Rozdział 4

107 4 3
                                    

Przez następne dni często spotykałam się z Liz. Można nawet powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy. Zdjęcia, które robiłam plus jej opisy do nich robiły w sieci furorę. Pewnej środy, gdy leżałyśmy nad basenem Liz zapytała mnie czy pójdę z nią na koncert.

-Jaki koncert? Kto gra? - zaciekawiła mnie. Nigdy nie byłam na żadnym koncercie.

-Zespół,który wygrał La Bandę. CNCO. - zapiszczała szczęśliwa.

-Szczerzenie słyszałam o nich. Tzn. wiem, że ciocia w tym programie była odpowiedzialna za choreografię i jakiś tam zespół stworzyli, ale nigdy się tym nie interesowałam. - odparłam szczerze, ale widząc jej minę, wiedziałam, że nie mam opcji się wykręcić.

-Noto poznasz. Są świetni, mówię ci. I tacy przystojni! Ah sama nie wiem ,który lepszy... - rozmarzyła się. Widząc, że myślami jest gdzieś daleko postanowiłam zobaczyć co to za zespół.Włączyłam YouTube i kliknęłam w pierwszą lepszą piosenkę. Noo, interesujące, pomyślałam oglądając teledysk.

-To moja ulubiona piosenka! - krzyknęła Liz i zaczęła śpiewać razem z chłopakami. - I co powiedz sama świetni są nie?! Musisz ze mną iść. Prooooszę!! - patrzyła na mnie oczami kota ze Shreka. I jak tu jej odmówić...westchnęłam cicho.

-Pójdę,pój....- nie zdążyłam dokończyć słowa, bo rzuciła się na mnie, żeby uściskać. - Dusisz! - zacharczałam , gdy zaczęło mi brakować powietrza.

-Ups!- zaśmiała się - To z radości. Musimy to uczcić!

-Dobra,dobra. 3 sprawy: kiedy, gdzie i jak zdobędę bilet? - zapytałam,wracając nad basen z kieliszkami i moim ulubionym różowym winem.

-W sobotę, na tym wielkim stadionie niedaleko i nie musisz się martwić. Mmm pyszne! - dodała delektując się winem.

-Niech zgadnę, masz już bilet też dla mnie? - zaśmiałam się. To było typowe dla Liz. Najpierw coś robi, a potem informuje. Dobrze,że nie dowiedziałam się w dniu koncertu. zachichotałam.Upał, zmęczenie plus trochę wina i już nam wesoło.

-Tak kochana. O nic nie musisz się martwić. No tylko o jedną rzecz.. -dodała po chwili. Widząc mój pytający wzrok, westchnęła. - No ciuchy. Hello kobieto. Musimy ich olśnić! - krzycząc to zrobiła taką minę, że prawie oplułam się winem.

-Zakupy- zaczęłyśmy się śmiać, pewnie cała ulica nas słyszała. Gdy ciocia przyjechała przeniosłyśmy się do domu. Monika zrobiła kolację, ja doniosłam wina i włączyłam film. Tym sposobem trochę się spiłyśmy i Liz została u nas na noc.

Następnego dnia wstałam z lekkim bólem głowy, ale nie takie coś się przeżywało. Liz spała w najlepsze,zostawiłam jej na krześle moje ciuchy, żeby mogła się przebrać.Na dole nikogo nie zastałam, więc pewnie są w pracy. Ogarnęłam wczorajszy rozgardiasz i zaczęłam robić śniadanie. Dzisiaj jajecznica będzie najlepsza! pomyślałam krojąc boczek. Gdy ładnie się skwarzył usłyszałam Liz wychodzącą z pokoju.

-Jasna cholera! - krzyknęła, zapewne potykając się o własne nogi.

-Chodź na taras, zaraz będzie jedzonko. - powiedziałam ustawiając talerze i sztućce na tacy. Do tego woda, tabletki i pieczywo.

-Ooo daj mi to. Ratujesz mi życie. - rzuciła się na tabletki przeciwbólowe,jak szczerbaty na suchary. Nie mogłam się nie rozśmieszać, widząc to. - Bóg ci to w dzieciach wynagrodzi. - dodała zajmując się jajecznicą.

-Wolałabym w pieniądzach. Wiesz, nie lubię dzieci...Za długo się gotują. -westchnęłam. Starałam się, na prawdę starałam się nie roześmiać, ale jej mina była przekomiczna. Aż popłakałam się z śmiechu.

Historia z aparatem w tle [ zakończone]Where stories live. Discover now