Rozdział 20

2.1K 232 37
                                    

       Ze znudzeniem bawiłam się pierścionkami na palcach, gdy przysłuchiwałam się podsiwiałemu wykładowcy, który w swoim przemówieniu robił pauzy praktycznie co trzecie słowo. Było to tak męczące, że w pierwszym kwadransie zajęć zrezygnowałam z robienia jakichkolwiek notatek. Mężczyzna będący dyplomowanym marketingowcem został przypisany na zastępstwo chyba całkiem omyłkowo, zważywszy że nie rozróżniał PR-u od swojej profesji. Mieszał pojęcia i łączył jedno z drugim, jakby były wspólnym kierunkiem. Nie żeby wielu studentów tym się przejmowało.

Większość zebranych wykorzystała roztrzepanie i wiek profesora, który nie ruszał się ze swojego miejsca za biurkiem. Zabawa telefonem pod ławką bądź swobodne przeglądanie mediów na laptopach stała się główną rozrywką. Dziewczyna kilka rzędów niżej, nawet pokusiła się o zakupy internetowe i właśnie była w trakcie składania zamówienia na Forever 21. Kolejna grupa nie przejawiała krzty subtelności, gdyż w najlepsze przysypiała. Jeszcze inni jak nieznajomy siedzący przede mną kształtowali swoje małe pasje — na przykład rysowanie gołych bab.

Przygarbiony rudzielec szkicował powyginane ciała bez krzty cenzury. Ze swojego miejsca mogłam dostrzec wszelkie szczególiki, najmniejsze skazy. Z resztą nie tylko ja.

— Niezła robota, stary — szepnął student siedzący ode mnie dwa krzesła dalej. — Normalnie jak porno na żywo...

Przewróciłam oczami, chwyciwszy za telefon leżący na biurku. Jego ekran rozświetlił się w samą porę, bym nie musiała słuchać dalszej gadki fanatyka pornografii. Tyle że otrzymany SMS zajął moje myśli na ostatnie dwadzieścia minut zajęć w mało pozytywny sposób. Po wykładzie wieńczącym dzisiejsze zajęcia, opuściłam salę w pochmurnym nastroju. Powietrze było rześkie, na tyle że owinęłam się ciaśniej połami krótkiej skórzanej kurtki. Łokciem przyciskałam torebkę do boku, gdy wymijałam pędzących studentów byle jak najszybciej przedostać się do samochodu. Choć rozpierała mnie tak frustrująca energia, że z pewnością przydałby mi się ten kilkunastominutowy spacer.

— Maddie!

Odwróciłam się w stronę znajomej postaci, która wymijała tłum opuszczający wydział Annenberg. Włosy w kolorze już delikatnie wypłowiałego indygo powiewały z każdym żwawym krokiem Zoey. Ostatnimi czasy byłam na tyle zabiegana, że prócz zdawkowych rozmów dwie minuty przed zajęciami i spotkań przy projekcie nie miałam okazji do pogadać z nią. W sumie, gdyby teraz o tym pomyśleć to dziewczyna nie lgnęła do kontaktu jak to miała w zwyczaju. Przy każdym spotkaniu błądziła z głową w chmurach i zachowywała dystans. Jakby unikała konfrontacji ze mną. Byłam zbyt zaaferowana pijackimi konsekwencjami Halloween oraz moim upierdliwym sąsiadem, żeby to zauważyć.

— Cześć — przywitałam się, na co posłała mi speszony uśmiech. — Co jest?

Ewidentnie było coś nie w porządku. Nie miałam czasu na podchody, ponieważ musiałam zająć się pewnym dupkiem, ale moja bezpośredniość wyraźnie nie pomogła Zoey. Zabieganym wzrokiem śledziła wszystko dookoła, byle nie spojrzeć na mnie.

— Masz chwilę? Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Niech to dunder świśnie.

— Szczerze powiedziawszy to nie mam — powiedziałam skruszona. — Za niedługo zaczynam korki z matematyki, a tak się składa, że mój korepetytor to niezły fiutek. Możemy przełożyć to na jutro?

Najchętniej rzuciłabym w diabły moje plany. Po pierwsze wiązały się one z sąsiadem, którego z wciąż niezrozumiałego dla mnie powodu lubiły moje jajniki. Cholery żyły własnym życiem. Po drugie naprawdę byłam ciekawa, co miała mi do powiedzenia Zoey.

— Kawa przed zajęciami z DiLaurantis? — zapytała z nadzieją, na co potaknęłam zgodnie.

       Gdy tylko oddaliłam się od niebieskowłosej bez ociągania ruszyłam w stronę lamborghini, które zaprowadziło mnie wprost pod apartamentowiec. Chwilę po zaparkowaniu pojazdu, z nietęgą miną zapukałam w drzwi sąsiada, który zmienił miejsce naszego naukowego spotkania. Bez podania przyczyny, mimo że wyraźnie dociekałam. Odczytywał każdą wiadomość, ale nie raczył na żadną odpowiedzieć. Drań. Nie czułam się komfortowo z zapraszaniem go do swojego mieszkania, ale pojawienie się u niego nie było mniejszym złem. Zbliżałam się do punktu kulminacyjnego zaburzenia mojej wewnętrznej równowagi — tej, która pozwalała mi na zdystansowanie się od niego. Jak miałam to robić otoczona nim? Przez jego miejsce, zajęte jego rzeczami i jego zapachem. To samobójcza misja.

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz