Odcinek 2

158 24 20
                                    

Śmieć się czy śmiać oto jest pytanie

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Śmieć się czy śmiać oto jest pytanie...to chyba takie słowa Szekspir umieścił w tym  swoim całym Hamlecie, jak mnie pamięć nie myli. Dawno jednak cokolwiek czytałem, choć przyznam szczerze, że siadłbym teraz z jakąś książką, ba przeczytałbym ją całą na raz, gdyby to było możliwe. Wspominam o tym wszystkim jednak nie bez powodu. We mnie, jak i w Brutusie wzbudziło śmiech zachowanie naszego towarzysza. Chciał się udać na odlanie w krzaki albo do drewnianej szalety ustawionej za lokalem, ale gdy tylko wyjrzał za drzwi, odwrócił się na pięcie.
Karczmarza oczywiście nie było. Postanowił więc zwrócić się ze swoim zapytaniem do kogoś z gości.
-Przepraszam panów.-zwrócił się do staruszków męczących szachy.
-A tam co?- spytał Holmes, odrywając na krótko wzrok od pionków, jakby obawiał się podstępu ze strony swojego przeciwnika.
-Mógłbym od państwa pożyczyć tę lampę?-spytał lekko zmieszany.
-A bierz pan, tylko lokalu nie spal.-odparł Holmes wkurzony, gdyż nie zauważył, jak Moriaty wykonał ruch.-Którym ty się w ogóle ruszyłeś?
-Aaa-specjalnie zaintonował- Tym razem ktoś inny tu chyba wygra.-uśmiechnął się.
-Chciałbyś.-odparł mu Holmes i podrapał się po swojej bujnej siwej czuprynie.
Hrabia tymczasem wziął lampę i opuścił Etoile. Wiedział, że im dłużej będzie zwlekał, tym gorzej.
W zastępstwie  za naszego przyjaciela (nie myślcie jednak kochani, że się go wyrzekliśmy) do wnętrza karczmy wszedł inny, elegancko ubrany mężczyzna z podkręconym
wąsem. Białą koszulę z długimi rękawami miał dokładnie włożoną w czarne garniturowe spodnie.
-Dobry wieczór państwu!-ukłonił się teatralnie, jakby oczekiwał jakiegoś aplasu lub wiwatu.
-To aktor jakiś? -Brus nachylił się do mnie i spytał szeptem.
-A chuj go wie -odparłem równie cicho.
-Gdzie jest pan gospodarz?-spytał mężczyznę zajadającego strucla.
-Na zapleczu.-odparł, przełykając.
-Bardzo panu dziękuje.-uśmiechnął się do niego.
-Nie dziękuj chłopcze.-Odwzajemnił uśmiech.-Tylko powiedz, że doktor zamawia jeszcze jednego strucla z bitą śmietaną.-odsunął od siebie talerz z łyżeczką.
-A co ja pański...-nie dokończył, tylko dodał.-Dobrze.-podkreślił ten ostatni wyraz, jakby to, co powiedział, przedtem było nieistotne.
Sam Lekarz odsunął cicho krzesło od stołu i udał się na zewnątrz. Możliwe, że miał ten sam problem, co nasz przyjaciel.
-Przepraszam.-Nieznajomy ruszył w stronę zaplecza i zapukał do drzwi.-Można?
Jako odpowiedź usłyszał jedynie szlochanie. Lekko uchylił drzwi. Ujrzał tam zapłakanego mężczyznę na łóżku, który patrzył na pewną  książkę, cały czas mówiąc do siebie pod nosem: To nie moja wina...
-Coś się stało, proszę pana?- spytał z współczuciem.
-Nic, nic...-odparł, starając się pozbierać.-Otworzył szufladę przy łóżku i schował tam, to co trzymał w rękach.-Coś komuś trzeba podać?-spytał, ocierając oczy z łez.
-Napoleona, gdyby to nie był problem.-odparł wąsacz, patrząc na mężczyznę z żalem.-Plus strucla dla tego pana z przodu.-Wskazał stół, gdzie przed chwilą jeszcze siedział lekarz.-...On gdzieś chyba na chwilę wyszedł.
-Wróci.-odparł krótko, po czym dodał.- Jest tu stałym klientem. Proszę siadać. Zaraz przyjdę.-dodał na koniec.
-Mam zapłacić teraz czy...-chciał dokończyć pytanie, ale gospodarz gestem dłoni mu przerwał.
-Usiądź, powiedziałem. Nie wiadomo czy skończy się na jednej szklaneczce przecież.-uśmiech chwilowo zagościł na jego twarzy, gdy tylko mężczyzna wyszedł z zaplecza i zamknął za sobą drzwi, karczmarz wyciągnął grawerowaną chusteczkę. Popatrzył na inicjały A.S, po czym ładnie ją złożył i położył na książce, która też leżała już w szufladzie przy łóżku.
-Wiesz co Hans.-Brutus wziął łyk piwa i popatrzył mi prosto w oczy.-Możesz mi coś powiedzieć?
-Hmm?.-Poczułem się lekko nieswojo gdyż takie spojrzenia były raczej zarezerwowane dla par.
-Jakim cudem Francuzi...bo dobrze pamiętam?
-Jeszcze nie wiem, o co ci chodzi.-odparłem.
-Chcę się spytać: Jakim cudem te żabojady zaprosiły cię, na wesele.
-No wiesz dla mnie to też lekko dziwne.-uśmiechnąłem się.- Ale widocznie musieli zauważyć w tym jakieś korzyści. Może myślą, że dzięki temu Niemcy będą nieco przychylniej na nich patrzeć.
-Tak jak na te rodzinki co sprzedają żydów, żeby mieć spokój do końca wojny?
-Coś w tym stylu.-przytknąłem.
-Dla mnie to głupie.-odparł Brutus, wziął kolejny łyk.- A ty w ogóle znasz państwo młodych?
-No wiesz, na uroczystość zaprosili mnie rodzice panny młodej, ale Rebece miałem szansę już co nieco poznać.
-Ładna chociaż?-zaciekawił się.
-Ooo, taka sobie...wiesz przecież, że najpiękniejszą kobietą na świecie jest moja żona.-uśmiechnąłem się.
-A no tak, cnotliwy rycerz...zapomniałem.
-Może bez przesady.
-A co wychędożyłbyś jakąś, gdyby była okazja?
-Gdybym nie miał wyjścia.-roześmiałem się.
-Tak...gdyby wskoczyłaby ci do łóżka i krzyknęła, ściągaj spodnie, bo jak nie to wszystkich wokół porozstrzelam.- wybuchł śmiechem mój towarzysz.
-No a jak...-przytaknąłem.
-Czekaj, czekaj...-wleciał mi w zdanie.-Stacjonujesz cały czas u jednej i tej samej rodziny, od kiedy się przeniosłeś?
-Tak, tak.-uśmiechnąłem się.-To są ci, do których się przeniosłem, gdy nasz przełożony zaczął robić porządki w bazie.
-On tam się rządzi jakby był nie wiadomo kim. Przydałoby się, żeby ktoś ustawił go do pionu. Chyba obecnie jesteście na podobnej randze.
-Nie wiem jak to w ogóle działa...ale z takimi prośbami to Rommla albo do samego Hitlera.
-A ten pierwszy nie siedzi czasem w Afryce?
-A ty wiesz, że ja nie wiem... No ale zamierzymy o murzynkach Bambo gadać czy o tym całym moim weselu?-zmieniłem temat.
-No to weź mi, powiedz panie oficerze, jaki jest ten pan młody?
-Nigdy nie miałem okazji ujrzeć go na własne oczy.-odparłem.
Karczmarz pomimo podenerwowania od kilku dobrych minut latał już po Etoile. Na stole lekarza położył strucla z bitą śmietaną, mimo że samego mężczyzny nigdzie nie widział. Zniknęła również jego torba, ale na stole leżała kartka z napisem ,,Zaraz wrócę". Barbarossa nalał również spragnionym gościom piwa, a wąsatemu towarzyszowi upragnionego Napoelona.
-Przysłuchiwałem się panom przez chwilę.-Zwrócił się ku naszemu zdziwieniu w naszą stronę bezimienny.- I zauważyłem, że poruszyliście bardzo ciekawy temat.
-O cycuszkach pańskiej mamusi jeszcze nie mówiliśmy.-uśmiechnął się Brutus.
-Na swój sposób ma pan rację.- przytaknął i lekko przegryzł wargę, po czym wziął łyk burbonu.-Mocne.-Troszkę nim zatelepało.
-No tak, ale co może być tak ważnego, że przerywa mi pan, panie...
-Nieważne jak mi na imię.
-No dobrze, ale co może być tak ważnego-powtórzył się.-Że przerywa mi pan picie z oficerem SS.
Oficer SS... Ładnie awansowałem. Pamiętam jeszcze jak kilka lat temu, wraz z Hrabią tłukliśmy się we wnętrzu czołgów, jadąc na Paryż. Braliśmy udział w kampanii Rommla. Dowództwo mówiło mu ,,Basta, wystarczy, to co pan już osiągnął", ale dla niego było to za mało. Uczepił się i wiedział, że Paryż może być w jego dłoniach, w sumie to w Hitlera...ale to tylko tak dla ścisłości.
I może teraz mi nie uwierzycie...ale tak się zaparł, że mu się udało, ale co ja wam mówię, skoro opowiadam to ze wnętrza francuskiej karczmy.
Nie pamiętam, ile czasu minęło od mojego przyjazdu do Naiden, a pierwszym spotkaniem z towarzyszem od picia, ale na początku strasznie się go bałem.
Do Etoile (jeżeli dobrze pamiętam) po raz pierwszy trafiliśmy przez przypadek. Hrabia zagadał do jakiegoś obcego mężczyzny, który po chwili był dla niego jak stary znajomy. Dość szybko doszło między nimi do tego o to dialogu.
-Ty słuchaj suszy mnie trochę i przyjaciela.-podrapał się z zakłopotaniem po głowie.-Wspomógłbyś?
-Przy sobie akurat nic nie mam.-uśmiechnął się.-Ale mogę was zaprowadzić w jedno miejsce.
-No to prowadź przyjacielu...bo mogę ci tak mówić?-roześmiał się Michael.
-My w wojsku jak braci...wszyscy.-popatrzył również na mnie.
Zaprowadził nas do Karczmy (ale po co o tym mówię...skoro to był nasz główny cel). Przeszliśmy przez mostek i przed wejściem na drewnianej ławce ujrzeliśmy muskularnego mężczyznę dość skromnego wzrostu. W jednej ręce trzymał metalowy kufel z przykrywką, a w drugiej pęto z kiełbasą. Gdy tak się zbliżaliśmy w jego stronę, ten lekko przechylił głowę, jakby nie mógł do wierzyć, że widzi tam znajomą twarz.
-A kogo to moje oczy widzą?-rzucił z gębą pełną jedzenia w stronę naszego przewodnika.
-Poznajcie się.-zasugerował nasz kompan, który niestety niecały rok później został wysłany na front... Ponoć trafił wraz z resztką drużyny w pułapkę i tak zakończył się jego wątek.-To jest Brutus.-Wskazał na mężczyznę, który tylko się głupio uśmiechnął w naszą stronę.-A to Michael i Hans.-Wskazał naszą dwójkę. Miał z nami podczas drogi możliwość chwilę pogadać.
-Miło was poznać.-roześmiał się i odłożył kufel oraz pęto kiełbasy na ławce. Chwilę później wyciągnął w naszą stronę rękę, po czym na koniec przywitał się ze swoim towarzyszem.-Co was tu przywiało Daniel?
Zagalopowałem się. Wróćmy do Etolie.
-Chodzi mi o to.-zaczął powoli tłumaczyć się bezimienny.-Że chciałem z państwem zamienić kilka zdań.
-Już pan to robi.-zauważyłem zniecierpliwiony, kończąc swoje piwo i zamawiając po chwili dolewkę.
-Pamiętacie pewną dziewczynę?
Pokiwaliśmy jedynie przecząco głowami.
-Rok temu, w tym lokalu.-zaczął swoją historię.-Była ze mną przepiękna Marianna.
Planowałem spędzić z nią resztę życia. Tego wieczoru chciałem się jej się nawet oświadczyć, ale zniknęła. Początkowo myślałem, że przewidziała moje plany...że chciała ode mnie uciec. Szczerze.-zwolnił na chwilę.-Wolałbym nawet taką wersję, niż żeby ktoś potem znalazł ją nagą z wyciętą swastyką na drugim końcu miasta. Zrobił to jeden z was.-Popatrzył na naszą dwójkę, która nie dowierzała jego słowom.-Nie mówię akurat o waszej dwójce...
-Aha.-przytaknął Brutus, jakby powoli wszystko zaczęło do niego docierać, choć wątpię by było tak w rzeczywistości.
-Odebraliście mi kobietę mojego życia.-Poklepał się po boku.-Mamusia nauczyła mnie jednak jednej rzeczy.-Kontynuował, gdy ja tymczasem uniosłem kufel z piwem do ust.-Jesteśmy odpowiedzialni, za to, co zrobili nasi bracia.-Wstał i wyciągnął pistolet.
-Co ty robisz?-spytałem przerażony, przypominając sobie, że wziąłem ze sobą dzisiaj lugera.
-To wy powinniście mieć te swastyki wycięte, a nie ona!- wycelował w naszą stronę, po czym pociągnął za spust. Kula minęła Brutusa. Wszystko wokół nagle spowolniło. Zrobiła dziurę w moim kuflu. Zaczęło z niego wylewać się piwo. Chwilę później kufel pękł, a alkohol rozprysł się wraz ze szkłem. Kula trafiła mnie w oko. Zaczęło mi się przyciemniać. W pewnym momencie światło zgasło. Poczułem kolejne uderzenie, tym razem w tył głowy.
-Co, żeś do jasnej anielki zrobił?!-krzyknął Barbarossa, łapiąc się za głowę.-Przecież ta podłoga dopiero co była myta, no i po chuj ja się tyle męczył?!

(Kolejny odcinek perypetii naszego żołnierza za nami. Jak uważacie czy nasz bohater przeżyje?
Jak potoczą się jego dalsze losy...sekcja komentarzy do waszej dyspozycji kochani.)

WIDZIMY SIĘ ZA TYDZIEŃ!


Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now