seize

15 2 6
                                    

 Nie zwlekaliśmy w usunięciem tamtej kępy kwiatów. Ferrand z ogromnym trudem wyrwał jeszcze tyle, ile był w stanie zmieścić ich w garści, a potem użył bezceremonialnie kataklizmu i z przyjemnością zobaczył, jak w kilka sekund reszta tych przekleństw obraca się w proch.

Potem przemienił się do normalnej postaci w jednej z toalet gmachu uniwersytetu, wcześniej upewniając się, że kamera go nie obejmie.

To, co cieszyło mnie najbardziej po ponownym stanięciu na ziemi, to odległość szpitala od uniwersytetu. Wszystko było w miarę blisko, zwłaszcza piechotą, bo - godziny szczytu, a zatem i ulice pełne korków robiły swoje. A ja opadałem z sił z każdą upływającą nieubłagalnie minutą.

Przekroczywszy próg szpitala, omal nie upadłem na podłogę, ledwie wciągając powietrze w płuca. Ferrand przerzucił sobie moją rękę przez ramię, bym mógł się na nim wesprzeć i posadził mnie na jednym z krzesełek przy recepcji.

- Usiedzisz tu? - spojrzał mi w oczy, nie umiejąc ukryć zniecierpliwienia. Chciał się już dostać z kwiatami do Inès oraz odnaleźć Naevę.

Pokiwałem słabo głową w potwierdzeniu. Ferrand znalazł się więc przy blacie stołu recepcyjnego niemalże natychmiast, jakby zamiast tam podbiec, przeteleportował się. Minęła jednak minuta, może nawet i dwie, a on nadal stał przy ladzie. Przekręciłem schowane skrzętnie pod czapką uszy w stronę recepcji, chcąc usłyszeć, co mówi do niego recepcjonistka.

- ...dlatego nie możemy podać panu takich informacji...

- Ona nie ma tu rodziny! Ja nią jestem! - Ferrand uderzył dwukrotnie pięścią w swoją pierś, dając kobiecie jasno do zrozumienia, o kim mówi.

- Nie możemy...

Ferrand odstąpił o krok od blatu stołu, starając się uspokoić. Migiem jednakże przystanął blisko niego powrotnie, obarczając pracownicę szpitala wściekłym spojrzeniem.

- A mogłaby mi pani powiedzieć chociaż, w jakim jest stanie? - zapytał.

Kobieta spojrzała do komputera, a gdy wróciła spojrzeniem do młodego mężczyzny, jej oczy były nieskrycie pełne zmieszania i przestrachu.

- Nie jest z nią... za dobrze.

Jakby zapominając o tym, co przed chwilą dała mu do zrozumienia kobieta, Ferrand rzekł:

- A zatem... pytam się ostatni raz: w jakiej sali mam szukać Inès Freron?

Ta, w odpowiedzi marszczyła brwi, nie rozumiejąc absurdalnego zachowania Cahnnela. Całkowicie nie spodziewała się też, że ten młody człowiek wykaże się aktem takiej desperacji.

- Proszę mnie tam zaprowadzić... Ja... ja mam lekarstwo na to świństwo, te kwiaty - uniósł prawą dłoń, w której trzymał pęk, już nie toksycznych, a o leczniczym działaniu, kwiatów.

Recepcjonistka obrzuciła nieporuszonym w żaden sposób, wręcz zimnym spojrzeniem rośliny, aby następująco otoczyć aurą chłodu samego Ferranda.

- Proszę opuścić szpital. Nie ma tu ani czasu, ani miejsca na jakieś zabawy - zgasiła go bez reszty.

I wtedy Ferrand wpadł w szał. Chwycił recepcjonistkę za kitel i przyciągnął ją niebezpiecznie blisko siebie. Przerażona kobieta nie wydała z siebie choćby najcichszego dźwięku, a ja byłem pewien, że to dlatego, iż nawet nie oddychała. Blondyn praktycznie podniósł kobietę ponad podłoże; mogłem spokojnie sądzić, że jej stopy były aktualnie oderwane od podłogi.

MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]Where stories live. Discover now