Rozdział 40

2.2K 275 41
                                    

           Obłoki zimnego powietrza uchodziły z moich ust z każdym wydechem, gdy oparta o drewnianą balustradę tarasu widokowego obserwowałam ośnieżoną okolicę. Popijałam już trzecią kawę z papierowego kubka w nadziei, że choć trochę mnie rozgrzeje. Nie potrzebowałam oferowanego wraz z nią pobudzenia, nie dziś, byłam w pełni obudzona.

Mogłam wylegiwać się w ciepłym łóżku u boku najseksowniejszego faceta, jakiego znałam. No właśnie, mogłam. Zamiast tego wstałam skoro świt i czmychnęłam z sypialni Matthew, niczym tchórz. Ba, nie tylko z jego pokoju, ale i całego ośrodka dla pewności, że w razie poszukiwań prędko mnie nie znajdzie.

Nieobecność Abby, która nie wróciła na noc do naszego pokoju jedynie ułatwiła mi sprawę. Zero niepotrzebnych pytań i kpiących uwag. Zostałam tylko ja i kotłujące się we mnie myśli.

— Sądziłam, że każdy będzie odsypiać wczorajszy dzień do niebotycznej godziny — usłyszałam niespodziewanie.

Wzdrygnęłam się przestraszona, spoglądając przez ramię na dyszącą Hope, która stanęła obok. Związane w wysoką kitę włosy opadały na ramię otulone bezrękawnikiem i polarem, miała zaczerwienione policzki, a pot osadził się na jej czole. Była żywym obrazem zapalonego biegacza.

— Uwierz mi, gdybym miała coś do powiedzenia w tym temacie, robiłabym to co reszta — mruknęłam. — Ale wiesz te głosy w głowie...

Stuknęłam się w skroń, wzdychając teatralnie, na co Hope parsknęła.

— Jak na kogoś, kto wygląda jak zbity pies, trzyma cię niezły humor — powiedziała.

Wzruszyłam ramiona.

— Taka natura.

Przez kilka minut żadna z nas się nie odzywała. Ulokowałam spojrzenie w pierwszych narciarzach ślizgających się po stoku spad niżej. Na snowboardzistach pędzących brawurowo w dół, co pobudziło moje wspomnienia. Przypomniałam sobie jak pod czujnym okiem Matthew, robiłam postępy w nauce. To, że mimo wszystko czułam się bezpieczna przy jego boku. Jak jego dłonie błądziły po moich pośladkach. Jak podgryzał moją skórę...

Stop. Cholera.

Z frustracją potarłam twarz.

— Słaba ze mnie terapeutka, naprawdę — westchnęła Hope. — Aczkolwiek na nowo odmrożone serce podpowiada mi, że powinnam zapytać się, co cię u diabła dręczy?

Zerknęłam w bok. Dziewczyna opierała łokcie na barierce. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, zasłaniając wysokie kości policzkowe.

— Na nowo odmrożone? — zapytałam, unosząc kącik ust.

— W wielkim skrócie: kilka miesięcy temu byłam gorszą suką niż jestem, nie bawiłam się w emocjonalne bajzle, ale...

Przerwałam jej z pełnowymiarowym uśmiechem.

— Niech zgadnę — bąknęłam. — Miłość cię odmieniła.

— Ech, brzmi to żałośnie stereotypowo — bąknęła. — Ale tak, pewien drań sprawił, że jestem odrobinę bardziej ludzka...

— Aż tak? Nie ma czasem brata? — zażartowałam słabo, mimo ścisku w gardle. Asa i Hope byli niesamowitą parą, to było widać w każdym ich geście. Zazdrościłam im tej więzi.

Dziewczyna parsknęła pod nosem.

— Wydaje mi się, że w twoim życiu jest już odpowiedni brat.

Cóż, bezceremonialność z pewnością była "rzeczą" Hope. Dziewczyna nie bawiła się w pół-środki — zawsze waliła prosto z mostu.

— Jak się domyśliłaś?

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz