Chapter 4

231 8 9
                                    

~perspektywa Courtney~

Wysłuchawszy słów Brian'a, które tak mnie urzekły miałam ochotę na nawet pocałowanie go. Powiedział to wszystko, co ja chciałam mu wyznać przez te wszystkie miesiące, odkąd nasza znajomość wisiała na włosku. Oczywiście, że to dostrzegłam. Nie byliśmy już dzieciakami, mieliśmy własne życie, własne problemy. Nie było już czasu na codzienne spacery. Byłam bardzo ciekawa, czym się teraz zajmuje, jakie ma plany, nawet to jakie lubi teraz ciastka wydawało mi się bardzo fascynujące. Problemem jedynie był brak czasu. Moje obowiązki, jego obowiązki... było tego za dużo. Ujęłam dłońmi jego twarz i lekko przybliżyłam swoją. Brian był lekko zdezorientowany, ale starał się tego nie ukazywać, niestety to mnie wprawiło w lekki nie komfort. Nie miałam pojęcia, co chciałam zrobić, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam. Powiedziałam jedynie ciche "dziękuję"i natychmiastowo się odsunęłam. Czułam ciepło na moich polikach, a wtedy wiedziałam, że jestem cała czerwona.

- Do twarzy ci...- rzekł Brian - ...w rumieńcu. - dodał z złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

Spędziliśmy dwie godziny w kawiarni na wspominaniu starych dobrych czasów i dowiadywaniu się o sobie nawzajem nowych rzeczy.
Brunet w moich oczach natychmiastowo zmężniał oraz uatrakcyjnił się. Gdy opowiadał o jakimś fizycznym zagadnieniu (dowiedziałam się, że bardzo zaczął się interesować fizyką) nie mogłam oderwać od niego wzroku. Opowiadał to z taką pasją i zapałem, że moje ciekawostki o drzewach praktycznie były niczym.

Około godziny osiemnastej zwinęliśmy się z lokalu.
Brian postanowił mnie odprowadzić, pomimo moich licznych sprzeciwów, ponieważ mój dom nie jest mu po drodze. Mieszkaliśmy dosłownie, na dwóch końcach miasta. Ustaliliśmy kompromis, że podwiezie mnie swoim samochodem. Siedziałam na przednim siedzeniu pasażera, obserwując piękne nocne krajobrazy. Czułam się bezpiecznie, blisko May'a, jak za dawnych lat. Gdy zatrzymał się przy moim domu wysiadłam.

- Dziękuję za miło spędzony czas, właśnie tego potrzebowałam - powiedziałam z uśmiechem

- Tak, ja też...Zawsze do usług! - Chłopak puścił oczko, po czym odjechał.

Cała w skowronkach udałam się ku drzwiom od domu. Gdy już weszłam napotkałam moją mamę...

***********************

Po prawie godzinnym zrzędzeniu mojej mamy na temat mojego późnego wracania do domu udałam się do mojego pokoju. Niestety, ale tak, mając dwadzieścia cztery lata wciąż mieszkałam z moimi rodzicami. Robiłam to tylko ze względu na kwestie pieniężną, tak było lepiej. Moje studia znajdowały się akurat w mieście, w którym się wychowałam. I pomimo dokładania się do czynszu, byłam wciąż postrzegana jako pasożyt. Moim celem było skończenie studiów i całkowicie usamodzielnienie się razem z kupnem własnego domu, gdyż w moim rodzinnym wyraźnie nie byłam pożądana. Moja edukacja była dla nich żartem. Ojciec gardził moim biologicznym kierunkiem, matka natomiast... po prostu mnie nie lubiła. Spójrzmy prawdzie w oczy... Niektórzy z nas mieli kiepskie matki. Wszystkim takim osobom współczuję. Jednak te matki nauczyły wartościowej lekcji, nauczyły nas kim dokładnie nie chcemy być i jakimi wartościami nie chcemy się kierować w życiu. 

Byłam jednak szczęśliwa. Rozmowa z Brianem dała mi tyle szczęścia. Tak szczerze, niby tak jak dawniej, jednakże inaczej. Bri nie był tylko przyjacielem, stał się kimś nowym, osobą, której naprawdę nie chciałam opuszczać. Położyłam się na łóżku, okrakiem spoglądając na nasze wspólne zdjęcie stojące na komodzie, dwoje brązowowłosych śmiejących się do aparatu...

Nagle usłyszałam dźwięk czegoś uderzającego w okno. 

Zignorowałam to, bo jako dziewczyna znająca prawie każdy horror lat sześćdziesiątych na pamięć, wiem jak by się skończyło moje wyglądanie przez okno. Momentalnie odechciało mi się snu, więc postanowiłam wyciągnąć album ze zdjęciami i posegregować datami zdjęcia.

You call me sweet like I'm some kind of cheeseΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα