Rozdział 11

2.2K 220 43
                                    

      Poranek był wyjątkowo chłodny, gdy przemierzałam ścieżki opustoszałego kampusu ze świeżo wypożyczoną książką pod pachą. Zaczynałam sobotni dzień niczym pierwszorzędny prymus. Wszystko z powodu dźwięcznego powiadomienia na telefonie wybudzającego mnie ze snu bladym świtem. Przychodzący mail od wykładowcy efektywnego pisania przegonił kuszącą wizję kolacji z samym Liamem Hemsworthem na rzecz pozyskania trudno dostępnego podręcznika na wtorkowe konserwatorium.

Fraza: "kto pierwszy ten lepszy" nabierała znaczenia, gdy twój kierunek liczył ponad dwusetkę studentów, a biblioteka uczelniana posiadała podręczniki zaledwie dla sześćdziesięciu procent z nich. Tułanie się po księgarniach było ostatnim, czego potrzebowałam, dlatego też zdecydowałam się zwlec leniwy tyłek z łóżka i wykorzystać fakt, że większość imprezowiczów wciąż odsypiała szaleńcze balangi.

Stanęłam przed samochodem, gdy wygrzebywałam z kieszeni klucze. Ten chwilowy postój pozwolił mi dosłyszeć echo znajomego głosu. Ponad ramieniem popatrzyłam na drugą stronę ulicy, na wysokiego chłopaka idącego ramię w ramię z potężnymi mięśniakami. Większymi, niż on. Nathaniel szedł z rękoma schowanymi w kieszeni przetartych jeansów całkowicie pochłonięty rozmową, póki cała trójka nie zatrzymała się na rozwidleniu. Po uściskach dłoni mogłam wywnioskować, że żegnali się, dlatego też odwróciłam wzrok. Za późno. W trakcie taktycznej ucieczki zielone tęczówki zderzyły się na sekundę z moimi. Mogłam grać głupa bądź zachować się dojrzale — byłam gotowa wybrać pierwszą opcję, jednak sąsiad zdecydował za mnie. Zanim totalnie się zbłaźniłam, przebiegł na drugą stronę jezdni.

— Potrzebujesz podwózki? — zapytałam beztrosko. Jakbym chwilę temu nie miała zamiaru zwiać.

— Nawet gdybym przyjechał samochodem nie mógłbym ci odmówić — odezwał się z psotnym mrugnięciem.

Roześmiałam się. Niechęć kontaktu mieszała się z naturalną sympatią, którą z łatwością roztaczał. W ciągu minionych tygodni, mało co go widziałam. Teraz tłumaczyłam sobie, że odpłacałam się za niemą przysługę, którą miałam u niego po pomocy przy plaży. Za wszelką cenę nie chciałam do siebie dopuścić, że Nathaniel łamał mnie swoim urokiem.

— Naprawdę? — Przechyliłam głowę. — Byłbyś gotów porzucić swoje auto ze świadomością powrotu po niego, byle pojechać ze mną?

— A dasz mi poprowadzić?

Gdy popatrzył na srebrne lamborghini oczy rozświetliły mu się, niczym światełka choinkowe. Była to reakcja, jaką mógł podzielić się jedynie koneser samochodów. Marka zobowiązywała do pewnego rodzaju uwielbienia, ale w rzeczywistości był to model nie robiący już takiego wrażenia, jak te świeżo wyprodukowane.

— Nie.

— Warto było spróbować. — Wzruszył szerokimi ramionami, nim nonszalancko wpakował się na siedzenie pasażera. Z uśmiechem pokręciłam głową, bez słowa usiadłam za kierownicą. — Tak czy owak porzuciłbym dla ciebie mój samochód, sąsiadko.

Spojrzałam na czarusia kątem oka, ale nie zareagowałam na jego flirciarski ton. Na ostudzenie atmosfery, którą budował rzuciłam mu na kolana swój czterysta stronnicowy podręcznik, na który popatrzył ze zmarszczonymi brwiami.

— To przyczyna twojej wizyty na kampusie w sobotni poranek? — wymamrotał ze skrzywieniem. — Nuda.

— Ach, tak? — parsknęłam, wycofując się z parkingu. — Co w takim razie sprowadza tu ciebie, niepospolity sąsiedzie?

Uśmiechnął się szerzej na moją sarkastyczną gadkę.

— Z zespołem oglądałem zagrywki naszych przeciwników przed dzisiejszym meczem.

— Nuda — skwitowałam, na co parsknął śmiechem. — Skoro to jakiś zespołowy rytuał to, gdzie zgubiłeś swoje diabelskie odbicie?

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz