19. Ukojenie i zazdrość.

350 17 7
                                    

Miłego czytania!

Od wizyty w upiornej rezydencji i rozmowie z Vancem minęły dwa ciężkie dni. Myślałam dużo, katując tym siebie do granic możliwości i nie odchodząc do żadnego wniosku. Chciałam nawet zdobyć się na konfrontacje z ojcem, ale los chciał, że musiał wyjechać w tygodniową delegacje. Psując tym moje plany.

Zdyszana przenosiłam konstrukcje czegoś co miało przypominać drzewo do pomieszczenia za sceną na sali teatralnej. W końcu przygotowania do przedstawienia ruszyły pełną parą. Pocieszał mnie tylko fakt iż nie musiałam uczęszczać na zajęcia.

W międzyczasie rozeszła się plotka, że pani Clark, nauczycielka matematyki poszła na dwutygodniowe zwolnienie. Spazmy szczęścia, które mną zawładnęły po tej informacji były widoczne gołym okiem.

Nie musiałam poprawiać sprawdzianu w tym tygodniu! Dawało mi to jakieś szanse na zdanie go. Kontaktowałam się z korepetytorem - podesłanym przez Hermana - ale niestety miał zajęte wszystkie terminy. Problem pozostawał tylko w tym, że wciąż nie miał mnie kto nauczyć tematu.

— Gdzie jest do cholery Marshall?! — wrzasnął pan Murey ze słyszalnym francuskim akcentem, który był organizatorem i pomysłodawcą całego tego gówna.

Spojrzałam na starszego mężczyznę, wyłaniając się zza czarnej futryny. Z niezadowoloną miną rozglądał się po sporym pomieszczeniu, pełnym krzeseł w poszukiwaniu wśród innych zabieganych uczniów bliźniaka Destiny. Również pomagał w przygotowaniach, tak samo jak piętnaście innych osób. A mimo, że było nas tyle to szło nam kurewsko marnie.

Przeniósł swoje spojrzenie na siostrę Blaisa mrużąc przy tym oczy. Blondynka wyczuwając na sobie spojrzenie Mureya odwróciła głowę w jego kierunku z kwaśną miną, przerywając przy tym malowanie cegiełek na kawałku kartonu mającym być częścią atrapy werandy.

— Niech pan tak na mnie nie patrzy! — oburzyła się. — Nie wiem gdzie jest ten matoł. Nie jesteśmy złączeni pępowiną.

— Nie wierze w naszą grupę — jęknął mężczyzna, przykładając dłoń do pulsującej skroni, a rozczochrane brązowe włosy opadły mu na czoło. — A mogłem zostać w Paryżu! Rozwijałbym się w poezji i nie męczył z grupą dzieciaków marnując swój potencjał.

Zdecydowanie przesadzał, ale ta cecha była właśnie dominującą w panie Mureyu. Czasem był irytujący, ale głównie lubiany najbardziej wśród wszystkich nauczycieli, łącznie ze mną. Miał niespełnione marzenia zostać znanym pisarzem, który potem przedstawiałby swoje dzieła w najróżniejszych teatrach świata. Stąd miał to zamiłowanie do teatru i starał się go rozwijać w naszej szkole.

— Przydały by się nam nowe ręce do pomocy — rzucił po chwili prostując się. — Uczniowie nie chcieli się zgłaszać, nie znacie kogoś spoza szkoły? Nie wyrobimy się z tym w niecałe dwa dni! — dodał piskliwie, na co się uśmiechnęłam.

Zeszłam po schodkach ze sceny i podeszłam do Destiny chcąc pomoc jej w malowaniu. Jej czarny sweter wybrudzony był w farbach, więc obawiałam się, że moja bluza skończy tak samo.

— W sumie możemy zadzwonić do chłopaków czy nie chcą przyjść pomoc — powiedziała dziewczyna tak, abym tylko ja mogła to usłyszeć, gdy brałam pędzelek.

Zatrzymałam się w półkroku, patrząc niepewnie w jej niebieskie oczy. Nie byłam do końca przekonana, mógł przyjść z nimi Vance'a z którym nie rozmawiałam od naszego ostatniego spotkania.

Doszłam jednak do wniosku, że pewnie i tak nie przyjdzie, ponieważ jest zajęty.

— Dobry pomysł — skwitowałam, podchodząc bliżej i przykucnęłam obok niej, zabierając się za malowanie.

Let The Light InOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz