Odcinek 30

34 8 1
                                    

Nikt nie mówił, że jazda czołgiem wraz z Hrabią będzie łatwa i przyjemna. Ja byłem cały czas osłabiony i w lekkim szoku po tym, co się wydarzyło kilka minut temu. On jakimś cudem ruszył i nas nie pozabijałem. Byłem pod wielkim wrażeniem, że nie uderzył w pierwszy lepszy budynek, wyjeżdżając z Monachium. Tyle szczęście natomiast nie miały szwendacze, które przypałętały się nam pod gąsienice. Przejeżdżał jednego za drugim. Krew, jaki i flaki pryskały po całym asfalcie i chodniku. Malowały również ściany pobliskich budynków. W ciszy i skupieniu opuściliśmy to straszliwe miasto; dopiero za znakiem; Michael postanowił mnie o coś spytać.
– Trzymasz się jakoś Kapitanie? – Spytał, starając się teraz już nieco bardziej dbać o czołg i nie przypierdolić w pierwszy lepszy obiekt na drodze.
– Daruj już sobie tego Kapitana. – Machnąłem ręką.
– Tytuł masz dalej; ale jak chcesz. – odparł. – No to gdzie jedziemy Ka...– przerwał i zwrócił się do niego po imieniu. – Hans?
– Byle jak najdalej od tego pieprzonego Monachium. – Popatrzyłem na swoje ręce. Były poplamione krwią. Mundur podobnie.
– Dalej jednak nie potrafię; zrozumieć co tam się wydarzyło. – zaczął Hrabia. – Jakiś huk, wystrzał, a potem to wszystko... To wszystko tak nagle się pojawiło.
– Trochę poniosło Brutusa. – odparłem, wycierając ręce o spodnie.
– Trochę? Co tam się odwaliło?!
– Szkoda słów.
– Hans do jasnej cholery nie graj tu teraz, jakieś pieprzonej zakonnicy co złożyła śluby milczenia! – opierdolił mnie.
– No co ci mam powiedzieć? – spytałem go z żalem w głosie, Siedząc w pozycji embrionalnej. – Wpadliśmy w pułapkę. To była moja wina, że w ogóle zgodziłem się tam iść. Gdybym był bardziej rozsądny; to dalej siedzielibyśmy tu w trójkę.
– Najważniejsza teraz jest misja. – odparł chłodno Michael. – Stało; to się stało, mi też z tym wszystkim jest źle, ale czasu niecofaniem.
– To po chuj o to wszystko pytasz? – zacząłem płakać.
Zamilkłem. Czułem się tak źle; że nie chciałem rozmawiać z nikim. Brałem pod uwagę, że Hrabia naprawdę mógł chcieć wiedzieć; co tam się stało; ale ja po prostu nie byłem na to gotowy. Kapitana, który nie potrafił pogodzić się ze śmiercią swojego towarzysza, ciężko nazwać odpowiednim przywódcą. Ale cóż zrobić. Mamy cel. Zasnąłem.
Obudziłem się dopiero; gdy usłyszałem huk, a czołg stanął w miejscu.
– Co się stało?! – zerwałem się; cudem nie uderzając w kabinę.
– Głupio mi to mówić. – Hrabia próbował jeszcze jakoś ruszyć Tygrysem. – Ale chyba właśnie w coś zajebaliśmy. – odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie z zażenowaniem.
– Ruszysz jakoś? – dopytywałem.
– Jak na razie próbuję i nic. – odparł.
– No to pięknie. – Wstałem i próbowałem jakoś otworzyć właz. Nawet nie drgnął. – Nie wiem, w coś walnął.– popatrzyłem na kierowcę. – Ale chyba, żeś nas przyblokował.
– Dawaj dołem, zobaczymy co to. – rzucił w moją stronę.
– Dołem? – zdziwiłem się.
– A co pan Kapitan nie wie; jak Tygrys jest zbudowany? – Zażartował. – Hop przez tygrysią cipkę i jesteśmy już na zewnątrz.
– Humor niskich lotów. – stwierdziłem, gdy znaleźliśmy się już pod czołgiem.
– Jak zwał tak zwał. – Uśmiechnął się, gdy zaczęliśmy tarzać się w stronę światła.
Po chwili staliśmy już przed czołgiem. Obaj mieliśmy mundury ubabrane błotem i trawą, która była pod naszą maszyną.
Zrobiliśmy kilka kroków do tyłu, żeby lepiej przyjrzeć się naszej maszynie. Leżało nim centralnie olbrzymie drzewo.
– No ładnie. – Położyłem mu rękę na ramieniu i powiedziałem, będąc pod wrażeniem. – Czegoś takiego to bym się nawet po tobie nie spodziewałem.
– A weź, spierdalaj. – roześmiał się i zepchnął moją rękę z ramienia. – Każdemu się mogło zdarzyć.
– Ty się ciesz, że to nas nie zmiażdżyło. – dodałem. – Zobacz, jakie to jest ogromne. – Wskazałem ręką w stronę Dęba.
– Chociaż nie musielibyśmy się już martwić tym wszystkim. – starał się mi jakoś poprawić humor.
– No tak. – odparłem ewidentnie nie rozbawiony tym komentarzem. – Teraz natomiast będziemy musieli wszystko, co potrzebne wziąć na plecy i ruszyć na piechotę.
– A nie lepiej byłoby jakoś zapchać to drzewo? – spytał Hrabia.
– Jak chcesz to niby zrobić? – spytałem zaciekawiony.
– No ręcznie, a jak? – odparł, jakby to było jakieś głupie pytanie.
– A bierzesz pod uwagę, że może polecieć na nas? – spytałem. – Chyba nie; tak więc rób; to, co mówię.
– Człowieku czekają nas setki kilometrów, nogi nam do dupy wejdą. – rzucił w moją stronę.
– Może uda nam się znaleźć po drodze jakiś pojazd zastępczy.– Dodałem na swoją obronę.
Nie chciało mi się już czołgać do czołgu, więc Hrabia powyciągał najpotrzebniejsze rzeczy, a ja tymczasem stałem i patrzyłem się przed siebie. Wiedziałem już który kierunek obierzemy; i wiedziałem, że czeka nas bardzo długa wędrówka.
Po pięciu czy sześciu godzinach, kiedy nogi naprawdę zaczęły nam powoli wchodzić do dupy, postanowiliśmy zrobić postój.
– Przydałoby się nam jakieś ognisko. – Zacząłem rozglądać się za potrzebnym chrustem.
– Nie uważasz, że to będzie mogło sprowadzić na nas jakieś zagrożenie? – spytał Hrabia.
– Możliwe, ale jest tak zimno, że zaraz zamarzniemy tutaj. – odparłem.
–Jak tak uważasz. – rzucił ewidentnie niezadowolony. – Twoja decyzja Kapitanie.
Rozpaliliśmy ognisko, a chwilę później usiedliśmy naprzeciwko siebie.
– Wiesz co. – Zaczął. – Zastanawiam się nad jedną rzecz... Jak tam trzyma się ta twoja cała żonka
i ta twoja córeczka.
– To w końcu twoja siostra. – na mojej twarzy po raz pierwszy w ciągu tego całego traumatycznego dnia pojawił się uśmiech.– Pewnie za nami tęsknią.


Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now