3. Kompleks niższości.

Start from the beginning
                                    

- Sądzę, że zostałbyś pracownikiem miesiąca - żartuję i spotykam się z cichym śmiechem chłopaka.

- Weź je sobie - mówi z uśmiechem, wyjmując z koszyka paczkę słodyczy, wyciągając ją w moją stronę - Widziałem jak kręciłaś się po sklepie przez dobre kilkanaście minut.

Dziękowałam sobie, że moja twarz tak łatwo się nie czerwieniła, bo zapewnie stałabym właśnie przed nim czerwona jak pomidor. Spokój się, dał ci tylko żelki.

- Boże, dziękuję - rzuciłam dźwięcznie i wzięłam od blondyna opakowanie żelek uśmiechając się przy tym szeroko. Dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie.

- Nie no, Bogiem jeszcze nie jestem - parska - Nathaniel - wyciąga dłoń w moją stronę.

- Vivian - odwzajemniam gest i zaczesuję za ucho kręcony kosmyk błąkający mi się po twarzy.

Dzwonek telefonu chłopaka rozbrzmiewa przerywając naszą krótką wymianę zdań. Przyjemnie w końcu pogadać z kimś nowym, kimś kto nie wie o tobie za wiele, więc nie oceni cię przez pryzmat twojej przeszłości. Nathaniel wyjmuję telefon z kieszeni granatowej bluzy.
Patrzy na wyświetlacz smartphona, raptem z jego twarzy znika uśmiech i rozbawienie. Marszczy ciemne brwi, jego twarz poważnieje. Widzę jak zaciska szczękę. Znów zaczynam bawić się palcami. Ku mojemu zdziwieniu odrzuca połączenie i chowa urządzenie.

- Przepraszam, ale muszę już iść - sili się na uśmiech, wymija mnie, a ja odwracam się w jego kierunku - Do zobaczenia Vivian - dodaje po czym kieruję się do wyjścia. Wypuszczam powietrze z płuc, które niekontrolowanie wstrzymałam.

Szczerze mówiąc pierwszy raz widzę go w Moore Haven. Co prawda to miasto nie należy do najmniejszych, liczy ponad dwanaście tysięcy mieszkańców, ale nigdy nie spotkałam go w tych okolicach. Nie myśląc więcej o tym chłopaku, poszłam zapłacić za zakupy i zadowolona wyszłam z marketu.

Nie śpieszyło mi się do domu. Być może tata dalej rozmawiał z Violet i przerwałabym im w połowie rozmowy. W dodatku Destiny miała wpaść dopiero po dziewiętnastej, a godzina na wyświetlaczu wskazywała dopiero chwilę po osiemnastej.
Postanowiłam wrócić krętą drogą, przy okazji odwiedzając pobliski sklep osiedlowy. Zapomniałam przez to wszystko o zakupie paczki mentolowych papierosów. Wypaliłam wczoraj wszystkie na tej imprezie z Price'em.

Założyłam więc słuchawki, puściłam "Crying Lightning" od Arctic Monkeys i ruszyłam przed siebie. Niebo pogrążyło się już doszczętnie w ciemności. Była pełnia. Księżyc świecił na tyle mocno, że oświetlał nawet miejsca do których nie dochodziły światła ulicznych latarni.
Zdecydowanie wolałam noc od dnia. Gdy słońce zasypiało, demony wychodziły na zewnątrz. Opadały maski noszone przez każdego człowieka, ukazując jego prawdziwe oblicze. Mijałam na ulicy różnych ludzi. Byli ci pijani i ci pod wpływem różnych substancji, ci smutni bądź ci źli. Mijałam też tych którzy wyglądali na szczęśliwych, ale wystarczyło jedno spojrzenie w ich nijakie oczy by ujrzeć, że wcale tacy nie byli. Wszyscy w tym mieście gnili od środka.

Skręciłam w prawo, spacerowałam powoli, obserwując wszystko co się wokół mnie dzieje. Na dzielnicy Coral Way roiło się od szemranych typów. Nie byli oni jednak bardzo szkodliwi, mieli na swojej karcie tylko liczne dewastacje, pobicia i handel narkotykami, co w tym mieście wydawało się na porządku dziennym.
Tata zawsze powtarzał mi abym trzymała się jak najdalej takich osób. Nawet nie chodziło w tym tylko o to, że są niebezpieczni. Bał się najbardziej o swoją reputację. Wiedział, że mogą wywołać kłopoty. Co przecież powiedzieli by ludzie gdyby córka ważnego człowieka w tym mieście spotykała się z kimś z marginesu społecznego, byłoby to niedorzeczne.
Alec Steyn był dobrym człowiekiem jak i ojcem, ale miał swoje zasady, które moim zadaniem było przestrzegać.

Let The Light InWhere stories live. Discover now