Odcinek 35

22 7 4
                                    

Nie ufny; pełen złych myśli, wyciągnąłem broń przed siebie

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


Nie ufny; pełen złych myśli, wyciągnąłem broń przed siebie. Przeładowałem. To, co jednak wyszło z krzaków, przerosło wszystkie moje oczekiwania; przede mną stanęła starsza kobieta o lasce. Jej siwe włosy przysłaniała zielona chusta w białe wzory, a sama widocznie była na grzybobraniu, co można było zauważyć po koszyku (prawie pełnym) zawieszonym na lewym ramieniu.
— Usłyszałam trzask! — rozejrzała się po polanie, na której staliśmy. — Więc przyczłapałam tu, jak najszybciej się dało. — Popatrzyła na mojego towarzysza; a potem na mnie. Jej wzrok tak kilkukrotnie wędrował, a to ze mnie, a to na niego. W pewnym momencie zapytała. — Pan do niego strzelił? — wskazała na mojego towarzysza.
— W życiu! — oburzyłem się. — Ktoś nas próbował zabić, proszę pani! — machnąłem ręką w stronę lasu. — To jeszcze gdzieś z tamtej strony przyszło!
— I prawie temu hujkowi się udało. — załkał gorzko Hrabia; skręcając się z bólu.
— Czyli Hieronim wrócił. — rzuciła; pochylając się po grzyba rosnącego pod drzewem, a jej zielonawa spódnica otarła się o liście oraz ziemie.
— Hieronima? — spytałem zdziwiony; całkowicie zapominając o stękającym z bólu towarzyszu.
— Były mąż mojej przyjaciółki. — odparła, ścinając grzyba.
— Czuję się jak jakiś bohater drugoplanowy! — wtrącił się Hrabia. — A jakby tego było mało to: ja się tu kurwa się wykrwawiam!
— Takiego grzyba zobaczyłam. — wrzuciła zdobycz do koszyka; po czym popatrzyła z zawstydzeniem na mojego towarzysza. — Że całkowicie o panu zapomniałam.
— Hans ty chuju skończony! — Hrabia zaczął powoli się trząść i płakać. — Czemu kurwa stoisz w dwóch miejscach naraz? — obleciały go poty.
— Jego musi ktoś obejrzeć; bo coś mu się powoli zaczyna kiełbasić. — popatrzyła na niego z przerażeniem w oczach.
— Ewidentnie. — przytaknąłem, sam Hrabia nie miał już natomiast nic do gadania.
— Tędy, tędy. — zaczęła mnie prowadzić przez gęsty las; cały czas opierając się o tę swoją laskę.
— Długo tak jeszcze będziemy iść? — spytałem; bo Hrabia powoli zaczął mi ciążyć. Ciężko był go prowadzić w takim stanie; biorąc pod uwagę, że w każdej chwili mógł zemdleć.
— Nie, nie. — rzuciła. — Ale musimy się pośpieszyć, żeby przez przypadek nie trafić na Hieronima. — odparła staruszka; rozglądając się czy czasem ktoś ich nie śledzi.
— Co strasznego może niby w nim być? — zdziwiłem. — Nie może być przecież gorszy od tego wszystkiego, co się teraz dzieje!
— Nie znasz go. — odparła. — Nie wiesz, co on potrafi zrobić.
— To jest tylko człowiek. — rzuciłem.
— Ale sadysta; dla zwyczajnej przyjemności strzela do ludzi. Nienawidzi Niemców. Żywi do nich nienawiść.
— Łowca szkopów? — zażartowałem.
— Konstanta; to znaczy moja dobra koleżanka przegnała go pewnej nocy. — zaczęła tłumaczyć.
— Ponieważ...
— Tak się napił; że zaczął dobijać się do naszej sypialni; gdyby nie nasza szybka reakcja mogłybyśmy źle skończyć.
— No i co z nim teraz? — spytałem zaciekawiony; gdy już stanęliśmy pod drzwiami drewnianej chaty w środku lasu.
— Przychodzi czasami; prosi o przebaczenie. — wyciągnęła klucz ze swojej kamizelki i przekręciła nim zamek w drzwiach.
— Przebaczenie? — zastanowiłem się głośno.
— To ty Maryśka? — usłyszeliśmy żeński głos; wchodząc do środka.
— Tak, tak Haniu. — odparła nasza zbawicielka. — Zawołaj Jadzię, bo mąż naszej ulubienicy znowu narozrabiał.
— Co tym razem ten matoł zrobił? — spytała po czym krzyknęła w kierunku —Jadwigo, sprawę mamy!
— No to popatrz.— położyła koszyk z grzybami na stole i wskazała laską w kierunku mojego towarzysza.
— Ojojoj. — skomentowała grubsza pani; patrząc na mamroczącego coś pod nosem Hrabiego. — Biedaczyna; może Jadzia coś wymodzi.
— Żeby, się nawet spokojnie umyć nie dało. — zaskrzeczał jakiś głos z góry.
— To coś ty wcześniej robiła? — spytała Hanka.
— Może ktoś tu musiał konie nakarmić. — stanęła na schodach prowadzących na wyższe piętro. Niejaka Jadzia; nos miała tak szpiczasty, jak niejeden badyl, a łapy tak kościste jakby od tygodnia nic nie jadła. — Czego babki ode mnie chcecie?
— Popatrz na tego biedaka. — Hanka wskazała na mojego towarzysza.
— A temu, co? — obeszła go. — Pobity? Kulka czy jeszcze jakaś inna bajka?
— No ktoś strzelił do nas. — odparłem.
— A więc kulka... Maryśka dawaj, zniesiemy go po schodach. — zwróciła się w stronę swojej koleżanki.
Oddałem Michała w ich ręce; sam tymczasem usiadłem z pochmurną miną przy stole; naprzeciwko kosza z grzybami. Otworzyły one drzwi do piwnicy i powoli zaczęły go sprowadzać coraz to niżej.
— Wszystko będzie dobrze panie... — zwróciła się w moją stronę gospodyni.
— Panie Kapitanie. — odparłem.
— To chyba tytuł.
— I jak na razie powinno wystarczyć. — odparłem.
— No dobrze. — przytaknęła Hanka. — Ja tam na swojego mężusia świętej pamięci to wołałam Jeździec; tak mnie lubił ujeżdżać; że pamiętam, że potem przez trzy dni z rzędu na tylcu usiąść nie mogłam; ale co ja panu takie rzeczy będę opowiadać, pan pewnie głodny lub zmęczony. — Wzięła grzyby ze stołu. — Ładne w ogóle grzyba ta nasza Marysieńka zebrała. — wyciągnęła najpierw jednego, potem drugiego...każdemu przyglądając się z osobna. — Oj będzie co jeść dzisiaj.
— Bardziej zależy mi na stanie zdrowia mojego towarzysza. — odparłem zgodnie z prawdą.

 — odparłem zgodnie z prawdą

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now