mięso, to oczywiście, że był dobry.
- Marchewka jest niedobra - mruknęła Doris z oburzeniem, jakby to ją ktoś próbował namówić do zjedzenia kotlecików. Ernest, jak zawsze solidarny z siostrą, zaczął gorączkowo kiwać głową i przesadnie się skrzywił.
Jakakolwiek presja, czy stres odczuwany przy dorosłych, w obecności dzieci znikał u Harry'ego w iście magiczny sposób. Dlatego od razu odwrócił się w stronę najmłodszych i zrobił smutną minkę, równie karykaturalnie, co bliźniaki wyrażali swoje zdegustowanie. Zaraz jednak zrobił jedną ze swoich głupich min, otrzymując w zamian ciche chichoty. Bez problemu oczarował ich już kilka miesięcy temu i najwyraźniej ta miłość rosła coraz to gwałtowniej. W końcu już dawno przestał być tylko jakimś chłopakiem, a stał się pełnoprawnym członkiem rodziny.
- Ale ona jest taka dobra! Prawda, Lou?
Tomlinson parsknął cicho śmiechem i skinął głową.
- Najlepsza! To moje ulubione warzywa.
- Może chcecie spróbować odrobinkę? Tak tyci, tyci? - zaproponował Styles.
Nawet nie czekał na reakcję dzieciaków tylko od razu nabił na widelec niewielki kawałek po czym podsunął go bliżej buzi Doris. Bezapelacyjnie to ona rządziła w ich małym gangu, dlatego jej aprobata była najważniejsza. Nagle wszyscy w domu zamilkli, w skupieniu obserwując, jak z lekkim wahaniem przeżuwała jedzenie, wyraźnie przeciągając to wszystko.
- I jak? - zniecierpliwił się Ernest.
- Pyszne! - odparła z szerokim uśmiechem i nabiła na widelec całego kotlecika Harry'ego, kradnąc dla siebie. Choć zaraz przed nią leżały te, których nikt nie wziął. - Nie smakują, jak marchewka - dodała i nałożyła połowę na talerz brata.
- Doris! - skarciła ją Jay. - Nie wolno zabierać komuś jedzenia.
- Um... Przepraszam? - szepnęła z niewinną minką.
Styles z uśmiechem potarmosił jej włoski, mówiąc coś, że nic złego się nie stało, na co od razu się rozpromieniła.
- A pobawimy się później? Proszę!
- Jak zjecie.
Dziewczynka wydęła dolną wargę, wpatrując się w Harry'ego swoimi okrągłymi oczami najbardziej słodko oraz niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Ale... A nakarmisz?
- Myślałem, że taka duża księżniczka przeszła kurs posługiwania się sztuczcami? - wtrącił Louis. Nie mógł pozwolić, żeby weszły mu na głowę.
Doris wymamrotała coś pod nosem, ale posłusznie sama chwyciła za widelec i zaczęła jeść. Zaczęła przy tym nucić coś pod nosem i machać nogami w powietrzu, jednak wreszcie zostawiła chłopaka w spokoju.
- A jak radzicie sobie w szkole? - spytał Dan po chwili ciszy.
- DeGeneres chyba się na mnie uwzięła - odparł Louis. - Przysięgam, nienawidzi mnie.
- Może po prostu zacząłbyś się uczyć? - zaproponowała Lottie i wytknęła mu język. Od razu Jay upomniała córkę, jednak ta zdawała się udawać, że nic nie słyszy.
- To jest matma. Nie da się - prychnął i w ostatniej chwili powstrzymał się od pokazania jej środkowego palca. Nie przy dzieciach i nie przy rodzicach.
- Jesteś na ostatnim roku. To już same powtórki - wtrącił nieśmiało Harry. Dla kogoś takiego, jak on, kto uwielbiał bawić się algebrą, było wręcz nie do pomyślenia być tak negatywnie nastawionym do jego ulubionego przedmiotu.
- I?
- Już mówiłem, że mogę ci pomóc... - zaproponował jeszcze ciszej.
- Mi mógłbyś - zaproponowała Phoebe nieśmiało.
- Harry Styles, chłopak od wszystkiego. Projektant, wizażysta, krawiec, opiekunka do dzieci, kucharz, korepetytor... - skomentowała Fizzy z ironicznym uśmieszkiem. W takich momentach bardzo przypominała brata i tak jak on nie zamierzała nikogo urazić tymi słowami - już taka była i chłopak zdążył się już przyzwyczaić. Miał wrażenie, że takie rzeczy były już gdzieś zapisane w DNA tej rodziny i nic nie mogło tego zmienić.
- Mam prawdziwe szczęście - dodał Louis i ucałował wierzch dłoni chłopaka.
Nie minęło dużo czasu, a Harry w końcu został porwany do pokoju bliźniaków, po drodze wołając Tomlinsona o pomoc. Tym sposobem spędził długie, niekończące się minuty w różowej spódniczce oraz plastikowej koronie, skacząc, tańcząc i śpiewając, ale w gruncie rzeczy było to dobre. Mógł się wyżyć, zapomnieć i choć wracał do domu zmęczony fizycznie, psychicznie czuł się bardziej gotowy, niż przez wszystkie ostatnie dni. Był szczęśliwy, wolny i nie musiał niczego udawać. Może to wszystko nie miało sensu, ale trudno, musiał jakoś z tym żyć. Może później będzie lepiej.