10. Randka.

4.3K 239 119
                                    




Louis zapukał do znajomych drzwi punktualnie, miał przy sobie kwiaty dla omegi i czuł lekkie podenerwowanie, choć tak naprawdę nie miał powodów do tego. Otworzył mu szeroko uśmiechnięty Harry. Był on ubrany w rozpiętą do połowy różową koszulę w białe kropki, plus ciasne jeansy. Jego włosy zostały spięte w wysokiego koczka, a płaszcz nałożony na ramiona.

- Hej Louis. Punktualnie?

- Zdarza mi się, jak widać. Dla ciebie - wystawił dłoń z uroczym bukiecikiem kwiatów - Pomyślałem, że to będzie miły gest. Nie wiedziałem jakie kwiaty lubisz, więc wziąłem bukiecik...

- Jest śliczny - odebrał rośliny od mężczyzny i pocałował go w nieogolony policzek - Kocham róże oraz słoneczniki - wyszczerzył się - Pójdę je włożyć do wazonu.

- Jasne, poczekam - zrobił krok do przodu i znalazł się w mieszkaniu - Fizzy jest w domu? - dopytał szatyn.

- Nie. Wyszła z koleżanką do kina - odpowiedział dość głośno - Chwilę przed twoim przyjściem, dokładnie.

- Dzięki Bogu, obędzie się bez jej głupich komentarzy - rozluźnił się alfa i spojrzał w lusterko, które wisiało tuż obok niego.

- Lubicie się ze sobą droczyć. To sprawa krwi Tomlinson, chyba - brunet wrócił, poprawiając materiał na swojej piersi.

- Młodsze siostry tak mają, trzeba na nie uważać. Ona i Lottie we dwie to była mieszanka wybuchowa - pokręcił głową - Miałem wrażenie, że mama czasami miała ochotę nas gdzieś pozamykać, żeby mieć w końcu spokój.

- Nie mów, że to przejdzie na nasze dzieci - zaśmiał się szczerze, wiedział jak skończą. A raczej myślał i miał nadzieję, że w przyszłości będą mieli szczeniaki. Razem.

- Nie mam pojęcia - starał się zachować kamienną minę, jednak wizja ich jako rodziców sprawiała, że czuł przyjemne ciepło w klatce piersiowej - Na pewno nie będzie nudno.

- Wierzę w to - złapał dłoń szatyna - Chodźmy już, póki pogoda się nie zepsuła - wyciągnął alfę z mieszkania i zamknął za nimi drzwi na klucz.

Jak tylko wyszli z bloku, Louis złapał dłoń bruneta i splątał ich palce. Wolnym krokiem szli w stronę miejskiego parku. Nie musieli się spieszyć, ani niczym przejmować. Mogli skupić się na sobie nawzajem, aby poprawnie się poznać. Harry chętnie słuchał nowych rewelacji na temat swojego alfy. Czasem dodając coś od siebie. Nawet zeszli na czasy, gdzie Tomlinson grał jeszcze.

- Ciężko mi teraz utrzymać sylwetkę jak w tamtych czasach, choć wydaje się to nie być tak dawno - udawał, że wciąga brzuch.

- Widziałem cię pół nagiego Lou. Jesteś naprawdę dobrze zbudowany - zaprzeczył na słowa alfy - A jak ma się twoja noga, po tym wszystkim? Już tak nie kulejesz, jak dawno temu.

- Miałem masę rehabilitacji. Nie wracajmy do tego. Stare czasy i nie warto - stał się lekko odległy - Myślę, że zasłużyliśmy na dobre lody albo gofry, co wolisz?

- Jasne - dostał się pod ramię alfy i go ucałował w żuchwę - Nie bądź zły. Z przeszłością inaczej trzeba sobie radzić.

- Nie jestem zły - pocałował czoło omegi i nie powiedział już nic więcej na ten temat, pokierował ich prosto do małej kawiarenki. Temat nie mógł zniszczyć ich randki. Dostali się do środka, gdzie powitało mężczyzn chłodniejsze powietrze.

- Wszystko robią na miejscu. Dlatego są tylko cztery smaki lodów - wyjaśnił szatyn, po tym jak przywitali się z pracownikami.

- Na szczęście są moje ulubione - wskazał na smak czekoladowy i waniliowy - Klasyczne połączenie. Jestem dość nudny.

You can't fool destiny || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz