Chapter 2

309 11 19
                                    

W naszym zespole Tim zazwyczaj śpiewał, Roger był perkusistą, John grał na basie, a gitara była Brian'a. Ja pełniłam rolę tła. Jak były potrzebne dwa instrumenty, albo jakieś zastępstwo, pojawiałam się. Byłam zazwyczaj jakimś chórkiem. I to mi w zupełności wystarczało, ponieważ byłam dumna, że byłam częścią tego zespołu.

Owy występ nie był zły, słychać było, że każdy bardzo się starał. Zależało nam na tej konkretnej pokazówce, ponieważ widownią, a raczej słuchaczami były osoby młode. Więc, gdy im się coś spodobało, robiło się to modne.

Po występie musieliśmy się zwijać. Każdy był już przemęczony I chciało się nam spać. Chyba najbardziej mi i Deaky'iemu. Nagle Tim kończąc już pakować perkusje Roger'a, podszedł do nas i zaczął się tłumaczyć:

- Więc tak, - zatarł ręce - trochę głupio wyszło, ale mam inną już kapelę.

- Jak to? - odchrząknął Brian.

- No ja...- powiedział Staffell przegryzając wargę - Smile to jest trochę żart, nieprawdaż? Znaczy... jest dobry, ale tamten zespół jest po prostu lepszy... A poza tym, no wiecie...

- Nie, nie wiemy! Możesz nam to wytłumaczyć? - zbulwersował się Roger.

- Poczekaj, chcesz nam powiedzieć, że idziesz do jakiegoś innego zespołu, a nas zostawiasz bez wokalisty?! - dopytywałam się

- No tak... - spuścił wzrok

- Wiesz co? - podniósł głowę John -S-s-spadaj!

- Ale ja, serio...- zaczął Tim

- Dobra, skończ... - burknął blondyn, po czym odkręcił głowę w stronę Deacon'a - Deaky, po prostu powiedz do tego zdrajcy, spierdalaj.

Odkręciliśmy się od naszego byłego wokalisty i zaczęliśmy dalej pakować sprzęt. Staffell dał za wygraną i wsadzając sobie ręce do kieszeni, odszedł.

Gdy już wszystko zostało spakowane i mieliśmy już wsiadać do vana podszedł do nas jakiś chłopak o dość specyficznej urodzie. Posiadał bardzo rozbudowane uzębienie. Lekko brązowa...no może bardziej oliwkowa skóra, brązowe oczy i równie ciemne, długawe włosy.

Zapytał się Brian'a i Roger'a o wolne miejsce w zespole. Chłopcy jednak mu odmówili. Może przez to, że byliśmy przemęczeni i chcieliśmy się już wwalić na łóżko, aby zasnąć... A może przez sam fakt, że przyszedł nie wiadomo skąd i chce się wprosić do naszej "wspólnoty".

Chłopak miał się już poddać i zapewne chciał już wrócić do domu, gdy nagle postanowił dać nam mały występ. Stanął praktycznie na środku parkingu i zaczął śpiewać! Wszyscy byliśmy zszokowani jego pięknym, anielskim i czystym głosem i samym wyczynem, podziwiałam jego odwagę oraz pewność siebie.
Bri postanowił dać Farrokh'owi (bo tak miał na imię nasz nowy towarzysz) szansę.
Więc umówiliśmy się na jutro rano na ustalenie wszystkich zasad i zapoznanie się bardziej z Bulsarą.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Podczas powrotu do domu siedziałam obok May'a. Byłam tak zmęczona, że oczy mi się już same zamykały. Słyszałam tylko pojedyncze słowa wykrzyczane przez Rogera i spokojne odpowiedzi brązowowłosego. John jak zawsze siedział cicho... Albo usnął, opierając się w dziwnej pozycji o swój bas. Ja w końcu także odleciałam w krainę Morfeusza...nawet nie wiedząc kiedy.

~perspektywa Briana~

- To było głupie! - darł się prowadząc auto Roger - Facet jest dziwny! Stanął na parkingu i zaczął śpiewać...co prawda ładnie, no ale...Czemu się zgodziłeś?

You call me sweet like I'm some kind of cheeseWhere stories live. Discover now