Rozdział 18

2.3K 264 55
                                    

      Samokontrola to siła płynąca z mozolnego procesu doskonalenia samych siebie, ponieważ właśnie w niej tkwiła energia ciała, serca i umysłu. Trzymanie emocji na wodzy, nie poddawanie się nim w tych złych chwilach nie oznaczało braku uczuć. To po prostu umiejętność nie tracenia swojego gówna w niedogodnych momentach.

Wykształtowałam w sobie samokontrolę poprzez balet, dzięki któremu żonglowałam emocjami na żądanie, na potrzeby przedstawienia. Aczkolwiek z jakiegoś nieuzasadnionego powodu zachowanie zblazowanej mini, podczas każdej kolejnej konfrontacji z Matthew wymagało ode mnie pełnego skupienia. W jego obecności traciłam cały spokój, który wypracowałam przez lata.

Wszystko we mnie miotało się w sprzeczności.

— Słucham? — wymamrotałam głucho.

Ręka zaciśnięta na boku ześlizgnęła się bezładnie pod wpływem ogarniającego mnie szoku, przez co czułam jak górny poł szlafroka odchyla się. Błyskawicznie poprawiłam chwyt na satynowym wdzianku, zacieśniając mocniej ramiona na piersi. Spojrzenie Matthew nie opuściło moich oczu, ale dostrzegłam ten leniwy błysk w oczach. Nic mu nie umknęło.

— Nie każ mi się powtarzać — powiedział beznamiętnie.

Patrzyłam na tą piękną twarz, którą miałam ochotę spoliczkować więcej niż raz i kompletnie ogłupiałam. Gubiłam się w chaosie jego spojrzenia i w słowach, które wypowiadał.

— Doskonale cię słyszałam — odparłam, kręcąc głową. — Po prostu sądziłam, że mam omamy słuchowe.

Matthew westchnął ociężale.

— Lubisz wszystko utrudniać?

Zamrugałam powiekami. Raz, dwa i trzy razy, ale neutralna mina chłopaka się nie zmieniła. Nie żartował.

— Miej trochę przyzwoitości, Matthew. — Jego imię miało ostry posmak na moim języku. — To ty przyszedłeś do mnie. Nie na odwrót. Od początku naszej nieistniejącej znajomości masz ze mną ewidentny problem. Zachowujesz się jak buc, więc odpłacam się pięknym za nadobne... Innymi słowy prędzej uwierzyłabym, że opasłe świnie zaczną latać, niżeli w twoją dobrowolną pomoc.

Nie spodziewał się tego wybuchu. Jeśli w ogóle tym można było nazywać wywód wypowiedziany stalowym i monotonnym głosem. Niech mnie trafi rozpędzony meteoryt, jeśli miałam zamiar przez niego stracić nad sobą panowanie.

— Słuchaj... — zaczął spokojnie. Nawet nie okazał krzty niepewności, czy skruchy. Gdzieżby. W pobliżu mnie Matthew White był cholerną bryłą lodu. — Postanowiłem przyspieszyć napisanie pracy zaliczeniowej z fizyki. Niełatwo dostać zezwolenie na oddanie jej semestr wcześniej, ale uzyskałem je. Tyle że nie potrafię, a raczej nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego tematu. A gdy coś mnie natchnęło cóż... Okazuje się, że znalazłem rozwiązanie gdzieś, gdzie bym się tego nie spodziewał. W tobie.

Zdębiałam. Matthew patrzył na mnie, jakby rozmawiał o pogodzie, mimo że niezrozumiały chaos wciąż tkwił w jego oczach. Wciąż utrzymywał fasadę chłodnego drania, podczas gdy pod wpływem szoku moja maska zimnej suki powoli się osuwała. Cholera.

— Był jakiś wyciek gazu w budynku?

Zmarszczył brwi i przybiłam sobie mentalną piątkę, ponieważ przez sekundę wyglądał na równie zdezorientowanego, co ja.

— O czym ty bredzisz? — zapytał.

— Dobre pytanie, które sama sobie zadaję, słuchając cię — mruknęłam. — Poza tym jeśli nie piszesz pracy o nieobliczalnych sukach to nie mamy, o czym mówić...

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz