Rozdział 25

2K 241 36
                                    

      Obracałam długopis między palcami wsłuchana w wywód DiLaurantis, która nie przebierała w słowach przy podsumowaniu zebranych prac semestralnych. Rozpoczęcie przemowy od pozytywnego akcentu, jakoby była pod wrażeniem tego, że wszyscy oddali je przed terminem było cholernie zgubne. Ten optymistyczny wstęp był jedynie przygotowaniem do ataku. Kilka sekund później dodała, że duma przeminęła po tym jak musiała czytać nasze mierne wypociny.

— Praktycznie każda praca była powtarzającym się schematem rozumowania, którą obrałby każdy podrzędny PR-owiec — powiedziała ostro, przysiadłszy na skraju biurka. Jednym spojrzeniem zdawała się obejmować całą salę poddenerwowanych studentów. — Jeśli jakimś cudem przedrzecie się przez odłamy korporacyjne i uzyskacie wymarzone stanowisko to z takim dowodzeniem wciąż będziecie marginesowymi specjalistami. Do takich nie przychodzą gwiazdy Hollywood, sportowcy, czy inne sławy tylko szarak robiący za ich tło.

Cisza zaległa na sali była pełna napięcia. Nawet Zoey świadoma tego, że pochwalono nasz projekt trzęsła się obok mnie jak osika. Jeden z największych rekinów tego biznesu właśnie wycierał podłogi marzeniami dwusetki młodziaków. Auć. Dyskretnie rozglądnęłam się po siedzeniach poniżej: każdy siedział przykulony, z opadniętymi ramionami w marnej próbie zniknięcia z powierzchni ziemi. Tylko jedna osoba była na tyle bezczelna, żeby z rozluźnieniem przysłuchiwać się słowom profesorki. Jakby jej to nie dotyczyło. Głupia zdzira, zwana Kate chyba zapomniała, kto stworzył koncepcję naszej pracy.

— Na dziś to tyle — mruknęła DiLaurantis, która postanowiła przerwać zaległe milczenie. Jej wewnętrzny tyran chyba stwierdził, że wystarczająco nas dobiła. — Wszyscy dostaną procenty potrzebne na zaliczenie, ale to nie oznacza, że macie się z czego cieszyć. Mierność to nie powód do radości.

Nikt nie odważył się odezwać. Studenci opuszali aulę z podkulonymi ogonami, ale wiedziałam, że większość z nich podrygiwała wesoło na samą świadomość, że udało im się zdobyć ten minimalny próg gwarantujący zaliczenie. Nie każdy stawiał sobie w życiu wysokie poprzeczki — niektórzy po prostu woleli pójść na łatwiznę i się pod nimi schylić, prześlizgnąć.

— Panno Reed, mogę prosić?

Cholera.

Pokonałam wszystkie stopnie podwyższenia, gdy zatrzymał mnie głos wykładowczyni. Nagle pożałowałam tego, że jak zawsze guzdrałam się z wyjściem.

— Coś się stało? — odchrząknęłam spokojnie, mimo że miałam ochotę wziąć nogi za pas. Życie pośród baletowych piranii zahartowało mnie, ale nie na tyle by nie obawiać się tej nieprzewidywalnej kobiety.

— Zasługi za oryginalny projekt nie przynależą do panny Morgan, prawda? — Nie owijała w bawełnę. Nawet nie dała mi chwili na wybadanie terenu, po prostu przeszła do sedna, przez co nie mogłam wydusić z siebie słowa. Nie żeby czekała na moją odpowiedź. — Lata pracy z najróżniejszymi ludźmi nauczyły mnie, co nieco. Szczególnie jeśli chodzi o wciskanie kitu, a panna Morgan z pewnością ma w tym talent, ale zmierzyła się niewłaściwym przeciwnikiem. — Zamilkła i spojrzała na mnie przenikliwie, ale jeszcze nie skończyła swojej przemowy. — Zobaczenie nazwiska Reed na liście studentów było dla mnie niemałym zaskoczeniem i przez krótką chwilę sądziłam, że to przypadek. Aczkolwiek wystarczyło jedno spojrzenie na ciebie, by wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nie tylko wyglądasz jak kopia twojej matki, ale masz też twarde uosobienie Reedów, a ktoś z taką werwą nie może być podrzędnym studencikiem.

— Znała ją, pani?

Byłam w takim szoku, że nawet nie wiedziałam jak wydusiłam z siebie to pytanie. Lecz zadałam je, byłam tego pewna, ponieważ pierwszy raz na twarzy DiLaurantis zobaczyłam przejaw jakichkolwiek emocji — współczucie i smutek splatały się ze sobą.

Every Boy Sins In HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz