3. Kompleks niższości.

3K 127 151
                                    

Przez lata zastanawiałam się co złego może jeszcze spotkać naszą rodzinę. Los zazwyczaj nam nie sprzyjał. Elizabeth nadużywała narkotyków i miała dziwnych znajomych, aż w końcu zniknęła bezpowrotnie. Alec Steyn stał się po tym wrakiem człowieka, cieniem samego siebie i topił smutki w alkoholu. Jaden został zamieszany w jakieś szemrane interesy, najlepszym co mógł zrobić to wyjechać. Ja jedynie byłam świadkiem tego wszystkiego próbując uratować tą przeklętą rodzinę.

Poprawiłam włosy, które opadły mi na czoło, gdy słuchałam uważnie tego co mówiła mi kobieta siedząca obok mnie na kanapie. Violet była przemiłą i przekochaną osobą. Już po godzinie rozmowy mogłam to stwierdzić. Opowiadała mi historię ze swoich młodzieńczych lat, popijając zieloną herbatę. Zdążyłam ją polubić. Rozmowę przerwał nam odgłos otwierających się drzwi wejściowych. Przeniosłyśmy wzrok na mężczyznę stojącego w wejściu do pomieszczenia. Nie ukrywał swojego zaskoczenia.

- Hej, przyszłam pogadać - wyjaśniła od razu szatynka, uśmiechnęła się i wstała - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Ależ skądże - odpowiedział uśmiechając się nerwowo. Nie spodziewał jej się tutaj.

- Przejdę się do sklepu - skwitowałam wstając na równe nogi. Tata kiwnął jedynie głową na znak zrozumienia. Czułam w duchu, że mi za to podziękował. Nie chciałam im przeszkadzać, a i tak miałam zamiar przejść się do pobliskiego marketu po coś słodkiego. Umówiłam się dziś na wieczór filmowy z Destiny. Podobno ma jakieś ploteczki.

Wyminęłam mężczyznę i powędrowałam do korytarza. Chwyciłam słuchawki leżące na szafce i wpakowałam w kieszeń bluzy. Wcisnęłam na stopy białe, znoszone adidasy. Niebo powoli się ściemniało. Pobliskie latarnie zaczęły już świecić. Co jakiś czas przejeżdżał samochód.
Nie rozumiałam nigdy dlaczego zawsze, gdy wolno jadące auto, mijało mnie na samotnym spacerze bałam się, że zaraz ktoś z niego wyskoczy, wpakuje mnie do środka i właśnie tak zakończę swój nędzny żywot. Miałam co do tego jakąś dziwną, niezrozumiałą fanaberię.

Po około dwudziestu minutach byłam już na miejscu. Przemierzałam alejki pełne różnych produktów w poszukiwaniu ulubionych pomarańczowych żelków. Nie wiedziałam czy jestem ślepa czy naprawdę ich tutaj nie ma, bo już trzeci raz błądziłam w kółko po markecie w celu ich znalezienia.
Stanęłam wreszcie przy półce, na której znajdowały się najróżniejsze słodkości. Przeleciałam wzrokiem po słodyczach, ale marne były moje poszukiwania. Do moich uszu dotarł dźwięk układanych puszek przez jedną z pracowniczek.

- Przepraszam, wie pani gdzie znajdę tutaj żelki? Najlepiej pomarańczowe - zapytałam, nawet na nią nie patrząc. A kiedy już to zrobiłam moje oczu chyba wyskoczyły z orbit.

- Niestety muszę z przykrością poinformować, że sprzątnąłem ci sprzed nosa ostatnią paczkę - zaśmiał się, a do moich uszu dotarł wysoki, męski głos.

To wcale nie była ekspedientka, choć niewątpliwie wolałabym, aby nią był. Wygłupiłam się. Opanowałam swoją zszokowaną minę i zadarłam głowę do góry, chcąc na niego spojrzeć.

Skłamałabym, mówiąc teraz, że mnie nie zatkało, gdy go ujrzałam. Był cholernie przystojny. Ciemne blond włosy zaczesane do tyłu i ścięte przy bokach, dodawały mu uroku. Musiał być starszy ode mnie. Miał conajmniej dwadzieścia jeden lat.
Przyglądał mi się swoimi brązowymi oczami, wyglądając na nieźle rozbawionego tym co właśnie usłyszał.

- O Boże - wypowiedziałam nerwowo odsuwając się o krok, skubiąc wnętrze policzka. - Przepraszam, myślałam...

- Że tutaj pracuję? - dokończył za mnie - Cóż, może powinienem zmienić robotę. Myślisz, że mnie przyjmą? - rzucił rozbawiony, zaplatając ręce na piersi.

Let The Light InOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz