Odcinek 1

665 28 65
                                    

Obstawiam, że w tym miejscu powinienem się przedstawić

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Obstawiam, że w tym miejscu powinienem się przedstawić...ale bądźmy szczerzy, kogo interesuję jakimś tam oficer wywiadu, którego jedynym osiągnięciem było to, że zginął jak wielu mu podobnych podczas wojny. Nie rozumiem w ogóle, jak do tego kurewstwa mogło dojść. Przepraszam za wyrażenie...ale czy jest na świecie ktoś, kto potrafiłby mi ogóle wyjaśnić, po jakiego grzyba ludzie idą na front. Zabijają się, giną?
Wkurwia mnie jeszcze jedna rzecz (choć może w tym miejscu trochę kłamię)... Przepraszam, powinienem tu powiedzieć, że wkurwiali mnie ludzie, którzy nie szanowali własnego życia. Nie mówię o panienkach czy innych laskach, które dawały dupę za kasę, życie czy zwykły prowiant (bo takie panie na swój sposób rozumiem). Mam na myśli tych, którzy mając szansę przetrwać ten koszmar (co mi niestety lub stety nie było dane) woleli wybrać inną opcję. Woleli targnąć się na życie i powiedzieć wszystkim wokół: Pierdolcie się! To nie wy będziecie, tymi co pociągną za spust!

Może spodziewacie się teraz opisu spektakularnej śmierci, no ale bądźmy szczerzy czy już na samym początku chcecie uśmiercić narratora, A może zastanawiacie się nad tym: skąd płyną te słowa, które do was teraz docierają... Może bóg jest tak wszechmogący, że pozwala zmarłym prowadzić pamiętniki czy tam dzienniki w niebie, a może po prostu ktoś się pode mnie podszywa.
Wydaje mi się, że nie warto na razie zajmować sobie tym głowy. Przejdźmy do historii...bo po to tu jesteście. Chcecie przyjrzeć się ludzkiej tragedii z bliska...zgadza się? Nie musicie mi nawet odpowiadać na to pytanie.

To wszystko rozpoczyna się podczas mojego wieczoru z przyjaciółmi na wschodzie Francji, niedaleko Paryża w dość ciekawie położonym lokalu. Owa karczma znajdowała się blisko mostu, pod którym płynęła rwąca rzeka. Spytacie teraz pewnie: po jakiego grzyba wam ta informacja.
To właśnie tędy odpływało wiele trupów, które straciło swe życie na najróżniejsze sposoby... Zatopienie, Egzekucja, długo mógłbym wymieniać...(choć to niby było niehumanitarne, no ale przepraszam bardzo ...co zrobić z trupem jak nie masz czasu go zakopać?)
Zbyt mocno odszedłem jednak od tematu. Sam budynek już z daleka rzucał się w oczy. No bo wyobraźcie sobie, jak to wszystko ładnie wyglądało. Drewniana zabudowa koło mostu gdzie para zakochanych mogła sobie na przykład wyznać miłość (choć takie akcje to raczej przed wojną, bo teraz to byłoby strach...wyobraźcie sobie sami. Klękacie przed kimś. Wyznajecie miłość. A tu nagle laska wam spierdala z krzykiem, bo pod mostem przepływa uśmiechnięty truposz).

Karczmę pod dość skromną nazwą etoile
prowadził łysiejący już siwy mężczyzna z brodą. Był bardzo przyjaznym i optymistycznym człowiekiem...ale za to jego ubiór, no cóż...był u siebie. Preferował typowy na ówczesne czasy biały podkoszulek bez rękawów, podobny do tych, który my żołnierze nosiliśmy na co dzień pod mundurami. Oprócz tego miał na sobie jakieś spodnie plus fartuch, prawdopodobnie tylko po to, żeby nie wybrudzić i tak już zaplamionych w dwóch czy trzech miejscach ubrań. Wołaliśmy na niego Barbarossa. Dość nietypowe przezwisko, co nie? Jednym z powodów, dlaczego go tak ochrzciliśmy, był fakt, że facet za cholerę nie potrafił pływać.

Poprzedniego lata, roku 1943, gdy wraz z chłopakami postanowiliśmy naprawić mostek obok jego karczmy (odpadło kilka desek z balustrady i po pijaku lepiej było przez niego nie przechodzić) nasz ukochany karczmarz właśnie wracał z zakupów od pobliskiego farmera nazwiskiem Delacroux, od którego załatwił część warzyw i owoców, która była mu potrzebna w kuchni. Nasza trójka akurat urządziła sobie krótką przerwę. Nalaliśmy sobie po kuflu piwa i usiedliśmy na zewnątrz budynku, patrząc na to, ile zostało nam jeszcze roboty. Szczerze...póki nie mieliśmy, żadnego zadania przydzielonego z góry z armii to czepialiśmy się wszystkiego byle być jak najdalej od tych ważniaków z administracji.

Barbarossa, przechodząc przez most, przez przypadek lekko zachwiał się ze skrzyniami. Chwilę później starał się złapać równowagę. Pierwsza skrzynia wpadła mu do wody, a potem druga. Już tylko od sekund zależało, kiedy on sam znajdzie pod mostem.

-Trzymaj to!- Hrabia wepchnął mi kufel do dłoni i szybko podniósł się z ławki.

-A temu, co? - dopiłem swój i popatrzyłem na półpełny towarzysza.

-Zostaw mu to- roześmiał się Brutus- I lepiej popatrz, co tam się dzieje.- wskazał palcem most i sam się zerwał z siedziska. Z żalem odłożyłem dwa kufle na trawie obok ławki i pobiegłem za towarzyszami.

Michael przybiegł w odpowiednim momencie, bo Barbarossa już dawno znajdował się w nurcie rzeki.

-Podaj mi rękę!- krzyknął do niego, gdy ten przerażony darł się tylko ,,Ratunku! Ratunku! Ja nie chcę umierać!". (Istnieją małe szanse, że tylko ja słyszałem te słowa...no bo weź krzycz i łykaj wodę.)

-Dawaj mi tę łapę szybciej! -krzyknął ponownie Hrabia i stanął po drugiej stronie mostku, gdyż nasz pływak znalazł się po drugiej stronie balustrady (to znaczy formalnie powinna tam być, ale...), cudem nie zawalił łbem o mostek. Michael nachylił się jeszcze niżej, żeby złapać za łapę mężczyznę przy kościach. Zaparł się nogami o grunt i próbował go wyciągnąć. -Nie ciągnij mnie kurwa do wody!- opierdolił go, gdy ten ze strachu jedynie utrudniał zadanie. Wraz z Brutusem podbiegliśmy do towarzysza.

-Trzymajcie go!- rzucił Hrabia do nas i złapaliśmy mężczyznę za ręce. Michael tymczasem zrzucił z siebie koszulę (dziewczynki jakby was to interesowało, to nie miał on jakieś super klaty) i w spodniach (co nie było najlepszym pomysłem) skoczył do wody. Umiał pływać, więc nurt nie był dla niego jakimś wielkim problemem, choć trzeba przyznać, troszkę pchał w przeciwną stronę.
Zamachnął się i z łokcia uderzył Barbarossę w głowę, żeby ten przestał się opierać i dało się go łatwiej wyciągnąć z wody. Po chwili wciągnęliśmy jednego i drugiego na brzegu.

-Ja pierdu, całe gacie mam mokre- popatrzył na siebie Hrabia.

-Tak się scykałeś?- roześmiał się Brutus.

Wracając jednak do teraźniejszości...choć dla was to i tak będą czasy przeszłe, jednym z popularniejszych okrzyków naszego karczmarza było ,,Emilko gdzie jesteś do jasnej cholery?!".
Krzyczał tak do swojej córki, gdy ta, zamiast pomagać mu w kuchni, opierniczała się gdzieś na zapleczu, albo po prostu nie robiła tego, o co ją w danym momencie poprosił. Od kilku lat zmuszony był sam się nią opiekować. Historię jego małżeństwa opowiadało mi wielu ludzi. Z jego ust nic podobnego nigdy nie słyszałem. Jedni mówili, że poznał kobietę i od razu się w niej zakochał. Drudzy natomiast, że ta zaszła w niespodziewaną ciążę. Jest to jednak mało istotne, gdyż kobieta zmarła w 1940.

Amelia była oczkiem w głowie tatusia i ten nie wyobrażał sobie, żeby jej mogło cokolwiek się stać...żeby nagle mogła zniknąć. To właśnie ta niedorosła jeszcze szatynka (choć tyłeczek to ona miała zgrabny) obsługiwała gości. Nie miała w tym lokalu za dużo roboty, bo prócz naszej trójki przy ladzie, siedziało tu jeszcze dwóch dziadków grających w szachy przy jednym z tylnych stołów oraz pewien jegomość ze skórzaną teczką, który coś tam popijał (ale nie za dużo) oraz zajadał popularne w tym miejscu strucle z bitą śmietaną, choć nie była to restauracja.
Wracając jednak do naszej trójki, to właśnie mieliśmy zabrać się za picie...choć podczas wojny to powinniśmy się skupić raczej na innych rzeczach.

-Oficera mamy w kampanii!-Hrabia poklepał mnie po plecach-Komuś ty tam gałę zrobił? -Roześmiał się i podniósł rękę do góry w oczekiwaniu na karczmarza.-Polej nam tu trochę piwa.-Uśmiechnął się do niego serdecznie.

-Pewnie naszemu przełożonemu.- zażartował Brutus.- Ale już tak na poważnie.-Spoważniał.-Ty możesz od tak sobie z nami siadać i pić teraz?

-Palgolicho z tym.- Hrabia usiadł po mojej lewej stronie, dzięki czemu znalazłem się po środku.-Coś mi się przypomniało.

-Dajesz.- Wziąłem łyk piwa, gdy Barbarossa już nam polał.

-Czy ty kochaniutki czasem o czymś nie zapominasz?- nachylił się lekko do mnie.

-O czym? -oparłem rękę o brodę, chwilowo odstawiając kufel.

-No wiesz...ostatnio pisała do mnie twoja żonka — podkreślił dwa ostatnie wyrazy- I z żalem pytała się, czy ty czasem nie leżysz w piachu, bo coś o tobie a ni słychu a, ni widu...może byś do niej kochaniutki wreszcie napisał, a nie tylko ja to robię.

-Przepraszam, że się odezwę.-wtrącił się Brutus.-Hans ty lepiej pilnuj tej swojej żony, bo pan Laluś zaraz zacznie dziurki szukać.-starał się nie wybuchnąć śmiechem.

-Na odległość to jej może — poklepałem olbrzymiego towarzysza po plecach, który cudem nie zaczął dusić się z tego śmiechu.-Michael posłuchaj mnie uważnie.-Zwróciłem się do drugiego kompana.-Co tej kobiecie odwala?- spytałem, starając się zachować powagę.

-Może się o ciebie martwi.- odparł, jakby dla niego było to całkowicie oczywiste.-Napisz do niej po prostu.-wziął swój kufel i wypił na raz, po czym ponownie podniósł rękę-Barbarossa polej tu jeszcze.

-Zrobię to.- odparłem, gdy karczmarz mu polewał.-W tym tygodniu zamierzałem do niej nawet napisać.

-W tym ? - spytał z lekką toną drwiny w głosie.-Dzisiaj jest już niedziela. Jeszcze dwie, trzy godziny i zacznie się nowy tydzień.

Dopiłem swój kufel i podniosłem rękę z prośbą o dolewkę. Gospodarza nigdzie jednak nie widziałem. Po chwili jednak usłyszałem głos z zaplecza.

-Dziecino, po co ci to?

-Obiecałeś, że na moje 16 urodziny powiesz mi wreszcie prawdę.

-Ale córciu, po co ci to?

-Chcę, wiedzieć co się stało z moją mamą.
Barbarrosa poczuł się, przez chwilę jakby rozmawiał ze swojej świętej pamięci żoną.

-Naprawdę muszę ci to dzisiaj wszystko opowiadać, jak mamy tyle gości? -spytał z żywą niechęcią.

-Obiecałeś.

-Twoja mama miała wypadek.

-Kłamiesz!-rzuciła do ojca

-Przecież ja jej nic nie zrobiłem!

-Twój pamiętnik!

-Jezu!-mężczyzna złapał się za głowę.-Poczekaj, chciał ją złapać za ramię, ale ta wybiegła z płaczem z lokalu.

-A paniusia gdzie się wybiera?- spytał jeden z dziadków.

Drugi tymczasem wykonywał ruch na szachownicy.

-Szach mat Moriaty!- uśmiechnął się do swojego przeciwnika.

-Gramy od nowa? - spytał ten wówczas, odwracając głowę od dziewczyna, która trzasnęła drzwiami.

Gospodarz usiadł zrozpaczony na łóżku w zapleczu i tłumaczył sobie pod nosem, że on przecież nie zrobił nic złego.

-Chyba pora na chwilę abstynencji- Zauważyłem.

-Niestety.-przytaknął Hrabia.-Wiecie co...ja sobie tak ostatnio myślałem na temat tego całego programu Hitlera. Tej całej eksterminacji i na upartego to nie jest wcale takie złe.-O czym ty pierdolisz?- spytaliśmy go razem z Brutusem, po czym sam zapytałem - Czy ty czasem o czymś nie zapominasz?

-W pewnym sensie was rozumiem. Z drugiej jednak strony jest nas na świecie troszkę za dużo.-zaczął się tłumaczyć.

-Kurwa mać! -oburzył się Brutus.-Do czego ty dążysz? Czy ty sugerujesz, że ot, tak można wybić tysiące, przepraszam setki tysiące ludzi?

-Nie jest, to może, najlepiej zaplanowany plan.-Zauważył Hrabia.-Ale ma w sobie jakiś urok. Pokazuje nam, że na świecie nie ma miejsca dla wszystkich. Jeżeli zmniejszymy ilość ludzi, to wtedy znikną problemy z głodem, z pieniędzmi.

-Kurwa! Kurwa! Kurwa!-Olbrzym zrobił się cały czerwony ze złości.-Wypiłeś dopiero jedno piwo, a pierdolisz takie bzdety, że głowa mała. Czy ty człowieku siebie słyszysz?-Już go korciło, żeby się zamachnąć.

-Hola, hola...przez przypadek możesz oficerowi zajebać.-zaczął się bronić, wskazując na to, że to ja siedzę pośrodku.

-Zapierdolę.-Już chciał wstać i mnie ominąć.

-Może lekko się zagalopowałem.-Uśmiechnął się głupio Michael.-Ale teraz panowie to ja was muszę na chwilę opuścić...-kartofelki się same nie odcedza- Zerwał się z krzesła i szybko opuścił lokal.

-kartofelki się same nie odcedza- Zerwał się z krzesła i szybko opuścił lokal

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now