still broken

1.1K 142 106
                                    

Dochodziła czwarta po południu, a Camila wjeżdżała na tak zwany teren wroga. Im coraz bardziej zbliżała się do domu Lauren, tym większy stres jej dokuczał. Na moment nawet rozbolał ją brzuch. To nie tak, że stresowała się samym spotkaniem z dziewczyną. Chodziło raczej o miejsce, w jakim się spotkają. Nie była w jej domu od bardzo dawna. Bała się, że gdy przekroczy próg, zaleje ją fala wspomnień, które w obecnej sytuacji są jak ciernie oplatające jej serce.

Po kilku minutach jazdy zawiłymi uliczkami zatrzymała samochód na posesji Jauregui. Zanim wyszła z auta, rozglądnęła się po okolicy. Wszystko wydawało się stać na swoim miejscu, jakby wcale nie minęły dwa lata. Nie ubyło ani jednego drzewa, nie zmienił się kolor płotu... Nawet skrzynka na listy ciągle była zepsuta. Ten właśnie szczegół sprawił, że spełniły się jej obawy. Zaczęła sobie przypominać. 

- Dziadek nas zabije, jak się dowie - jęknęła Lauren. - To jego oczko w głowie. 

- Spokojnie. Przejedziemy się i odstawimy go na miejsce, zanim wróci - uspokoiła ją Camila. - Usiądź za mną i mocno mnie obejmij. 

- Błagam, powiedz, że już kiedyś prowadziłaś motocykl. 

- Oczywiście! Przecież gram w gry!

Jauregui zajęła miejsce na przyjaciółką i oplotła ją ramionami, jak kazała. Zacisnęła palce na materiale jej kurtki i przymknęła oczy. Bała się, ale ufała Camili. Wiedziała, że gdy są razem, nic im nie grozi. 

Cabello odpaliła silnik i puściła sprzęgło, a warcząca bestia gwałtownie wyrwała do przodu. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, motocykl zatrzymał się na skrzynce na listy, łamiąc w pół drewniany bal. 

- Jasna dupa! - wrzasnęła. - O nie, nie, nie! - zaczęła panikować. - Twój dziadek mnie zabije! 

- Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Nic cię nie boli? - przejęła się Lauren. - Skrzynka się nie liczy. Ważne, żeby tobie nic nie było. 

- Jesteś kochana, ale i tak mamy przesrane... 

Camila uśmiechnęła się smutno na to wspomnienie. Nie chciała już dłużej myśleć o przeszłości. Szybko wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku drzwi, a następnie w nie zapukała. Chwilę później otworzyła jej Lauren. 

Wyglądała nieco inaczej niż w szkole. Schludny mundurek zamieniła na luźną koszulę w czerwoną kratę i czarne dresy. Włosy miała spięte w niedbałego koka, a za uchem ołówek. 

- Zaczęłaś beze mnie? - zagadnęła niższa, zwracając uwagę na kawałek drewna. 

- Nie, rysowałam. Chodź, miejmy to już z głowy. - Odsunęła się, by dziewczyna mogła wejść do środka. 

Od progu przywitał ją przyjemny zapach lata. Jauregui była miłośniczką przeróżnych świec. Kupowała je przy każdej możliwej okazji i paliły się bez przerwy. 

Camila nie chciała rozglądać się po domu, ale to było silniejsze od niej. Pierwsze, co zauważyła to pewne zmiany na ścianie przy wejściu do salonu. Wcześniej wisiały tam zdjęcia, w tym ich wspólne. Zastąpiły je szkice i obrazy stworzone przy użyciu farb. Lauren zawsze miała smykałkę do prac manualnych, a Cabello podziwiała jej talent. 

- Z czym się zmierzymy? 

- Jakieś pojebane pola figur. Ja nawet nie wiem, jakiego wzoru użyć! 

- Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę. 

Dawne przyjaciółki rozłożyły się na łóżku zielonookiej. Jauregui wyciągnęła z szuflady zeszyt i podręcznik, a następnie podała go dziewczynie. 

- Sto dwudziesta strona. 

Kilka miesięcy starsza Camila otworzyła książkę na wskazanej stronie i zaczęła przeglądać zadania. 

- Napijesz się czegoś? Trochę nam to zajmie. 

- Z chęcią. Herbaty, jeśli można. 

- Jasne. 

Po chwili Cabello została sama. Zamiast skupić się na materiale, wykorzystała okazję i przestudiowała wzrokiem pomieszczenie. Jej uwagę przykuł szkic na biurku. Przyglądnęła mu się uważniej. Nie był skończony, ale przedstawiał lewy profil jakiejś postaci. Była pod wrażeniem. Sama nie potrafiłby narysować prostego domku. 

- Proszę. - Po kilku minutach ciemnowłosa wręczyła jej kubek. - Z cytryną i pomarańczą. 

- Dziękuję. 

Camili zrobiło się bardzo miło. Nie sądziła, że pamięta taki szczegół, jak jej ulubiona herbata. 

- Spójrz na zadanie pierwsze. Co to za figura?

- Nie rób ze mnie aż takiej idiotki. Wiem, że to trapez. 

- A wiesz, z jakiego wzoru obliczyć jego pole?

- Coś tam dodać i podzielić przez dwa - mruknęła niepewnie. 

- No prawie. Trzeba dodać do siebie obie podstawy, pomnożyć razy wysokość i podzielić przez dwa. 

- No dobra, ale w tym zadaniu nie ma podanej ani wysokości, ani postaw. 

- Przeczytaj uważnie. - Pokręciła głową z lekkim uśmiechem. 

- Oblicz pole trapezu równoramiennego, wiedząc, że krótsza podstawa wynosi pięć i stanowi jedną trzecią dłuższej podstawy, a ramiona tworzą z nią kąt czterdziestu pięciu stopni - przeczytała, nie rozumiejąc ani słowa. 

- Zacznijmy od zaznaczenia na rysunku podanych informacji. Ile ma krótsza z podstaw?

- Pięć i stanowi jedną trzecią dłuższej. 

- Czyli ile ma dłuższa? 

Lauren przez zastanowiła się przez moment. Nie chciała wyjść na jeszcze większą idiotkę. 

- No piętnaście. 

- Brawo - pochwaliła ją Camila. - Teraz zaznacz na rysunku kąty. 

Dziewczyna grzecznie wykonała polecenie. 

- A teraz narysuj dwie pionowe kreski tu i tu. - Wskazała palcem na odpowiednie miejsca. - I co ci wyszło?

- Dwa trójkąty i kwadrat. 

- A jakie to trójkąty? 

- Prostokątne? - nie była pewna swojej odpowiedzi. 

- Tak, ale jeszcze jakieś. Co wiesz o trójkątach prostokątnych równoramiennych?

- No... Ymmm... Suma kątów wynosi sto osiemdziesiąt stopni?

- Tak jest w każdym trójkącie, Lauren. - Znowu delikatnie się uśmiechnęła, nie chcąc jej nie zniechęcać. - Taki trójkąt, jak sama nazwa wskazuje, ma jeden kąt prosty, czyli...

- Dziewięćdziesiąt stopni. 

- Brawo, a dwa pozostałe ile mają, skoro ramiona są takiej samej długości?

Dziewczyna wykonała szybki rachunek w pamięci. 

- Czterdzieści pięć!

- Dokładnie, a teraz spójrz na obrazek. Jeśli dowiemy się, ile ma ten bok trójkąta, będziemy wiedzieć, ile wynosi wysokość, a wtedy obliczymy pole. Rozumiesz?

- Tak! - ucieszyła się. - Skoro u góry jest pięć, to tu też musi być pięć - zaczęła analizować. - Więc tu i tu też jest pięć, a skoro to ma pięć to to też musi mieć pięć. Wysokość to pięć!

- Brawo. Teraz policz pole. 

- Pięć plus dwa, to dwadzieścia. Razy pięć... Sto i podzielić przez dwa... Pole wynosi pięćdziesiąt! 

- Widzisz! To wcale nie takie trudne. Jeszcze się nauczysz, Lo.

Dopiero po chwili dotarło do niej, jakiego zwrotu użyła. Było jej dziwnie niezręcznie, ale i czuła pewnego rodzaju przyjemność, że znowu mogła zwrócić się do niej tak, jak tylko ona robiła. 

versus  | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz