furious dogs

1.1K 138 77
                                    

Z góry przepraszam

- Co ja tu robię? - burknęła Lauren, przedzierając się wraz z Camilą przez zapuszczone stare pole kempingowe. 

- W głębi serca wiesz, że nie miałam z tym nic wspólnego, więc...

- To było pytanie retoryczne. 

- Lauren... - Starsza nagle się zatrzymała, zmuszając towarzyszkę do tego samego. 

- Co?

- Możesz myśleć, co chcesz, ale wiedz, że nigdy nie zrobiłabym ci czegoś takiego. Są pewne granice, a ja ich nie przekraczam. 

- Wiem - szepnęła raczej do siebie. - Chodźmy już. Nie lubię tych terenów. Miejmy to już z głowy. 

- Z tego co mówili moi chłopcy, jego przyczepa powinna gdzieś tu stać. 

- To dziwne. Myślałam, że Toby mieszka w internacie. 

Camila była pewna, że jeśli użyją odpowiednich słów, chłopak na pewno się przyzna. Nie był typem silnego emocjonalnie. Wystarczyło go sprowokować, żeby wszystko wyśpiewał jak na spowiedzi. 

- Zastanawia mnie jedno - odezwała się młodsza. - Jeśli to naprawdę on podrzucił mi dragi, to dlaczego? Co mogłoby nim kierować?

- Ludźmi kierują przeróżne rzeczy. Zaraz się tego dowiemy. 

Dziewczyny kroczyły ramię w ramię, rozglądając się za wspomnianą wcześniej przyczepą. Niewiele było tam poza drzewami, starymi wypalonymi kręgami po ogniskach i śmieciami, które walały się wszędzie. 

- Spójrz, to chyba tam - zauważyła Lauren. 

- Ja zapukam. Jak zobaczy ciebie, może się domyślić po co przyszłaś i nie wyjdzie. 

Tak właśnie zrobiły. Jauregui stanęła za rogiem metalowej puszki na kółkach, a Cabello zapukała do drzwi. Po chwili oczekiwania, jej oczom ukazał się szczupły chłopak. Był taki niepozorny. Te rozczochrane włosy i wyciągnięty podkoszulek nie wskazywały na to, że mógłby dopuścić się jakiegokolwiek nielegalnego czynu. Ale przecież pozory mylą. 

- Camila... - zadziwił się. - Co tu robisz? 

- Cześć, Toby. Wiesz, wzięłam sobie do serca twoje słowa i chyba chcę pogodzić się z Lauren - mówiła szczerze. - Możemy o tym pogadać? 

- Jasne. - Uśmiechnął się blado, po czym wyszedł z przyczepy, zamykając za sobą drzwi. - O czym dokładnie chcesz pogadać?

- O twoich dragach w mojej torbie - odezwała się zielonooka, wychodząc zza rogu. 

- Nie wiem, o czym... 

Cabello złapała go za koszulkę, żeby nie mógł uciec. 

- Myślę, że doskonale wiesz, o czym mowa. 

- Puść mnie! - wrzasnął. 

Wyrwał się jej i szybko wyciągnął broń zza paska spodni. 

- Nie podchodź! - wycelował prosto w nią. 

- Tylko spokojnie. 

Obie uniosły lekko dłonie w geście kapitulacji. Bały się. Jego twarz momentalnie zmieniła wyraz. Z łagodnego chudego chłopczyka przeszedł w agresywnego, może nawet niepoczytalnego bandziora. Celował prosto w Camilę, a ona chyba pierwszy raz w życiu realnie obawiała się o swoje życie i życie Lauren. 

- Już nie zgrywacie takich cwanych, co? - zakpił. 

- Opuść broń, Toby. Chcemy tylko porozmawiać. 

- Mnie nikt nie słuchał! Dlaczego ja mam słuchać was?! 

Wrzeszczał jak obłąkany. w takim stanie stwarzał prawdziwe zagrożenie, a one miały tego pełną świadomość. Musiały uważać na każde słowo i gest. 

- O czym mówisz? - Ton Jauregui był wyjątkowo opanowany. Nawet charakterystyczna dla niej chrypka była niesłyszalna. 

- To wszystko przez twoją przeklętą rodzinę! - zwrócił się do starszej. - Wszystko przez twojego ojca i dziadka!

- Toby, nie wiem, o czym mówisz - broniła się Camila. 

- Miałem tylko tatę, a oni mi go odebrali. 

- Opowiedz nam o tym, tylko spokojnie - odezwała się Lauren. 

- Wy naprawdę nic nie wiecie... No jasne! Przecież najlepiej wszystko zakopać pod dywan! 

Był zły, zraniony, skrzywdzony. Taki zestaw to niebezpieczny pakiet. Przez nadmiar negatywnych emocji, była nieobliczalny. Tykał jak bomba zegarowa i mógł w każdej chwili wybuchnąć. 

- Tata chciał zarobić na moją szkołę. Wkręcił się w pokera z twoją zasraną rodziną! Stracił wszystko. Najpierw wszystkie pieniądze, potem samochód i godność. 

- Nie wiedziałam... 

- Zamknij się! Nie skończyłem. - Wziął głęboki oddech. - Zaczął pić, a gdy nie miał już zupełnie nic, zawiesił sobie pętlę na szyję... Miałem tylko jego... 

Obie nie wiedziały, co powiedzieć. Z tej trójki każdy kogoś stracił, one może nawet więcej osób. Rozumiały jego ból i to, co nim kierowało. 

- Przepraszam, Lauren. Ciebie nie chciałem skrzywdzić, tak wyszło. Najpierw twój dziadek w tym samochodzie... 

- O czym ty mówisz?! - uniosła się. 

- Nie miał zginąć. Nie widziałem, że będą jechać razem. Skąd mogłem wiedzieć?! 

Nadmiar wiadomości sprawił, że po policzkach Camili zaczęły spływać łzy. Czyli to nie był wypadek... Jej dziadek zginął, bo taka była wola tego psychopaty... 

- To ty miałaś w nim siedzieć! - Znowu wycelował broń w Cabello. - A te narkotyki... - zaśmiał się żałośnie. - Sądziłem, że jeśli napuszczę na siebie dwa wściekłe psy, to same się zagryziecie. Ale was za dużo ze sobą łączy. Nie wyszło, trudno. Załatwię sprawę osobiście. 

Ułamki sekund. Tak niewiele wystarczy, aby po naciśnięciu spustu kula wystrzeliła i trafiła w pierwsze, co napotka na swojej drodze. 

versus  | CAMREN |Where stories live. Discover now