31. Będę kaleką do końca życia.

2.3K 199 111
                                    

Jak wam się podoba to opowiadanie?

Louis był zachwycony, ponieważ cały stadion został wyprzedany. Oczywiście oprócz sektora, który był w trakcie wymiany krzesełek, ale to było nic w porównaniu do ilości miejsc. W czasie, gdy wszyscy robili bankiety i koncerty, on wpadł na pomysł meczu charytatywnego. Znaleźli cel, połączyli przyjemne z pożytecznym. I tak oto pierwszy raz od naprawdę długiego czasu, był w stroju sportowym.

Jego mąż stał przy nim ze zmartwioną miną. Przyglądając się całej sylwetce alfy. Delikatne dłonie znalazły się na wyjątkowo ogolonych policzkach Louisa.

- Proszę, uważaj na siebie. Nawet jeśli to gra charytatywna. Sam dobrze wiesz, jacy przeciwnicy potrafią być - zamrugał kilkakrotnie. Czuł niechciane łzy przez hormony.

- Hej, będzie w porządku. Nie będę szalał, nie wypada mi nie zagrać jako organizatorowi - wyjaśnił - Tylko bez łez skarbie, nie chcemy płaczu. Pogram troszkę i będzie zmiana. Zgłosiło się więcej osób niż się spodziewaliśmy.

- Nic nie poradzę. Za mocno cię kocham - prychnął dość łamiącym się śmiechem - Będę trzymał za ciebie i waszą drużynę kciuki, z całej siły.

- Oczywiście, że będziesz - potarł ich nosy - Masz miejsce koło Fizzy i mojej rodziny. Będzie dobrze i chwila moment będziemy znowu razem.

- Połamania nóg, ale nie dosłownie - zastrzegł, całując krótko wargi męża - Razem z szczenięciem tu dla ciebie jesteśmy - pogłaskał swój lekko wydęty brzuszek, nim zapiął kurtkę na swoim ciele. Dobrze, że stadion miał "ruchomy" dach.

- Nie dziękuje skarbie, trzymaj kciuki. Dasz radę dostać się na swoje miejsce czy mam cię odprowadzić? - dopytał się męża, wiedział że stadion był dla niego labiryntem.

- Tu akurat dam radę - obiecał, pewien swoich słów - Będę widzieć cię za kilka minut. Trzymam mocno kciuki!

🐾🐾🐾🐾

- Tomlinson przy piłce, biegnie prosto na bramkę kiwając piłką i mijając swojego przeciwnika. Cóż to za emocje, przymierza się do strzału! - komentator mówił bardzo szybko, a od emocji cala publika podniosła się z miejsc.

Jay ściskała mocno dłoń Harry'ego. Im oboje do głów wróciły stare wspomnienia. Każde inne, ale jednak podobne.

Nagle przeciwnik z impetem wpadł na Louisa, przewracając go z tym na murawę. Alfa krzyknął na cały głos i złapał się za kolano. Harry od razu wiedział, że to kolano na którym była blizna po operacji. Na murawę wbiegła pomoc medyczna, aby sprawdzić co się stało z szatynem. Wszyscy z szokiem przyglądali się sytuacji. Nagle na boisko wbiegli ludzie z noszami, a jego już nieprzytomny mąż został na nich położony.

- Mamo - Harry wyszeptał panicznie, czując jak brakuje mu oddechu w piersi.

- Moje dziecko... - nie mogła patrzeć, jak znoszą Louisa na noszach - Siadaj Harry, oddychał głęboko. Nie wolno ci się tak stresować, wiem że to Louis, ale spokojnie.

- Nie - pokręcił głową - Musimy jechać do szpitala. Proszę - spojrzał po bliskich - Nie stójmy tak, zróbmy coś - ponowił, starając się trzymać w ryzach - Fizz? Będziesz prowadzić?

- Jasne Hazz, chodźmy - zaoferowała przyjacielowi swoje ramię i skierowali się do wyjścia.

Omega dostała gęsiej skórki, słysząc syreny karetki. Nie podobało mu się to i to bardzo. To wszystko nie tak miało wyglądać. Louis miał być cały i zdrowy. Tak bardzo się bał o swojego męża. On, Jay i Fizz pokierowali się do szpitala (na szczęście brunet wiedział, który zaangażowali w to wszystko). Reszta postanowiła wyczekiwać informacji w domu. W szpitalu nie było potrzeba tłoku. Na miejscu pokierowali ich na odpowiedni korytarz, gdzie mieli oczekiwać na dalsze informacje. Łzy spływały po policzkach omegi niekontrolowanie. Miał złe przeczucia, które niestety się spełniły. Lekarz podszedł do nich dosłownie kilkanaście minut później, świeżo wychodząc z sali pacjenta.

You can't fool destiny || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz