XX

5.3K 262 41
                                    

Posiłki z rodzicami Draco były tragedią. Gdyby nie Paris i blondyn, umarłabym tam. To był jeden z niewielu momentów, w których naprawdę tego pragnęłam. Natychmiastowej śmierci.
   Pierwszy raz w życiu cieszyłam się z końca weekendu. Wsiadając do nocnego pociągu wiozącego nas do Hogwartu poczułam ulgę. Ogromną ulgę. Tu nie musiałam stresować się Narcyzą czy Lucjuszem i tym, co sobie o mnie pomyślą. Nie traktowali mojej relacji z Draco na serio. Kto normalny traktowałyby poważnie związek czternastolatki i piętnastolatka? Chyba nikt, a na pewno nie konserwatywna rodzina czarodziejów czystej krwi.
   O ile rodzice blondyna przerażali mnie, o tyle jego kuzynka była naprawdę cudowna. Bardzo polubiłam Paris. Dziewczyna była zupełnie inna niż jej rodzice, czy wujostwo, które ją wychowało. Nie popierała tego, kim był i co robił jej ojciec, była zła na matkę za jej chorą fascynacje, zła za postrzeganie czarodziejów przez status krwi.
   Jej zbuntowanie bardzo mi imponowało. Moce, którymi władała były naprawdę silne. Odziedziczyła po ojcu większość jego talentów. Jednak wolała się z nimi nie wychylać. Nie do końca je opanowała i przy próbach nie chciała skrzywdzić ani siebie, ani nikogo w pobliżu. Inteligentna, niesamowita, magiczna nastolatka, która cholernie chciała zmienić świat. Pozbyć się z niego ojca, jego przerażających wizji oraz wszystkich, którzy mogliby mu pomóc.
Poniedziałkowe zajęcia minęły szybko i łagodnie. Harry poznał najnowsze zadanie. Nie wiedział co zrobić z otrzymanym złotym fantem. Dodatkowo ktoś rozprowadzał plakietki z napisem Potter śmierdzi. Miejsce rozprowadzania mogło być tylko jedno. Slytherin.
Po lekcjach wściekła wpadłam do lochów. Prędko otworzyłam drzwi do pokoju wspólnego i zauważyłam duże kartony, które stały obok fotela. Przy kominku siedziała Parkinson i śmiała się w najlepsze. Głupia sucz.
— Hej Potter! — zawołała po chwili.
— Dla Ciebie co najwyżej Panna Potter, bo za głupotę, którą dysponujesz nie chcę żebyś wypowiadała moje imię, to prawdziwa obraza — powoli podchodziłam bliżej dziewczyny i starłam się nic nie podpalić.
— I jak, braciszkowi podobają się plakietki? — zaśmiała się, wskazując na trzymaną jedną z nich w dłoni.
— Jesteś żenująca, Pansy, szkoda mi Cię — odparłam, śmiejąc się. Idiotka.
— Oddaj mi Draco, a wszystkie plakietki znikną na pstryknięcie palcem — wstała z eleganckiej sofy i podeszła do mnie. — Najbledsza skóra w Hogwarcie, drobne piegi, kręcone rude włosy i te duże, ciemne oczy. Gdyby nie Twoje beznadziejne pochodzenie, może nawet bym Cię polubiła — mruknęła. — Malfoy widzi w Tobie tylko i wyłącznie Twoją urodę, nic poza tym. Może jeszcze te przezabawne zaklęcia z wylewaniem herbaty na moją głowę.
— Jeśli chcesz rozmawiać, co widzi we mnie Twój niedoszły chłopak, to rozmawiaj z nim, nie ze mną. Jedyne co mogę Ci powiedzieć, że w Tobie nie widzi ani urody, ani rozumu — uśmiechnęłam się podle. Głupia suka.
— Od początku wiedziałam, że będą z Tobą problemy, wiedźmo półkrwi.
— Brakuje nam argumentów, więc pojedźmy po statusie krwi, na który nikt nie ma wpływu, to takie dojrzałe i w Twoim stylu, Pansy — zaśmiałam się dziewczynie w twarz.
— Korci mnie żeby rzucić czymś w Ciebie. Najlepiej avadą, Potter.
— Dla Ciebie Panno Potter, a w przyszłości może Pani Malfoy — drażnienie Parkinson było naprawdę całkiem przyjemną rozrywką.
— Śnisz na jawie, dziewczynko. Dopóki się tu nie pojawiłaś, wszystko szło zgodnie z planem. Przyjaźń z Draco kwitła, a Ty musiałaś się wjebać. Co Ty tu w ogóle robisz? Nadal nie rozumiem dlaczego jesteś w Slytherin'ie.
— Najwyraźniej jesteś za głupia, żeby zrozumieć dlaczego — obeszłam ją i usiadłam na oparciu fotela.
— Może trochę szacunku, gówniaro — spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem, a ja zaśmiałam się.
— Pansy, kochanie, dlaczego chcesz mnie uczyć czegoś, czego Ty nie masz do ludzi?
— Ty głupia, ruda córko szlamy! — wrzasnęła na cały pokój i wymierzyła różdżką we mnie. Ze schodów, z pewnością zszokowany całą tą chorą sytuacją zbiegł Blaise.
— Hej dziewczyny, co tu się dzie... — nie dokończył.
— Spierdalaj Zabini — wrzasnęłyśmy obie.
— Gdyby nie ta nienawiść, bylibyście świetnymi przyjaciółkami — zaśmiał się i wyszedł z lochów.
— Z chęcią bym Cię zabiła, Potter. Jesteś taka żałosna i taka słaba. Jak tam, kawiarenka mamusi? — zakpiła ze mnie.
— Szczekasz za głośno, jak na swoją rasę, suko — powiedziałam i machnęłam różdżką. Na ustach Pansy pojawił się wielki plaster, który tłumił dźwięk, a każda próba zerwania go przed czasem była coraz bardziej bolesna. — Nareszcie, cisza — powiedziałam i weszłam na schody, by po chwili znaleźć się w swoim dormitorium i pójść spać.

Julie PotterWhere stories live. Discover now