Odcinek 13

62 10 2
                                    

—Ile? — Urzędnik starał się zlustrować wzrokiem swojego rozmówce

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

—Ile? — Urzędnik starał się zlustrować wzrokiem swojego rozmówce.
Lekarz jednak całkowicie odwrócił od niego wzrok. Był wgapiony w leżące na chodniku ciała, jakby nie potrafił uwierzyć, w to, co widzi; jakby starał się to wszystko od siebie odrzucić.
—Ile mam panu zapłacić? — Po czole Andrzeja powoli zaczynały spływać stróżki potu, powoli zasłaniając mu widok w jego okularach.
—Słyszy mnie pan w ogóle!? — oburzył się urzędnik. — Pytam pana już kolejny raz...!
—Ile?— Jan popatrzył na niego ze zdezorientowaniem i niezadowoleniem. — Ile kurwa czego? Ty myślisz, że te twoje pierdolone pieniądze przywrócą mi ich życie. — Stawał z nogi na nogę, starając się opanować złość.
— Boże człowieku. Musimy o tym teraz tu dyskutować? Wiem, że zrobiłem źle: Błagam, weź po prostu ode mnie tę kasę i skończmy temat.
— Skończmy temat? — Jan przetarł swoją brodę, starając trzymać się swoje nerwy w ryzach. — Ty myślisz, że ten temat ot, tak da się skończyć?
— Da się kurwa mać! — przerażony urzędnik wyskoczył z taki o to tekstem. — Ty myślisz, że ja chcę trafić w ręce granatowych? Ty wiesz, co oni mi kurwa tam zrobią?! — Na jego twarz powoli zaczynały cisnąć się już łzy. — Ja mam rodzinę. Żonę i dziecko na utrzymaniu. Jeżeli trafię w ich łapska, to oni zostaną sami. Błagam. — wyciągnął portfel. — Bierz wszystko, co mam, tylko przemilczmy tę całą sprawę. Zabierz sobie te ciała czy coś albo pozbądźmy się ich razem jak to twoja rodzina; nie pozwól jednak, by grantowi mnie zgarnęli.
— By grantowi cię nie zgarnęli. — Zaczął się głośno zastanawiać brodacz, grzebiąc coś tam w swoim długim czarnym płaszczu. — Bo pan ma rodzinę... — Uśmiechnął się. — Strasznie panu tego zazdroszczę.
— Pan rozumie. Wypadki się zdarzają. — Zaczął tłumaczyć się urzędnik.
— Właśnie.— Wyciągnął z kieszeni glocka. — Wypadki się zdarzają. — Przypierdolił nim urzędnikowi prosto w między oczy. Oprawki jego okularów pękły w pół, a szkło się rozprysło. Z nosa urzędnika wyprysnęła krew. Mężczyzna zatoczył się do tyłu.
— Co pan robi?! — krzyknęła przerażona Grażyna, bijąc napastnika po plecach. — Pan go zabije!!
— W tym dramacie. — Zauważył Jan, przeładowując Glocka, gdy Andrzej leciał już do tyłu. — Jest o jedną osobę za dużo. — Wycelował nim w urzędnika.
— Jeżeli pana czymś uraziłem, to bardzo przepraszam. — Zaczął coraz szybciej mówić mężczyzna. — Niech pan już lepiej zadzwoni po tych granatowych, błagam. — Mężczyzna powoli też: zaczął się coraz bardziej rozklejać.
— Oni i tak się tu pojawią. — Przyłożył mu broń do skroni. — I nie bój się: Nie skatują cię. — Pociągnął za spust.
...
— Finezja. — Stwierdził Gustaw, patrząc się całemu miejscu zbrodni.
— Tia. — Przytaknął z odrażeniem Alex. — Raczej dużo papierkowej roboty i... Panowie, panowie! — Zwrócił się do sanitariuszy, którzy chcieli już zapakować trupy do karetki.— Odłóżcie je tam, gdzie leżały i nie przeszkadzajcie nam tymczasowo w oględzinach.
— Wygląda to trochę jak robota ruskich. — Wskazał na twarz ofiary. — A zarazem trochę naszych chłopaków.
— Tia. Ty pamiętaj jedno: nasi każą się odwrócić ofiarom, zanim strzelą.
— No niby tak, ale przypomnij sobie, co miało miejsce dzisiaj rano. — roześmiał się SS-man.
— Weź mi o tym księdzu, już lepiej nie mów. — popatrzył na swojego towarzysza z niesmakiem. — Wydaje mi się, że warto byłoby porozmawiać z tą kobietą. — Wskazał na szlochającą, przy schodach do kamienicy pannę przy kościach.
— Widziała pani całe to zajście? — Zapytał łagodnie Gustaw, nachylając się do niej.
Ta jedynie przytaknęła i pociągnęła nosem.
...
— Jan? — Roztrzęsiona i rozpłakana kobieta uchyliła lekko drzwi.
— Jak widzisz: tak. — uśmiechnął się.
— Co ci się stało? — Wskazała na plamy krwi na jego koszuli.
— Nic istotnego. Mogę wejść?
— Tak, tak. — Otworzyła drzwi i go wpuściła. — Co ty tu właściwie robisz?
— Jak pewnie widzisz, staram się nie dopuścić do śmierci mojego rodu: Cała rodzina Kochanowskich nie została jeszcze wybita
— Cieszę się, że tu jesteś. — Uścisnęła go, a on pozwolił sobie złapać za klamkę i zamknąć drzwi.
—Ewka, Gdzie jest mała? — Rozejrzał się po mieszkaniu.
— W kuchni. — odparła kobieta.
— Mógłbym się z nią zobaczyć?
— Jesteś w końcu jak jej wujek. — uśmiechnęła się przez łzy.
— Jak wujek. — przytaknął i wolnym krokiem wszedł do kuchni, gdzie mała siedziała przy stole.
— Wujek Janek! — Wykrzyknęła, gdy tylko go zobaczyła.
— Co tam Julcia malujesz? — Wskazał na jej kartki.
Nie zdążył uzyskać jednak odpowiedzi, bo drzwi do mieszkania otwarły się hukiem.
—Ty sprawdź to mieszkanie, a ja sprawdzę to. — Zakomenderował jakiś niemiecki głos.
— Ukryjcie się. — Poprosił Jan, a sam tymczasem wyciągnął swojego glocka z marynarki.

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Z POWODU MIŁOŚCIWhere stories live. Discover now