Chapter 9

204 10 23
                                    

~perspektywa Brian'a~

Stałem tam... na środku ulicy...Cały mokry od deszczu, trzymając w ramionach równie przemoknięta wodą Courtney. Czułem jej szybkie bicie serca. Czułem, że potrzebowała właśnie jednego z tych długich uścisków, w którym na chwilę zapomniałaby o wszystkim, co dzieje się wokół niej.

Biegła z łzami w oczach, wykrzykując moje imię...właśnie moje...

- Już...spokojnie... - mówiłem cicho, głaskając jej wilgotne włosy - Chodź, wejdziemy. - wskazałem na drzwi knajpy.

Restauracja była bardzo mała i skromie urządzona. Jakieś 20 lat temu, była jeszcze piekarnią. Właściciel lokalu zbankrutował i sprzedał posiadłość. Ściany były beżowe, stoliki zielone i na tym tak naprawdę opierało się wnętrze. 

W właśnie tej knajpie odbył się nasz pierwszy występ. Lee od początku upierała się, aby w nim wystąpić. Budynek stał trzy ulicę od domu dziewczyny, więc miała blisko.

Gdy usiedliśmy przy stoliku, brunetka nadal płakała. Zwracała tym uwagę innych gości. Pamiętam jak nie chciałem poruszać tematu jej rodziny, ale pomyślałem, że jeśli nie dziś, to ta rozmowa będzie się za nami ciągnąć. 

- Może to nie jest dobry moment, - zacząłem, gdy już nie mogłem znieść widoku jej cierpienia - ale... chcesz mi powiedzieć, co się stało?

Nic mi nie odpowiedziała. uspokoiła się. Słychać było jedynie brzdęki naczyń, rozmowy innych gości i jej płytki oddech. Twarz miała zaczerwienioną i starała się zakrywać ją dłońmi. 

- Jeśli nie chcesz nic mówić, to nie mów. Wiem, że jest ci teraz ciężko, więc nic nie musisz. - starałem się ją uspokoić

- Chodzi o to, co zawsze. - wymamrotała pocierając oczy

- O twoją matkę? - popatrzyłem się z troską, ale po chwili się speszyłem - Przepraszam, że ciągnę temat.

- Nie, nic się nie stało. - uśmiechnęła się - Pewnie będzie mi lepiej, jak komuś opowiem.

- Będzie, uwierz... - uśmiechnąłem się szczerze i złapałem ją za delikatnie za rękę.

*******************

Reakcja rodziców Courtney nie zdziwiłaby mnie, gdyby nie była ona pełnoletnia. A aktualnie była. Zrozumiałabym to jako akt troski, lecz w jej wypadku, znając ich kłótnie, wiedząc co się działo przez te kilkanaście lat w jej własnym domu...  Ona potrzebowała kogoś, kto by ją docenił i nie wymagał od niej bycia kimś innym kim nie jest.

W sumie to była twarda, w sensie prawie nigdy nie widziałem, jak płacze. Ewentualnie, gdy była dzieckiem. Ale tego nie brałem pod uwagę. Nie została stworzona, aby być miękką... nie miała okazji, aby taką być. Życie zbyt ją wykorzystało i stworzyło kogoś, kto mógłby sprawić, że świat mógłby zadrżeć od jej palców. 

Teraz siedziała...naprzeciwko mnie ocierając łzy z piegowatych policzków.
Wbiłem w nią wzrok.

- Dokąd teraz pójdziesz? - zapytałem się - W sensie... Do wyjazdu zostało trzy dni. Gdzie je spędzisz?

- Nie wiem. - schowała swoją głowę w rękaw swojego zielonego swetra - Nie przemyślałam tego. Najchętniej to bym w ogóle tam nie pojechała.

- Ale o czym ty mówisz? - skrzywiłem się na samą myśl o tym, że najbliższy miesiąc nie będę jej widywać - jesteś ważnym elementem tej grupy, nie może cię zabraknąć!

- Przez tą trasę uciekłam z domu, a teraz nie mam dokąd iść. - podniosła głowę i popatrzyła się na mnie z ironicznym uśmiechem i łzami w oczach.

- Musisz jechać. - stwierdziłem, zakładając ręce na piersiach - Jesteś nam pot...

- Potrzebna? - dokończyła - No chyba nie. To wy śpiewacie i gracie. To was znają. Ja wam co najwyżej mogę przynieść przedłużacz.

- Czyli jednak masz jakieś zastosowanie. - odparłem uśmiechając się, lecz po chwili spoważniałem - Masz jakąś rodzinę? Tu w mieście.

- Dziadków na wsi, w Molesey. - powiedziałam

- A w mieście nikogo? - ciągnął temat

- Aż tak zależy ci na moim towarzystwie? - uśmiechnęła się niemrawo

Nawet nie wiesz jak bardzo...

Pomyślałem o istotnym fakcie, iż była już osiemnasta. Chodzenie po mieście w poszukiwaniu trasy busowej do Molesey nie miałoby sensu, bo słońce już zaczynało zachodzić.

Zaproponowałem, abyśmy udali się do mojego mieszkania. Nie widziałem żadnego lepszego rozwiązania, nie chciałem aby tłukła się po hotelach i pragnąłem mieć pewność, że będzie bezpieczna.

****************

Weszliśmy do mieszkania, na szczęście było w miarę ogarnięte. Było skromnie urządzone, ale przytulnie. Lubiłem to wnętrze. Niestety to była kawalerka.. z rozkładaną sofą... jedną rozkładaną, granatową sofą... Brunetka weszła do salonu, zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Usiadła na krześle i znacząco na mnie popatrzyła. 

- No więc... prawdopodobnie o tym nie wspomniałem. - zacisnąłem usta w linię

- Nie udawaj, że tego nie zaplanowałeś. - uśmiechnęła się cwaniacko - Idę się przebrać, ty pościel łóżko.

Tak też się stało. Wyszła z toalety z twarzą opłukaną zimną wodą, przestała być taka czerwona, a  opuchlizna się zmniejszyła. Stała w rogu pokoju trzymając w rękach ręcznik. Już leżałem w samych bokserkach, niestety zapomniałem wstawić prania, więc postanowiłem tego nie uwidaczniać, więc tak po prostu leżałem i się jej przyglądałem. 

****************

Spanie w obcym domu, w równie obcym łóżku z gryzącym wyrzutem sumienia nie dawało mi spać.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że może faktycznie zbyt późno wracaliśmy. I moja mama mogła się po prostu niepokoić, jak inni rodzice. 

Ale po co wtedy kłóciłaby się o te inne pierdoły?

Bałam się... potrzebowałam kogoś...
Tym kimś był Brian.

- Brian, Brian, Brian...- szeptałam

- Tak? - spytał zaspany chłopak, chociaż było ciemno, przez światło przy ulicznych latarni mogłam zobaczyć jego włosy. Rozczochrane loki, które przez to, jak się ułożyły przypominały afro. - Coś się dzieje? Nie mogłaś zasnąć? 

- No...Tak.  Boję się, Brian. - poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić 

- Chodź. - brunet wyciągnął swoje długie ręce, chwycił mnie po czym zbliżył do swojego ciała i mocno przytulił

Mieliśmy osobne koce, lecz pomimo tego Brian przykrył mnie swoim

- Czy ty jesteś w samych bokserkach?! - spytałam zszokowana

- No już, cicho... - powiedział wtulając się

- Ale... - już wiedziałam, że moja twarz jest cała czerwona od rumieńców

- Nie wmówisz mi, że ci to przeszkadza... - szepnął mi do ucha

Miał rację. Nie przeszkadzało mi to. Czułam się bezpiecznie. Nawet wiedząc o tym, że był w samych bokserkach.


(Przepraszam, że rozdział troszkę słaby. Ale na razie nic się ciekawego nie dzieje, ale gwarantuję, że w następnych będzie się działo.)
♡♡♡

You call me sweet like I'm some kind of cheeseWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu