27.W sidłach czasu

2.2K 177 23
                                    


Pov.Sebastian

Tego grudniowego popołudnia wyjście z domu okazało się dla mnie szczególnie ciężkie. Po ucałowaniu Ciela i napatrzeniu się na jego obrażone, aczkolwiek wciąż piękne i magiczne oczy, w końcu opuściłem mieszkanie. Gwiazdka już jutro, od dawna wiedziałem, co z tej okazji podaruję podopiecznemu. Długo się nad tym głowiłem, prezent miał być wyjątkowy i niepowtarzalny. Na pewno niezapomniany. Taki właśnie będzie.

Pov.Ciel

Jego wyjście przypieczętował trzask drzwi. Prosiłem, żeby mnie nie zostawiał, ale on wymigał się pod pretekstem załatwienia bardzo ważnej sprawy. Znowu. Gdzieś tam w środku wiedziałem, że moje zachowanie było na poziomie pięcioletniego dziecka, ale przy nim czułem się z tym komfortowo. Mimo to te lamenty nic nie dały. Zostawił mnie, i to w czasie okrutnego przeziębienia!

Już po chwili opierałem się o kuchenny blat i słuchając bulgoczącej w czajniku wody, patrzyłem na szare niebo za oknem. Obraz był przykry i melancholijny, w porównaniu z parą ulatującą z mojego ukochanego Earl Greya wydawał się chłodny. Być może to ta plucha za oknem i wszechobecna cisza zakorzeniła we mnie niespodziewane uczucie. Strach. Nie miałem czego się bać, byłem w domu sam. A może to właśnie ta samotność okazała się teraz moim przekleństwem? Kiedy byłem młodszy, przybiegałem z płaczem do pokoju rodziców, opowiadając o tym, ile potworów czai się pod moim łóżkiem. Mama odsuwała wtedy kołdrę i z uśmiechem pozwalała, abym spał wraz z nimi. Tata próbował mnie pouczać, że nie mam się czego bać, jednak zawsze popierał mamę i spaliśmy we trójkę.

Wiedziałem, że moje lęki nie istnieją. Że potwory, tak żywe w mojej wyobraźni, w rzeczywistości nie mają prawa bytu. Mimo to lęk nieraz paraliżował mnie na całą noc, zmuszając do siedzenia pod kołdrą aż do pierwszych słonecznych promieni. Tak było i tym razem. Słyszałem za sobą kroki, widziałem sylwetki czarnych postaci przemykające korytarzem, kiedy z prędkością światła odwracałem głowę. Zazwyczaj telewizor poprawiał mi humor, teraz jednak jego dźwięki zapewne bardziej by mnie zdezorientowały. Usiadłem więc z kubkiem herbaty na kanapie, otulając się szczelnie leżącym nieopodal kocem.

Szybko robiło się ciemno, mrok już teraz wkradał się do świetlistego Nowego Jorku. Nie potrafiłem się uspokoić. Owinięty kocem pobiegłem więc na górę, do sypialni. Po drodze ''widziałem'' cienie, które formowały się w szkaradne twarze i powyginane sylwetki. Skryłem się przed nimi w szafie, między koszulami Sebastiana a ręcznikami. Pozornie bezpiecznie.

Po chwili bezczynności zacząłem nucić coś pod nosem. Z tego wszystkiego, wśród ciemności i zapachu płynu do zmiękczania tkanin, naszła mnie pewna myśl. Przecież minęły dwa miesiące, od kiedy znalazłem się u Sebastiana. Po tym okresie miałem wrócić. Wrócić do świata rodzin zastępczych, psychologów, błędnego koła odwyków od robienia sobie krzywdy i powrotu, gdy wydawać mi się będzie, że już dobrze. Wrócić miałem do świata bez rodziców, domu ani nadziei.

Zacisnąłem zęby, jednak mimo to nie potrafiłem powstrzymać łez, które zrobiły zgromadzenie w kącikach moich oczu. Po chwili zaczęły skapywać i tworzyć na moich policzkach wilgotne ślady tylko po to, aby słone krople wchłonęły się następnie w koc. Oddychałem głęboko, ale one wciąż się pojawiały, płynęły i skapywały, tworzyły odwadniający ciąg rozpaczy. Chciałbym powiedzieć, że po chwili pozwoliłem sobie na żałobę i dlatego rozpłakałem się na dobre, ale prawda jest taka, że to żałoba nie pozwoliła mi na spokój.

Pov.Sebastian

Wszedłem do domu, w którym od progu zastałem ciszę i ciemność. Zaniepokoiło mnie to na tyle, że zacząłem przeszukiwać pomieszczenia. Kiedy nigdzie go nie znalazłem, udałem się pełen nadziei na piętro. W pokoju, który należał do Ciela, nikogo nie było, więc pozostała mi już tylko sypialnia. Wszedłem do niej i wręcz wstrzymałem oddech, włączając przy tym lekko przestarzałą żarówkę. Rozejrzałem się wtedy, jednak nikogo nie dostrzegłem. Już miałem wychodzić i zacząć panikować oraz obdzwaniać wszystkich znajomych, kiedy usłyszałem cichy szloch wydobywający się z wnętrza szafy. Podszedłem do niej i przesunąłem drzwiczki, widząc obrazek niezbyt dla mnie obcy, jednak dalej trafiający prosto w serce. Ciel siedział w szafie i płakał, otulony kocem jak naleśnik.

- Aniołku. - powiedziałem tak jak zazwyczaj, łagodnie i z uśmiechem, jednak nie spotkało się to z żadną reakcją. - Co się dzieje?

Moje pytanie pozostało bez odpowiedzi. Westchnąłem wtedy i zgarnąłem go na ręce, tracąc już rachubę czy jest chociaż trochę cięższy niż na początku naszej znajomości. Miałem jednak mało czasu na zastanowienie się nad tym, chłopak praktycznie od razu mocno się wtulił, drżąc.

- Chcesz kakao? - zapytałem, przeczesując dłonią granatowe kosmyki.

W odpowiedzi dostałem lekkie kiwnięcie głową, przez co już chwilę później byliśmy w kuchni. Zacząłem wtedy robić jedną ręką kakao, drugą za to podtrzymywałem Ciela, co nie było takie łatwe, ale jakoś sobie poradziłem. Potem podałem mu od razu kubek i udałem się do salonu, zajmując z nim miejsce na kanapie. Rzecz jasna nastolatek spoczął na moich kolanach, wciąż roztrzęsiony i chyba całkiem niechętny do słodyczy z kubka. Mimo to zaczął pić, kiedy moja ręka łagodnie głaskała jego plecy.

- O co chodzi, mały? -zapytałem, ocierając łzy z jego policzków.

- Jutro miną dwa miesiące, od kiedy mnie przygarnąłeś. Później będę musiał iść do jakiejś nowej rodziny zastępczej. Nie chcę. - powiedział niczym małe dziecko, patrząc niemrawo na czekoladowy napar.

- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że nigdy cię nie zostawię? - kiedy pokiwał głową, kontynuowałem. - Nie kłamałem. To była obietnica, a ja dotrzymuję obietnic. Zawsze.

- Ale niektóre rzeczy są po prostu niemożliwe. Czasami zachowuję się jak dziecko, ale nim nie jestem i coś wiem o procedurach. - nastolatek drążył temat, coraz bardziej płacząc, choć obecnie przypominało to bardziej duszenie się i lekkie kwilenie, lament, na który nie ma się do końca siły.

Wiedziałem, że nie uspokoję go tak szybko, jak bym chciał, na pewno nie zwykłym ''będzie dobrze''. Chłopak jeszcze przekona się o tym, że go nie porzucę, ale ludzie w dołku byli zazwyczaj jak sponiewierani życiem alkoholicy. Nie imała się ich wiara w żadne logiczne argumenty.

Co za tym idzie, niechętnie zostawiłem Ciela na kanapie i obiecując, że zaraz wrócę, udałem się do sypialni. Szukanie trochę mi zajęło, przekopałem wiele schowanych głęboko pudeł, ale w końcu się udało. Wróciłem do salonu i zająłem miejsce obok podopiecznego.

- To jest miś, którego dostałem od babci, jak byłem w twoim wieku. Zawsze mnie uspokajał. Kiedy było mi smutno, przytulałem się do niego i było mi lepiej. - powiedziałem, podając mu misia, który jak na dekadę życia na tej planecie był w zaskakująco dobrym stanie. - Proszę, jest twój.

Kiedy dostrzegłem jego wzrok na mojej osobie, posłałem w stronę chłopaka uśmiech. Ciel oddał gest, przytulając mocno maskotkę. Wyglądał naprawdę słodko, ale najważniejsze było to, że na chwilę odwróciłem jego uwagę. Musiałem jednak zacząć robić coś innego. Położyłem się więc i pociągnąłem go do siebie, aby leżał obok, wtulony w moje ramię.

- Jak miałem dziesięć lat, mieszkałem na wsi. Było tam sporo dzieci chętnych do zabawy, ale najbardziej lubiłem pewną dziewczynkę. Często chodziliśmy razem do lasu, który rósł nieopodal. W lesie mieliśmy szałas. Pewnego dnia do tego szałasu przyszedł mały, rudy lisek. - zacząłem mu opowiadać historię, która od dawna była dla mnie mglista, ale wciąż istniała. Nigdy nie dała o sobie zapomnieć, choć część wspomnień z moich dziecięcych lat została wymazana lub wręcz przeciwnie, stała się zaskakująco wyraźna.

Ciel mało jednak o mnie wiedział, tak samo zresztą, jak ja o nim. Ale to nieważne, mamy czas na lepsze poznanie się. Póki co słuchał z uwagą mojej opowieści, a ja przeczesywałem palcami jego miękkie włosy. Po godzinie zauważyłem, że zasnął w moich ramionach, wciąż przytulając się do misia. Uśmiechnąłem się na ten widok. Przykryłem naszą dwójkę kocem i też próbowałem zasnąć, co o dziwo przyszło mi bez większego trudu. Tej nocy śnił mi się duży, oświetlony słońcem las. Ptaki śpiewały, a korony drzew szeleściły pod wpływem wiatru. Pośrodku drogi, którą szedłem, stał chłopiec. Jego błękitne oczy patrzyły na mnie wesoło, a biała koszulka poddawała się wiatrowi tak samo, jak liście drzew. Po chwili Ciel wyciągnął do mnie rękę, tak jak wyciąga się rękę do przyjaciela, który upadł. Ująłem ją i z uśmiechem dałem mu się prowadzić. Był niczym światło za którym podążałem. Mój kochany anioł.


Witam moje jelonki. Przez dwa tygodnie nie było rozdziału, dziś mamy ponadto czwartek. Nie bijcie! Nie potrafiłam się nawet zmusić, żeby coś napisać. Ten rozdział wlatuje dziś, a następnego oczekujcie jutro. Do następnego kochani i dziękuję za ponad 1.000 gwiazdek!

PSYCHOLOG || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz