Special chapter

4.5K 252 39
                                    

— Will, synku, nie możesz wyjść na dwór — rudowłosa kobieta spojrzała z troską na dziecko.
— Ale tu jest tak nudno... — mruknął kilkuletni chłopiec.
— Wiem kochanie, wiem... Zaraz znajdziemy sobie jakieś zajęcie! — uśmiechnęła się do syna.
— Lily! — do małego domku wbiegł przerażony James. Czarownica chwyciła różdzkę w jedną, a malutką rączkę syna w drugą dłoń.
— James, do cholery, co się stało?! — Spojrzała niepewnie na męża, trzymając syna blisko.
— Widziałem mroczny znak... Oni są blisko... — Mężczyzna z niepokojem wyjrzał za okno. — Lily, uciekajcie do piwnicy, oni tu idą! — Krzyknął, a jego żona pociągnęła syna do bezpiecznego pomieszczenia. Potter rzucił kilka zaklęć na drzwi i okna i po chwili sam rzucił się do ucieczki. Zatrzasnął drzwi piwnicy i biegł ile sił w nogach korytarzem. Miał dla kogo żyć. Miał rodzinę, pracę, miał wszystko. Czasami tego nie doceniał, ale dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo ważne jest to wszystko, co ma.
Gdy dobiegli do najbezpieczniejszego pomieszczenia, sprawdził kieszenie. Nie wierzył już w to, że przeżyje. Na piętrze domku słyszał kroki. Wiedział, że w końcu śmierciożercy dopatrzą się drzwiczek piwnicy ukrytych pod szafą.
W kieszeni znajdował się list zaadresowany do Julie. Było mu przykro. Od dawna nie mieli dobrych kontaktów. Czuł się, że jako ojciec dawno temu zawiódł swoje dzieci. Jako mąż tak samo każdego dnia zawodził Lily. Często wyśmiewał jej zamiłowanie do wyrobów cukierniczych i prostą pracę w kawiarni. Gdyby nie talent żony, już dawno zdechliby z głodu.
Rozwinął pergamin i uśmiechnął się, widząc treść listu. W jego sercu nadal była nadzieja na przeżycie. Jednak, dla pewności, umieścił na środku papieru napis „Przepraszam za wszystko, moja wężowa księżniczko. Jestem naprawdę z Ciebie dumny" i ponownie schował do kieszeni swoich spodni. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje, to pierwszym co zrobi, będzie wysłanie tego cholernego listu do córki.
   Rudowłosa trzymała wiercącego się synka na kolanach. Bała się tego. Już raz uniknęła śmierci z rąk Voldemorta. Udało się im. Przeżyli. I choć życie nie zawsze układało im się kolorowo z różnych powodów, to chciała żyć. Przez chwilę nawet pomyślała, że jeśli przeżyją, a całe niebezpieczeństwo minie, wyprowadzą się i zamieszkają bliżej morza. Julie i Harry'emu z pewnością nie zrobiłoby to większej różnicy - w domu spędzali tylko dłuższe wolne i wakacje. Will i Kath byli jeszcze mali, a powietrze za miastem jest definitywnie lepsze i bardziej przyjazne dla rozwijających się czarodziejów.
   Nad głową rodziny rozgrywała się dramatyczna akcja. Malfoy i inni śmierciożercy przeszukiwali domek. Czarny Pan był na nich wściekły. Potter idealnie wymyślił bajeczkę z Barceloną. Nikt nie spodziewał się, że tak naprawdę będą zupełnie gdzieś indziej, w innej części Europy.
   Czarodzieje nie bawili się. Rozwalali meble i wszystko, co tylko napotkali na swojej drodze. Malfoy gotował się ze złości. Jeśli znów zawiódłby swojego Pana, nie przeżyłby. Miał syna i żonę. Wiedział, że to skończyłoby się równie źle dla nich. Obiecał sobie, że znajdzie James'a i Lily i tym razem nie zawiedzie.
— Lucjuszu — wypowiedział któryś ze sług Voldemorta — tu ich nie ma, na pewno ich nie ma.
— Milcz głupcze! — Wrzasnął wściekłe.
— Co mamy robić? — odpowiedział, drapiąc się po głowie.
— Wypuście Nagini. Jeśli tu są, ona ich znajdzie — uśmiechnął się podle.
   Wąż powoli sunął po podłodze. Nagini było wszystko jedno, nieważne co się stanie - na zawsze pozostanie wężem. Straciła swoją ludzką postać na zawsze, więc nigdzie się nie spieszyła. Dotarła do szafy i okrążyła ją ze wszystkich stron. Przybliżyła się i głośno syknęła.
— Mądra istota — wyszeptał Malfoy i wraz z kilkoma innymi śmierciożercami odsunęli mebel.
   To koniec. Odkryli ich kryjówkę. Nie przeżyją. Zarówno serce Lily i James'a biło milion razy szybciej niż normalnie. Mogli się bronić, może i by to coś dało. Ale po co? Śmierciożerców było więcej, byli silniejsi niż ich dwójka. Mocno przytulili Williama, a po chwili siebie. Ich ostatnie chwilę wyglądały niczym z horroru. Ich życie przez ostatnie tygodnie było niczym z horroru.
— Proszę, proszę — Lucjusz powiedział, patrząc na nich — jak słodko, jak rodzinnie — wycedził, z fałszywym uśmiechem.
— Zamknij się, Malfoy! — Rudowłosa splunęła na ziemie.
— Co tak ostro? — Zaśmiał się.
— Lucjusz, powiedz mi tylko... Dlaczego? — James spojrzał na niego ze smutkiem.
— Bo w świecie czarodziejów, mój drogi, powinien być porządek. A tacy jak ona — wskazał na Lily — psują go. Zresztą, Ty też — dodał.
— Lucjuszu, Czarny Pan przybył! — krzyknął ktoś z góry.
— Przedstawienie musi trwać, zapraszam Państwa na górę, do VIPowskiej loży — zaśmiał się i jednym ruchem różdżką przestawił całą trójkę bliżej siebie. Po paru sekundach byli na górze. Lily i James siedzieli na krzesłach, a Will trzymany był przez Malfoy'a.
— Nareszcie — mruknął czarnoksiężnik.
— Ciebie również miło widzieć — zaśmiała się rudowłosa. Wiedziała w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje, nic nie mogło się pogorszyć ani zmienić na lepsze.
— Wyszczekana jak zawsze — zaśmiał się podle.
— Staram się trzymać poziom — ponownie dodała oliwy do ognia.
— Propozycja jest taka — zaczął — dołączycie się do nas — wskazał na czarodziejów, którzy mu służyli — lub was zabije. Całą trójkę
— Brzmi jak niezła zabawa — zaśmiała się. — Wybacz Lordzie Smrodzie, ale wolę zdechnąć niż przyłożyć jakąkolwiek kończynę do tego, co robisz.
— Świetnie, to wszystko jasne. Ostatnie życzenie? — uśmiechnął się, wyjmując różdżkę.
— Obyś zdechł — krzyknęła.
   Zaklęcia zostały rzucone. Martwe ciała czarodziejów opadły na podłogę. Kilkuletni chłopiec podbiegł do rodziców ze łzami w oczach. Nic z tego nie rozumiał. A może nie chciał? W końcu był tylko dzieckiem. Już po chwili także on nic nie czuł. Żadnego bólu i żadnych emocji. Stał się kolejną, niewinną ofiarą chorego czarnoksiężnika i jego chorej idei.

Julie PotterDär berättelser lever. Upptäck nu