Odcinek 26

32 8 18
                                    

– Ja myślałem. – Zaczął nerwowo przechadzać się po holu, byle tylko nie patrzeć na resztki mózgu na biurku recepcjonisty. – Że oni to ją puścili siną w dal.
– Domyśliłem się. – Również odwróciłem wzrok. – Ale mogłeś się troszkę pohamować. – przygryzłem lekko wargę.
– Będziemy się teraz jakimś obcym facetem przejmować? – rzucił Brutus, opierając się o balustradę schodów.
– Człowieku. – oparłem się o biurko, cudem nie brudząc sobie munduru resztkami mózgu. – Ty go zabiłeś!
– Gdyby tak nie motał, tylko powiedział, wprost co się stało, to by pewnie jeszcze żył. – wyjaśnił wprost Howell.
– Ty siebie słyszysz? Ty kurwa jego mać siebie słyszysz?! – oburzyłem się. – Rusz czasami człowieku tą mózgownicą, bo to nie jest książka czy film. Jeżeli ktoś tu ginie to definitywnie. Nie ma czegoś takiego, że na następnej stronie czy na następnym kadrze zmartwychwstanie. Ten człowiek, gdyby nie twoja głupota to by właśnie teraz powiedział nam ,,Dowidzenia" – Ruszyłem w stronę drzwi.
– Nie gdybajmy. – Wyprzedził mnie; nacisnął klamkę i już chcieliśmy ruszyć w stronę czołgu, gdy naszym oczom ukazało się...
– Jakby mało tego kina było. – Przełknąłem ślinę i nerwowo się rozejrzałem; Kilka metrów od nas na swobodnie szwendały się ta całe szwendacze.
– Ciekawe czy ten idiota się domyśli, żeby do nas podjechać. – Wzrok Brutusa powędrował w stronę Tygrysa.
– On nie umie tego obsługiwać. – poinformowałem go. – Tylko ty jesteś mechanikiem w naszej załodze.
– Żartujesz? – Zdziwił się Brutus.
– Zamykaj drzwi. – cofnąłem się. – Nie możemy być tak na widoku. – rzuciłem, gdy zauważyłem, że truposze zaczynają się zbliżać w naszą stronę. W porę zamknęliśmy za sobą drzwi.
– Zjebaliśmy. – zauważył Brutus.
– Słucham? – Zdziwiłem się, sprawdzając, czy drzwi są szczelnie zamknięte i czy trupy się tu szybko nie dostaną.
– No zjebaliśmy. – Powtórzył.
– My?! – popatrzyłem na niego z niedowierzaniem. – To ja tu chciałem przychodzić?!
– Mogłeś mi powiedzieć prosto w twarz: Nie jedziemy do twojej matuli i tyle, ale ty nie... Ty chciałeś grać bohatera. – naskoczył na mnie i chwilę później stanął naprzeciwko mnie.
– Masz do mnie z tego powodu żal?! –  Pchnąłem go ze złości. – Przypierdalasz się do mnie z tego powodu, że chciałem być dla ciebie miły?!
– Głupi. – odparł; lekko cofając się w stronę schodów. – Ja też jestem głupi i teraz prawdopodobnie z tego powodu zginiemy
– Ty to jesteś kurwa debil. – Strzeliłem mu z pięści w mordę. – Ja tu wydaje rozkazy i ja powiem, kiedy możemy się poddać.
– A przedtem obijesz mnie jak jakiś worek mięsa? – wypluł krew na dywan rozścielony na drewnianych schodach.
– Nie, tylko przestań; odwalać ja cię proszę. – wyciągnąłem pistolet z kabury.
– Strzelisz do mnie? – Odsunął się przerażony.
– Pojebało cię? – spytałem całkowicie poważny. – Musimy się jakoś naszykować; na to jako oni tu wejdą i jakoś przedrzeć się do Hrabiego.
Plan, który wymyśliłem na papierze wydawał się prosty. Przeliczyliśmy amunicję i postanowiliśmy przerzucić się na karabiny, żeby narobić większą rozwałkę. Obaj stanęliśmy w gotowości przy schodach i nagle drzwi wyleciały z zawiasów. Do środka zaczęło wchodzić stado truposzy. Ciężko było zliczyć; ile ich tam było. W tej samej chwili nacisnęliśmy na spust i sala zaczęła się zadymiać. Ołów zaczął latać po całej hali. W pewnym momencie sami ruszyliśmy w stronę drzwi; żeby jak najszybciej się stąd wydostać.
– Kurwa jego mać! Karabin do jasnej pizdy mi się zaciął! – usłyszałem nagle wrzask Brutusa; sam strzelając przed siebie, gdy tylko jednak odwróciłem wzrok do tyłu; ujrzałem jak mojego towarzysza; zaczęły oblegać trupy.
Chciałem mu jakoś pomóc, ale sam w każdej chwili mogłem zostać dziabnięty. On pewnie; dawno już nie żył. Prułem, więc dalej przed siebie. Cudem udało mi się wydostać z budynku i dobiec do czołgu. Strzelałem; ile wlezie, zanim wspiąłem się po drabince na Tygrysa i zacząłem nerwowo pukać do włazu.
– Co tak długo? – spytał Hrabia, który dopiero chyba co się obudził. – Gdzie Brutus? Czemu jesteś ujebany tak posoką? – zwrócił uwagę na to, w jakim stanie był mój mundur.
– Nie żyje. Zamykaj właz! – rzuciłem do niego, wskakują do środka.
– Pierdolisz!? – wytrzeszczył oczy i posłusznie wykonał mój rozkaz, sam widząc, jaki rozpierdol, był poza maszyną.
– W życiu. – oparłem się o blachę czołgu; ciężko sapiąc. – Ruszmy tym jakoś?
– Chyba pamiętasz, że ja nie jestem mechanikiem... – Zauważył Michael – Ale mogę spróbować. – zasiadł za stery.
– To spierdalajmy stąd jak najszybciej. – Wydałem rozkaz.


Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now